Zbieram śmieci, aby przeżyć

- Wszystko, co tu jest, znalazłem. Cały mój dom składa się z tego, co wyrzucą ludzie - mówi pan Andrzej. Los skazał go na codzienną penetrację rzeszowskich śmietników.

Dwa stare tapczany i równie wiekowa amerykanka. Ludzie ściśnięci na siedziskach i trzy psy ukrywające się pod meblami. Na małej przestrzeni istoty żywe giną wśród wszelkiego rodzaju sprzętów i worków z odzieżą. Dziewczynka domaga się czegoś głośno, największy z psów groźnie warczy. Pan Andrzej z irytacją strofuje psa, ale wobec dziecka jest pobłażliwy. Starsza od niego żona niedomaga i leży w łóżku. W pokoju jest także dwóch dorastających pasierbów, żona jednego z nich i ich małe dziecko bawiące się wśród znalezisk.

- Mój zawód? Wykształcenie podstawowe, zawód wyuczony - zbieracz - mówi pan Andrzej. - Ale papierów na to nie mam - dodaje ze śmiechem. Los skazał Andrzeja na codzienną penetrację rzeszowskich śmietników. Mówi, że pochodzi z bogatej rodziny, ale rodzina nie chce mu pomagać. O problemach z wymiarem sprawiedliwości nie chce rozmawiać. Ma rentę, ale podstawowym źródłem jego utrzymania są bliźni - przejmuje od nich dobra doczesne, których sami się pozbywają.

Reklama

Do pracy jeździ rowerem

Co robi? Jeździ - składanym rowerem, w którym każda część jest "z innej parafii". Do wehikułu przypięty wózek. - Jeżdżę już 10 lat i nigdy wcześniej. Nigdy nie sądziłem, że będę zaglądał do takich "instytucji" jak śmietniki - mówi. - Ale to nieprawda, że się tego wstydzę. Może dla innych jest to dziwne, ale dla mnie to chleb powszedni - zaznacza.

Przeciętnej rodzinie wystarczy jedno żelazko, w rodzinie Andrzeja są trzy. Pokazuje najświeższą zdobycz - żelazko nawilżaczem. Zarzeka się, że jest "na chodzie". W domu stoją trzy telewizory. Dwa "są na chodzie". Tranzystorowych i lampowych radioodbiorników nie sposób policzyć. Nawet sam pan Andrzej nie bardzo potrafi określić, które z nich działają, a które nie. Jeden z trzech znalezionych adapterów musi być zawsze pod ręką, ponieważ żona czasem lubi sięgnąć do sterty kilkudziesięciu, oczywiście znalezionych, płyt gramofonowych. Splątane na szafie światełka choinkowe czekają na święta. Na parapecie okna kaktusy i palmy - też ofiary czyichś porządków. Ubrania już nie mieszczą się w szafie, więc wiszą na gwoździach. Wszystkie wyprane i wyprasowane. Może tylko poza tymi ze skóry, bo i takie można znaleźć na śmietnikach. Nowa garderoba tłoczy się w workach i czeka na sortowanie.

- Inni miliony wydają na ciuchy, a ja własną żonę ubieram od stóp do głów i to za darmo - Andrzej jest wyraźnie dumny. - Na biżuterię też nie musi tracić. Może to nie złoto i brylanty, ale jednak biżuteria. Najbardziej mnie cieszy, jak znajdę biżuterię. Mebli i chodników też nie muszę kupować. Ani talerzy, łyżek i widelców. Mała ma więcej zabawek niż niejedno dziecko - zauważa.

Ludzie robią się oszczędni

Po dziesięciu latach w fachu może sobie pozwolić na porównania. - Ludzie zrobili się oszczędni. Kiedyś można było znaleźć wszystko. Teraz patrzą na to, czego się pozbywają. Jak się tyle jeździ, to zawsze można coś przywieźć. Nawet pan nie wie, co leży na śmietnikach. Raz znalazłem trumnę. Na ścianie wisi mundur milicyjny, chyba kapitana. Czapka od munduru wisi w wychodku na gwoździu. Mogłem sobie przywieźć generalski, ale już nie miałem w co zabrać, a na siebie nie włożę, bo mogłyby być kłopoty.

Ludzie chyba nie wiedzą, co wyrzucają. Stare radio, telewizor, jakiś mebel czy znoszony ciuch - normalne. Ale mnóstwo świętych obrazów na ścianach Andrzeja, to też łupy śmietnikowe. Czasem trochę pieniędzy, ale drobne sumy. Czasem resztka jakiegoś alkoholu. - Wystrzegam się. Prowadzę rower i jedno kolegium za prowadzenie roweru po spożyciu mu wystarczy - mówi.

Solidarność zbieraczy

Rzeszów nie ma miejsc obfitszych i biedniejszych. W każdej dzielnicy jest to samo. Bardziej i mniej obfite są tylko dni. W poniedziałek nie bardzo jest po co jechać, w sobotę ludzie robią porządki, więc można spodziewać się urodzaju. Jeździ codziennie, czasem nawet w nocy. - Zawsze można coś znaleźć. To nie zależy od sztuki szukania, trzeba mieć traf. Czasem jest więcej, czasem mniej, ale nigdy nie wracam z pustymi rękoma - opowiada. Największe plony są po świętach. Ciasta, nawet torty... naprawdę wielkie żarcie. Wczoraj, niby zwykły dzień boży, a też było dobrze - szynka w puszce. Na co dzień przeważa makulatura. Zaledwie 7 groszy za kilogram, ale przez cały dzień uzbiera się na papierosy. Konkurencja buszuje po tych samych śmietnikach. Nie wchodzą sobie w drogę.Nie robią sobie na złość, nie przeganiają się. Zawodowa solidarność.

- To moja praca. Moja żona też to nazywa pracą, a jak wyjeżdżam z wózkiem, to się modli, żeby mi się coś nie stało. Wiem, jak ludzie patrzą na takich jak ja, ale każdemu należy się jakiś szacunek, przecież nikomu nie robimy nic złego - mówi. Wstaje. Wysoki i bardzo szczupły. Ciemnoblond grzywa i gęsta broda. Spinaczem do bielizny spina nogawkę spodni. Wybiera się po makulaturę. Ale może trafi się ładny ciuch dla żony, albo - daj Boże - coś z biżuterii. Albo przytulanka dla małej, albo może - jeszcze lepiej - taki traf, jak wczorajsza szynka. I wtedy to będzie dobry dzień.

Andrzej Plęs

MWMedia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy