Wtopy prezydenckiej ochrony

Przypadek pary, która niepostrzeżenie wślizgnęła się na zamkniętą kolację, urządzaną przez prezydenta USA, i uścisnęła dłoń Bracka Obamy, dołączył do bardzo długiej listy pomyłek agentów strzegących Białego Domu.

Tareq i Michaele Salahi, znani amerykańskiej publiczności z reality-show "Prawdziwe Gospodynie Waszyngtonu" ("The Real Housewives of DC"), zdołali przejść kilka punktów ochrony w Białym Domu i dostać się do najbliższego otoczenia prezydenta USA. Nie figurując na żadnej z list gości, znaleźli się 24 października na oficjalnej kolacji wydanej na cześć indyjskiego premiera Manmohana Singha.

Przestępstwo w blasku kamer

Państwo Salahi bawili się ponoć przednie. Zostali także przedstawieni najważniejszym osobom z amerykańskiej administracji, z prezydentem Barackiem Obamą na czele. O bardzo udanej imprezie świadczą m.in. zdjęcia, jakie para zrobiła sobie z prezydentem, v-ce prezydentem Joe Bidenem, czy z szefem obsługi Białego Domu - Rahmemem Emanuelem. Wszystkie "dowody zbrodni" wrzucili na swoje konto na Facebooku. Fotografie pary z przyjęcia w rezydencji prezydenta USA zamieściły także światowe agencje fotograficzne.

Raz na milion

Za wpadkę agentów Secret Service, formacji odpowiedzialnej za bezpieczeństwo amerykańskiego prezydenta, odpowiedzialny czuje się jej szef Mark Sullivan. Ze swojego stanowiska jednak nie zrezygnuje. Jak podkreślił, wszystkie procedury bezpieczeństwa zostały w przypadku felernej pary zastosowane i nie było zagrożenia dla życia czy zdrowia prezydenta i jego otoczenia. Co więcej, dopuszczenie Tareq i Michaele Salahi do Baracka Obamy, to ponoć tylko wypadek przy pracy agentów, którzy wyłącznie w 2008 r. sprawdzili 1,2 mln osób odwiedzających siedzibę prezydenta USA.

Reklama

Historia wpadek

Amerykański dziennik "The Washington Post" dotarł jednak na początku tego tygodnia do raportu, w którym wymieniono całą masę podobnych "niedopatrzeń". Wewnętrzny dokument opublikowano co prawda w 2003 r., ale zawiera opis aż 91 przypadków, w których prezydencka ochrona nawaliła. Spis kompromitujących historii sięga lat 80. ubiegłego wieku. Wykorzystywany jest ponoć w szkoleniu agentów prezydenckiej ochrony.

Uświadomieni agenci

- Ten raport podkreśla nasze podejście do ciągłego doskonalenia umiejętności pracowników prezydenckiej ochrony, jaki i ich świadomości, co do rozmaitych zagrożeń - sucho wyjaśnia Edwin Donovan, rzecznik Secret Service. - Agenci muszą być cały czas świadomi niebezpieczeństw grożącym naszym podopiecznym, czy to w Białym Domu, czy poza nim - dodaje.

Rodzinny wypad do Białego Domu

Raport, mimo niepodważalnej wartości szkoleniowej, podkreśla również głupotę i niedbalstwo agentów Secret Service. Jak podaje "The Washington Post", jednym z najbardziej komicznych przypadków, opisanych w dokumencie, jest - znana pod nazwą "rodzinnego wypadu" - historia z października 1982 r. Czteroosobowa rodzina w minivanie została wpuszczona przez jedną z bram Białego Domu po tym, jak kierowca pojazdu... zatrąbił na agentów. Ci czym prędzej otwarli bramę, a samochód został zatrzymano dopiero, gdy zbliżał się do wejścia w Zachodnim Skrzydle prezydenckiej rezydencji.

Serią w prezydenckie okna

Zdecydowanie bardziej dramatyczny w skutkach mógł być finał historii z 1994 r. Wtedy agenci, przed płotem otaczającym prezydencką rezydencję, zatrzymali mężczyznę, który strzelał w kierunku Białego Domu. Zaskoczenie ochrony w tym przypadku było tak duże, że mężczyzna oddał aż 29 strzałów z broni półautomatycznej w kierunku prezydenckiego gabinetu. Na szczęścia żadna kula nie trafiła w cel.

Marcin Wójcik, tłum. na podst. AFP

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy