Ze śmiercią im do twarzy: Ciała nietknięte zębem czasu

Według buddystów lama Itigełow nie umarł, lecz znajduje się w stanie nirwany. Świadczyć o tym ma wygląd i stan jego ciała, a także wydzielana przez nie wilgoć. Na powitanie ściskają mu ręce i rozmawiają z nim /YouTube
Reklama

„Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz” – to wyrok, od którego praktycznie nie ma odwołania. Ale – jak się okazuje – nie dotyczy nas wszystkich. Od tysięcy lat ludzkość próbuje ratować ciała zmarłych od rozkładu przy pomocy rozmaitych technik i zabiegów. Najdziwniejsze są jednak przypadki, gdy dzieje się to bez jakiegokolwiek udziału człowieka...

Medytacja i kontrola nad własnym organizmem to bardzo ważne elementy praktyk religijnych Dalekiego Wschodu, takich jak buddyzm, szintoizm i hinduizm. Niektórzy lamowie czy jogini osiągają taki stan umysłu, że potrafią ponoć zapanować nad śmiercią, zapadając w coś w rodzaju letargu, podczas którego ich ciało przez setki lat nie ulega rozkładowi. Jednym z najsłynniejszych jest zmarły w 1927 roku lama Itigełow.

Urodził się on w 1852 roku w Buriacji. Wcześnie stracił rodziców, już w wieku dziecięcym zaczął pracować, a jako nastolatek został przyjęty do klasztoru buddyjskiego, gdzie przez 23 lata pobierał nauki. Później ruszył w świat, aby nauczać wiernych, zdobywając z czasem sławę świętego męża i ascety. Piętnastego czerwca 1927 roku Itigełow zebrał uczniów i pożegnał się z nimi, prosząc, aby po śmierci co jakiś czas go ekshumowali. Usiadł w pozycji lotosu i umarł, czy też osiągnął stan nirwany, ale jego ciało... pozostało nienaruszone. 

Reklama

Buddyjscy mnisi, zgodnie z wolą mistrza, pochowali Itigełowa w pozycji siedzącej w drewnianej skrzyni, na wszelki wypadek podejmując różne działania chroniące zwłoki przed rozkładem. Drewno cedrowe, z którego wykonano tę osobliwą trumnę, chroni przed insektami, Itigełowa obsypano solą, a teren wokół kurhanu osuszono specjalnymi przekopami irygacyjnymi. Mnich został po raz pierwszy ekshumowany w roku 1955, a następnie w 1973.

Stwierdzono  wówczas, że nie ma oznak rozkładu tkanek. Obawiając się antyreligijnego nastawienia władz w komunistycznej Rosji, wyniki ekshumacji utrzymywano w tajemnicy - głównie ze względu na fakt, iż wykryto jakoby ślady aktywności mózgu zmarłego. Raport ujawniono dopiero w 2002 roku przy okazji następnych oględzin lamy. Tym razem odbyły się one w obecności wielu świadków, a mumia została zbadana nie tylko przez mnichów, ale i ekspertów medycyny sądowej. Przedstawili oni później raport, w którym stwierdzili rzeczy zdumiewające. 

Zanotowali m.in., że ciało znajduje się "w stanie, jak gdyby śmierć nastąpiła przed 36 godzinami". - Stawy i skóra są elastyczne, wszystkie mięśnie i narządy są na swoim miejscu i nie widać śladów rozkładu, krew w żyłach nie wyschła -  powiedziała kierująca badaniami Galina Jerszowa. Oznaka świętości pobożnego lamy czy efekt mumifikacji? 

Aby wyjaśnić tę zagadkę, konieczne są dalsze badania, a na te buddyjscy opiekunowie Itigełowa nie zgadzają się. Dla nich jest on żywą osobą i obiektem kultu. W niektóre uroczyste dni mumia jest wystawiana na widok publiczny: pielgrzymi mogą wtedy nawet dotknąć skóry lamy, by przekonać się, że jest miękka i wilgotna. 

Odpowiedzi na podobne pytania szuka się także w przypadku mumii spoczywających w podziemiach kościoła św. Ducha w Wilnie czy zakonserwowanych zwłok z piwnicy w katedrze w Bremie. Jeśli idzie o to drugie miejsce, już w połowie XVII wieku podróżnicy zwiedzający świątynię opisywali wstrząśnięci:

"Piwnica ta jest bardzo piękna, wysoka, jasna i przestronna. [...] Ciał leży tam osiem, siedmiu dorosłych i jedno małe dziecko. Żadnego z nich nie dotknął rozkład, nie mają żadnej skazy, nie czuć też najmniejszego odoru. Nie tylko mają one, jak można mniemać, wszystkie członki, ale też paznokcie, zęby, włosy na brodach i głowie. Skóra ich nie jest ani czarna, ani żółta czy dziwnie zmieniona, ale zda się prawie naturalnego koloru. Ciało jednak jest całkiem suche i twarde". 

Czyżby więc jednak suche powietrze nie było czynnikiem balsamującym? O takie, podobnie jak w Krakowie, w piwnicy raczej trudno. Przyczyn należy szukać gdzie indziej. 

W latach 70. XX wieku przebadano katedrę pod względem podwyższonej radioaktywności. Bez rezultatu. Wtedy ktoś sobie przypomniał, że w kronikach kościelnych zapisano, iż w krypcie przez ponad sto lat składowano blachę ołowianą na dach katedry (stąd też jej nazwa: ołowiana piwnica). Ale czy metal ten mógł przeniknąć do powietrza i zakonserwować znajdujące się w pobliżu zwłoki? 

To raczej niemożliwe, zwłaszcza że mumie były wielokroć stamtąd przenoszone, a fenomen "wysuszania" szczątków występuje w prawie całej świątyni, czego dowodzą znajdowane tam truchła ptaków, szczurów czy kotów. 

Naukowcy rozkładają bezradnie ręce, wyjaśniając, że to po prostu "taki mikroklimat", więc ludzie tłumaczą sobie to często w kategoriach lokalnego cudu. A stąd już krok do zjawiska dobrze znanego w Kościele katolickim, a mianowicie ocalonych od rozkładu ciał wielu świętych i błogosławionych.

Nierozkładalni wybrańcy Boga

Cecylię najpierw próbowano udusić gorącą parą w łaźni, a potem kat trzykrotnie usiłował mieczem odciąć jej głowę. Nie udało mu się. Straszliwie poranioną kobietę pozostawił leżącą na posadzce w jej domu. Konała trzy dni. Tak wyglądało męczeństwo Rzymianki, która w III wieku złożyła przysięgę czystości i nawróciła swego świeżo poślubionego pogańskiego męża na chrześcijaństwo. Śmierć, jakich wówczas wiele - chciałoby się rzec. Ale ta była szczególna. 

Dlaczego? Gdyż widoczne znaki martyrologii świętej Cecylii możemy oglądać prawdopodobnie do dziś na jej pokiereszowanych mieczem zwłokach, które bez żadnych oznak rozkładu odnaleziono w IX wieku i pochowano w kaplicy pod jej wezwaniem. Przy okazji prac konserwatorskich prowadzonych prawie 700 lat później otworzono trumnę świętej, znów podziwiając nienaruszone przez czas ciało przykryte zakrwawionym jedwabnym welonem i ze zgrozą oglądając rany na karku. Wówczas wykonano odpowiednie rysunki, na podstawie których powstała przepiękna rzeźba nagrobna przedstawiająca - zdaje się śpiącą na boku - młodą kobietę. 

Gdybyśmy dziś dokonali kolejnej ekshumacji, zastalibyśmy zapewne podobny widok. Jak to możliwe? Viktor Farkas w swojej książce Niewytłumaczalne zjawiska przywołuje kilka tego typu przykładów, m.in. świętego Andrzeja Bobolę, polskiego jezuitę, który został w roku 1657 okrutnie uśmiercony przez prawosławnych Kozaków. Jego zachowane od rozkładu szczątki spoczywały w kościele w Połocku do czasu, kiedy bolszewicy przenieśli je do muzeum zdrowia (!).

Nie każdy jednak prowadził tak świątobliwe życie, by liczyć na nagrodę w postaci możliwości zachowania swego ciała po śmierci. Dlatego też różnego rodzaju tyranów i dyktatorów ich równie okrutni następcy postanawiali często uczcić w szczególny sposób i sprawić, by nie tylko ich idee, ale i fizyczne powłoki pozostały "wiecznie żywe". 

Ogromnym wysiłkiem naukowców i wielkimi nakładami finansowymi zmumifikowano w Związku Radzieckim Włodzimierza Lenina (chociaż on sam sobie tego stanowczo nie życzył), a potem w innych krajach Mao Zedonga, Georgi Dymitrowa, Ho Chi Minha, Agostinha Neto i w końcu Kim Ir Sena. 

Jak nietrudno zauważyć, wszyscy oni byli przywódcami światowego komunizmu, co daje dużo do myślenia o panującym w tym systemie kulcie jednostki, jakiego nie powstydziliby się nawet najwięksi faraonowie... 

Zabalsamowanie, zwłaszcza komunisty, nie daje jednak gwarancji życia po śmierci. Stąd też szatański pomysł rodem z filmów science fiction: a gdyby tak stary lub nieuleczalnie chory człowiek w jakiś sposób przechował swe ciało wraz z umysłem do czasów, w których zostanie wykurowany lub będzie mógł żyć znacznie dłużej? 

Jak jednak to zrobić!? Dotychczas człowiek nie wymyślił lepszego sposobu przechowywania materii organicznej niż jej zamrożenie. Zamieniająca się w lód woda niszczy, co prawda, błony komórkowe w tkankach organizmu, ale jeśli ktoś nie ma nic do stracenia...

Coś do stracenia mieć jednak musi, gdyż należy się tu liczyć z wydatkiem ponad 200 tysięcy dolarów (zamrożenie całego ciała) lub 80 tysięcy, jeśli chce uratować tylko głowę (wraz z zawartością, rzecz jasna). Firma Alcor Life Extension Foundation w USA nie może nadążyć z realizacją zamówień, choć proponowane usługi do tanich nie należą. 

Ciała kilkuset klientów Alcoru czekają na lepsze jutro zamknięte w specjalnych pojemnikach z ciekłym azotem o temperaturze prawie minus dwustu stopni Celsjusza. Ryzyko uszkodzeń tkanek jest bardzo duże, dlatego hibernowani zmarli czekają nie tylko na wymyślenie leków na zdiagnozowane u nich choroby, ale i odkrycie sposobu na naprawę zmrożonych na kość organów - zwłaszcza mózgu. 

Najdłużej, bo już od ponad 50 lat, drugiego życia wygląda profesor James Bedford, były pracownik Uniwersytetu Kalifornijskiego. Czy "zabalsamowani" w ciekłym azocie kiedykolwiek powrócą do życia i umrą po raz drugi? Tego prawdopodobnie już się nie dowiemy... 

Świat Tajemnic
Dowiedz się więcej na temat: mumia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy