Zdrowe dziecko szybko kupię

Eksperci, cytowani przez niemiecki tygodnik "Der Spiegel", twierdzą, że opłaceni porywacze co roku uprowadzają ok. 50 tys. chińskich dzieci. Część z nich trafia do nowych rodziców, część jest sprzedawana do domów publicznych lub fabryk w charakterze taniej siły roboczej.

Wiele dzieci, jak podaje brytyjski "Sunday Times", ginie podczas porwania, dusząc się tkaninami nasączonymi środkami usypiającymi lub mającymi tłumić krzyki - o czym świadczą ciała dzieci porzucone w autobusach i pociągach.

Porywają "nielegalne"

Najczęściej porywane są dzieci pochodzące ze wsi i mniejszych miast. Wielu zachodnich komentatorów uważa, że przyczyną porwań jest wprowadzona w 1977 roku "polityka jednego dziecka", która miała "zlikwidować społeczne i ekonomiczne problemy" Chin.

Zgodnie z jej zasadami, każde małżeństwo, które chce mieć dziecko, musi postarać się o odpowiednie zezwolenie wydawane przez zakłady pracy małżonków. Jeśli dziecko rodzi się bez zezwolenia, rodzice muszą zapłacić karę - w postaci "opłaty za dokumenty" sięgającej ok. 5 tys. złotych - lub pogodzić się z tym, że w świetle prawa ich dziecko jest nielegalne.

Reklama

Porywaczom najłatwiej porywać takie "nielegalne" dzieci, ponieważ nie są one nigdzie zarejestrowane.

Dziecko cenniejsze niż świnia

Według Andreasa Lorenza, dziennikarza "Der Spiegel", jeszcze kilkanaście lat temu to rodzice sprzedawali swoje "nielegalne" dzieci. Cena zdrowego noworodka pozwalała wyżywić resztę rodziny, co obrazuje popularne w prowincji Yunnan powiedzenie: "Jeśli chce się być bogatym, lepiej płodzić dzieci niż hodować świnie".

Obecnie jednak sprzedawaniem dzieci zajmują się profesjonalni porywacze, dla których jest to bardzo dochodowy biznes - cena dziecka waha się od 1200 do 3200 funtów, czyli od 6 do 14 tys. zł.

Handel w sierocińcach

Zleceniodawcami porwań są zwykle dobrze sytuowani mieszkańcy wielkich metropolii, którzy nie mogą mieć dzieci. Zdarza się jednak i tak, że za uprowadzone dzieci płacą sierocińce.

W 2005 roku w prowincji Hunan sześciu dyrektorów domów dziecka przyznało się do kupowania dzieci. Pani Jie, woźna pracująca w jednym z sierocińców, wyjaśniła Beth Loyd, reporterce BBC, że w Chinach "zapotrzebowanie na dzieci do adopcji jest ogromne, jednak do domów dziecka trafiają niemal wyłącznie dzieci przewlekle chore lub upośledzone, których nikt nie chce".

Loyd dotarła także do dyrektora jednego z sierocińców, pana Zhou, który przyznał, że chętnie kupi dziewczynki - gotów był zapłacić 300 dolarów za jedną - ale tylko takie, które mają dokumenty, a więc nie są ani nielegalne, ani nie zostały porwane. "Chłopców nie chcę, ich kupowanie jest niebezpieczne. W Chinach nikt nie chce oddawać synów, więc chłopcy niemal zawsze pochodzą od porywaczy" - wyjaśnił Zhou.

W wielu przypadkach chęć posiadania syna jest tak silna, że małżonkowie nie chcą ryzykować narodzin dziewczynki - od paru lat w Chinach zakazane jest zdradzanie płci dziecka podczas badania USG, ponieważ kobiety mające urodzić dziewczynki masowo poddawały się aborcji - i wolą kupić kilkuletniego chłopca.

Policja pomaga porywaczom

Porwania zawsze wyglądają podobnie. Dzieci znikają szybko i bez śladu. Syn 34-letniej Pu Caiju został porwany z przydomowego podwórka. Synowie Luo Qin, pięcioletni Wang Wei i ośmioletni Wang Tao podobnie.

"Byłam w pracy, mąż bawił się z chłopcami. Wszedł do domu dosłownie na chwilę, a kiedy wrócił, dzieci już nie było" - powiedziała reporterowi "Sunday Times'a" Luo Qin.

Poszukiwaniami zaginionych dzieci powinna zajmować się policja, jednak w Chinach policjanci niechętnie zajmują się sprawami porwań. "Policjanci nie byli zainteresowani poszukiwaniami moich synów. Zamiast tego zasugerowali, żebym postarała się o kolejne dziecko" - potwierdziła Luo Qin.

Podobna historia przydarzyła się Pu Caiju: "Policjanci nie byli zainteresowani sprawą. Powiedzieli, że mamy wrócić, jeśli nasz syn nie znajdzie się w ciągu doby. My podejrzewaliśmy sąsiada, dilera narkotyków, ale policja zignorowała nasz trop".

Mąż Pu zorganizował więc poszukiwania na własną rękę. Udało mu się dotrzeć do mężczyzny, który przyznał, że sprzedał jego syna, ponieważ "był bardzo mądry i szybko znalazł nowy dom".

Rodzice porwanych dzieci mieli nadzieję, że policja schwyta porywaczy i zacznie śledztwo, które pozwoli odnaleźć uprowadzone dzieci. Tak się jednak nie stało. Po pokazowym procesie 9 z 11 porywaczy zostało skazanych na śmierć. Wyrok wykonano niemal natychmiast, nie przeprowadzono dodatkowych przesłuchań, a śledztwo szybko zakończono.

Kary dla nadgorliwych

Dziennikarze "Sunday Times'a" dowiedzieli się, że policja nie chce przyjmować zgłoszeń dotyczących zaginięć dzieci, a nawet grozi rodzicom, którzy usiłują szukać pociech na własną rękę. Oficjalnie mówi się tylko o rzadkich sukcesach policji. O porwaniach nie można dowiedzieć się z chińskiej telewizji czy prasy, ponieważ, jak wyjaśnił w wypowiedzi dla BBC Peng Gaofeng, "chociaż dużo ludzi straciło swoje dzieci, rząd nie chce się tym zajmować, bo nie chce burzyć wizerunku idealnych i harmonijnie rozwijających się Chin".

Szukają na własną rękę

Peng jest jednym z setek tysięcy rodziców, którzy stracili dzieci. Jest również założycielem strony internetowej, za pomocą której zdesperowani rodzice poszukują swoich pociech. Na stronie Baby Come Home Association (ang. stowarzyszenie "kochanie wróć") rodzice mogą zamieszczać zdjęcia dzieci, wymieniać się informacjami o lokalnych handlarzach ludźmi, organizować akcje, które mogą uświadomić reszcie społeczeństwa skalę problemu.

- Problem w tym, że kiedy w zeszłym roku chcieliśmy zorganizować pokojową demonstrację w Pekinie (stolicy Chin), policja aresztowała nas już na stacji kolejowej - powiedział dziennikarce BBC Gaofeng. - Zostaliśmy ostrzeżeni, że mamy więcej tego nie robić, nie kontaktować się z mediami i nie przeszkadzać policji.

Peng nie jest jedynym, który na własną rękę usiłuje pomóc sobie i innym rodzicom. Shen Hao, informatyk, który również stracił dziecko, zainicjował nietypową kampanię. Za własne pieniądze wydaje karty do gry z wizerunkami zaginionych dzieci i radami da tych, którzy jeszcze nie stracili dziecka ("zrób dziecku tatuaż, wtedy będzie je łatwiej znaleźć").

- Dzięki kartom już 800 dzieci trafiło do swoich biologicznych rodziców - powiedział Andreasowi Lorenzowi Hao. - Kart wydałem już 16 tys.

Porwania, samobójstwa

Nie wszyscy rodzice mają tyle siły i wiary, by nieustannie czekać na powrót dzieci. Li, która straciła kilkuletniego syna, przyznała Clare Dwyer Hogg, dziennikarce brytyjskiego tygodnika " The Observer", że od zaginięcia syna wielokrotnie myślała o samobójstwie. Teraz czeka na syna, ponieważ sąsiadka opowiedziała jej następującą historię: "Pewnym rodzicom porwano dziecko. Matka z rozpaczy się zabiła, ojciec oszalał, zerwał wszelkie kontakty z rodziną. Po kilkunastu miesiącach ich syn się odnalazł, ale nie miał już rodziców i domu, do którego mógłby wrócić".

Li nie chce, żeby jej synek nie miał dokąd wracać, więc czeka.

Kupujący ofiarami?

Cierpienia rodziców, którym porwano dzieci, łatwo zrozumieć. Trudniej współczuć rodzicom, którzy kupili porwane dziecko, a następnie je stracili. Andreas Lorenz ("Der Spiegel"), dotarł do rodziny, która kupiła dziecko.

- Po tym, jak urodził się nasz syn, chcieliśmy mieć jeszcze jedno dziecko - powiedział Pan Wang (mężczyzna nie zdradził dziennikarzowi prawdziwego nazwiska). - Nadarzyła się okazja, biedna kobieta chciała oddać nowonarodzoną córeczkę. Daliśmy tej pani ponad tysiąc funtów.

Wkrótce po dokonaniu transakcji policja złapała pośrednika, który sprzedał rodzinie Wang córkę. Dziewczynka trafiła do domu dziecka, ponieważ policjanci nie są w stanie znaleźć jej biologicznych rodziców.

- Przecież opiekowałbym się nią do czasu odnalezienia rodziców - powiedział Wang. - To skandal. Odwiedziłem ją w sierocińcu. Cofa się w rozwoju, już przestała mówić.

To kolejny problem związany z porwaniami. Dzieci, które zostały sprzedane, a następnie odebrane "adopcyjnym" rodzicom, trafiają zwykle do domów dziecka, ponieważ ustalenie ich pochodzenia i znalezienie biologicznych rodziców (szczególnie w przypadku noworodków) jest bardzo trudne.

Zobacz dokument o porwaniach chińskich dzieci

Problem masowych porwań chińskich dzieci nadal nie jest poruszany w ogólnokrajowych mediach. Większość informacji pochodzi z zachodniej prasy, od dziennikarzy, którzy podróżowali po Chinach i spisywali historie rodzin, które straciły dzieci...

Katarzyna Pruszkowska

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: porwanie | Der Spiegel
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama