Wyznania młodocianego złodzieja

Szesnastolatek wita mnie szerokim uśmiechem. Jest spokojny, wyluzowany, ma miłą twarz i inteligentne spojrzenie. Wyraża się jasno, precyzyjnie, często żartuje. Ot, inteligentny młody człowiek, jakich wielu. Nic nie wskazuje na to, że Bartek jest pensjonariuszem zakładu poprawczego i swoim przestępczym dorobkiem mógłby obdzielić kilku swoich rówieśników...

O Bartku opowiedział zaprzyjaźniony psycholog, który poznał chłopaka podczas zbierania materiałów do rozprawy doktorskiej w jednym z zakładów poprawczych. - Przeciekawa postać - mówił. - Wybitnie inteligentny i uzdolniony chłopak, którego presja i opinia środowiska skierowała na przestępczą drogę. Może nie byłoby w tym nic frapującego, gdyby nie fakt, iż wprost mówi, ze jest "zawodowym" złodziejem i nie ma zamiaru tego zmienić...

Z dobrej rodziny

Gdy poznaje się biografie młodocianych przestępców, z reguły mamy do czynienia z dziećmi z tzw. patologicznych rodzin. Schematy bywają proste: samotnie wychowująca chłopaka matka, która poświęca mu za mało czasu, kryminogenne środowisko, pijący i bijący ojciec, wczesny kontakt z alkoholem. W przypadku Bartka nic takiego nie miało miejsca: normalna, średniozamożna rodzina, kochający ojciec i matka, brak większych problemów materialnych, brak złych kolegów. Co w takim razie sprawiło, że szesnastolatek wylądował w miejscu dla młodych kryminalistów?

Reklama

- Pech, zwykły pech i źle dobrane towarzystwo - śmieje się Bartek. - Policja złapała mnie i jeszcze dwójkę znajomych na czyszczeniu samochodu. Tacy gówniarze-amatorzy... Wiedzieli, że w razie wpadki mają mówić, ze to nasz pierwszy raz, że potrzebowaliśmy pieniędzy na rozrywki, ale wystarczyło, że gliniarze ich trochę przycisnęli i wyśpiewali wszystko o innych włamaniach. Konta nie miałem czystego, więc tym razem wylądowałem w poprawczaku.

Owo czyszczenie samochodu polegało na wymontowaniu radia, opróżnieniu schowka i bagażnika, zabraniu akumulatora i innych rzeczy. Takich skoków Bartek i jego dwóch kompanów zrobili kilka, do czasu, gdy powinęła im się noga. Ale to wcale nie był początek przestępczej kariery Bartka. Okazało się, że zaczął wieku... ośmiu lat.

- Czy od dziecka chciałem być złodziejem? Pan chyba żartuje, przecież ja nie jestem żaden dziwoląg - dziwi się Bartek. - Jak każde dziecko w tym wieku chciałem być strażakiem, lotnikiem, a po jednym filmie nawet archeologiem... To był przypadek, takie dziecinne zachowanie, a potem mnie już naznaczyli...

Bo raz ukradł

Ten przypadek miał miejsce gdzieś zaraz na początku drugiej klasy podstawówki. Kolega w klasie miał długopis, który jednocześnie pełnił rolę dyktafonu. Wystarczyło nacisnąć guzik i mówić, a długopis nagrywał, później, przy pomocy drugiego guzika można było wszystko odtworzyć. Bartek zachorował na ten długopis. Podczas jednej z przerw zauważył, że długopis leży na ławce i wziął go, aby się trochę pobawić. Gdy zobaczył, że właściciel długopisu wraca do klasy, zamiast odłożyć na ławkę schował długopis do kieszeni. Gdy zauważony został brak długopisu, rozpoczęły się poszukiwania, a gdy nie przyniosły rezultatu, wychowawczyni zaapelowała, aby dziecko, które zabrało długopis natychmiast go oddało. Później zażądała opróżnienia kieszeni i stwierdziła, że sama sprawdzi, czy wszystko wyłożyli. - Byłem cały przerażony i nie wyciągnąłem długopisu, później pani zrobiła przeszukanie i na oczach wszystkich wyjęła go z mojej kieszeni - opowiada Bartek. - I zrobiła się afera: rodzice w szkole, parę klapsów w domu, pogadanki umoralniające... A przecież ja nie chciałem niczego ukraść.. Moje tłumaczenia jednak nikogo nie interesowały. Miałem długopis w kieszeni, więc ukradłem. Kropka.

To wydarzenie miało niebagatelny wpływ na dalsze losy Bartka. Chłopak został w pewien sposób naznaczony i gdy tylko komuś coś się w klasie zawieruszyło, to od razu w jego stronę kierowały się znaczące spojrzenia innych dzieci, a i wychowawczyni (kiepski z niej musiał być pedagog...) zdarzało się, niby niewinnie, zapytać Bartka, czy nie widział czyjegoś piórnika lub innej rzeczy. - Jak ja się wtedy potwornie czułem - mówi chłopak. - Miałem ochotę rzucić się na wszystkich, pobić, podeptać... Przecież po jednym przypadku nie mieli prawa tak mnie traktować...

Od rzemyczka, do...

To wtedy postanowił, że jak uważają go za złodzieja, to złodziejem zostanie. To postanowienie ośmiolatek szybko wcielił w życie. Żeby nie budzić podejrzeń w klasie, za cel swoich złodziejskich eskapad obrał sobie inne klasy i szkolną szatnię. Wyciągał z teczek słodycze, co lepsze drugie śniadania, zabierał zabawki, różne gadżety, które dzieciaki przynosiły do szkoły. Najpierw chował swoje łupy w blokowej piwnicy, w tekturowym pudełku wciśniętym za rury centralnego ogrzewania, później zorientował się, że straci chłopcy z podwórka chętnie dadzą złotówkę lub więcej za fajny długopis, maskotkę, elektroniczny zegarek. Gdy pytam, czy nie czuł wyrzutów sumienia, Bartek wzrusza ramionami. - Przecież i tak miałem opinię złodzieja... Ale później, oczywiście w szkole, nigdy już nie miałem wpadki, to była istotna różnica.

Gdy rodzice pytali czasem, skąd wziął pieniądze na pizzę, nową piłkę do kosza, czy oświetlenie do roweru, Bartek mówił, że pomaga czasem sąsiadom, dają mu jakieś drobne i składa. Dla pozoru faktycznie kilka razy wyniósł sąsiadom śmieci, pomógł przy wnoszeniu mebli, wysprzątał piwnicę. Rodzice byli zadowoleni i chłopak też.

Pod koniec podstawówki chłopak postanowił rozwinąć swoją działalność. - Przerzuciłem się na szatnie - przyznaje Bartek. - Lepsze rzeczy, lepiej można sprzedać.

Stało się to, gdy pewnego razu ze szkolnej szatni zginęła kosztowna kurtka. Oczywiście szkolne siły dochodzeniowe skierowały również swoją uwagę na Bartka, ale ten stanowczy zaprzeczył, a na dodatek miał poważne alibi w postaci wagarów. Sprawa ucichła, kurtka się nie znalazła i pewnie wszystko by się skończyło, gdyby Bartek nie wybrał się na miejscowy bazar, gdzie często bywał spieniężając swoje drobne łupy. Tak w oko wpadł mu znajomy z równoległej klasy który... sprzedawał skradzioną kurtkę. Ów szkolny kolega, Paweł, nawet specjalnie się nie wypierał, protestował tylko trochę, gdy Bartek zażądał działki ze sprzedaży. Ale w efekcie dogadali się i postanowili, że będą działać razem.

Wszyscy kradną...

Edukacja w podstawówce dobiegała końca, Bartek poszedł do liceum, Paweł do zawodówki, ale kontaktów nie zerwali i wspólne zainteresowania cudzą własnością realizowali we dwójkę. Na początku nie było to nic wielkiego: jakieś narzędzia z działkowej altany, czy budowy, wymuszenie od dzieciaków paru złotych, drobiazgi ze sklepów samoobsługowych, jakieś graty z piwnicy. Pierwszy większy skok zrobili, gdy zwinęli ze szkolnych warsztatów spawarkę i nieźle sprzedali. Potem był rower, komplet mebli ogrodowych spod jakieś willi, farby ze źle zabezpieczonego magazynku...Szczęścia mieli dość sporo, bowiem wszystkie kradzieże uchodziły im na sucho, a pewnie w większości przypadków nikt nie zawiadamiał organów ścigania.

Pierwszą wpadkę zaliczyli przy głupim włamaniu do malucha. - Ktoś zobaczył, że wyłamujemy zamek, narobił rabanu, przylecieli jacyś ludzie i złapali nas, po czym wezwali policję. Paweł powiedział za dużo o tym,, co wspólnie robiliśmy, więc był sąd dla nieletnich i upierdliwy facet wyznaczony na kuratora, który próbował mnie wychowywać. Najbardziej szkoda mi było rodziców, którym się w głowie nie mogło pomieścić, że ich syn mógł kraść - Bartek smutnieje trochę. - Ale co tam?

Kurator wcale nie przeszkodził Bartkowi w rozwijaniu swojej złodziejskiej kariery. Gdy Paweł odmówił współpracy, znalazł dwóch chętnych pomagierów i zabrali się za czyszczenie samochodów. Po niespełna dwóch miesiącach działalności miała miejsce wspomniana na początku wpadka i poprawczak.

- Pewnie, że jestem zawodowym złodziejem - przyznaje Bartek. - Ja nawet myślę, że ten poprawczak to mi się trochę przyda, bo tu można się sporo dowiedzieć i nauczyć. Ten rok szybko zleci, a później... Normalne życie...? A jakie to jest normalne? Otworzę telewizor - same afery, wszyscy dookoła kradną, wezmę gazetę - to samo. Co, myśli pan, że te majątki, które niektórzy mają, to z ciężkiej pracy? Oj, chyba nie. Kombinują, oszukują i kradną. Oszukują na podatkach, kradną państwowe pieniądze, biorą łapówki... Jednego na stu wsadzą do pierdla, a inni dobrze sobie żyją. Że nie wszyscy kradną? E, chyba wszyscy. Nawet tu, w poprawczaku, kierownictwo i wychowawcy kombinują, a jak już nie kombinują, to przynajmniej obiady z naszej stołówki noszą całej rodzinie do domu. To przecież też kradzież, nie?

* * *

Wspomniany na początku zaprzyjaźniony psycholog, który wiele godzin spędził na rozmowach z Bartkiem, nie jest optymistą. - Ten chłopak jest okaleczony psychicznie - mówi. - To oskarżenie z dzieciństwa bardzo głęboko wniknęło w jego psychikę, uwarunkowało jego zachowania i styl życia. Nie zauważyli tego wcześniej rodzice, nie zauważyli nauczyciele, teraz potrzeba by długotrwałej psychoterapii, aby zmienić jego świat wartości. Ale on nie chce współpracować. Namówiłem rodziców, aby go przekonali, ale oni nie stanowią dla niego autorytetów. Choć chłopak opowiada o swoim życiu, to jednak nie ma zamiaru ani chęci go zmienić. Potrzeba jakiegoś bardzo szczególnego impulsu, aby Bartek przewartościował swój świat. Jakiego? W tej chwili nie wiem. Ale wiem, że jeżeli takiego impulsu nie będzie, to chłopak zasili szeregi dorosłych kryminalistów.

Ireneusz Kutrzuba

MWMedia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama