Wiktor But. Polowanie na Handlarza Śmierci

W 2001 roku Bank Światowy uznał, że zaledwie 9 spośród 53 krajów Afryki można uznać za stabilne państwa. Chaos na Czarnym Lądzie, a także w innych częściach świata, doskonale potrafił wykorzystać Wiktor But, międzynarodowy handlarz bronią. Jego dobra passa musiała się jednak kiedyś skończyć.

Szeroki strumień najróżniejszych narzędzi zagłady płynących do Afryki zamienił lokalne plemienne konflikty w krwawe łaźnie, a handel bronią uczynił drugim, po handlu narkotykami, najbardziej dochodowym nielegalnym biznesem. Z niegasnących wojen domowych zyski czerpał m. in. Wiktor But. Dostarczał on swój towar do Angoli, Sierra Leone, Demokratycznej Republiki Konga oraz w każde inne miejsce, jeśli tylko uznał, że mu się to opłaci. Dbając o to, żeby konflikty nie wygasły zbyt prędko, w miarę możliwości uzbrajał obie walczące strony.

Nieuchwytny i niewidoczny

Do 2000 roku działalność Buta pozostawała w kręgu zainteresowania zaledwie kilku analityków zachodnich służb i działaczy ONZ. Przez kilka długich lat samoloty jego firm przewozowych kursowały pomiędzy pogrążonymi w chaosie państwami Afryki a Bliskim Wschodem niemal niezauważane. Było to możliwe m.in. dlatego, że upadek Związku Radzieckiego spowodował gigantyczne odprężenie na Zachodzie. Dominowało przekonanie, że oto wygrano zimną wojnę, więc można przekuć miecze na lemiesze. Pociągnęło to za sobą likwidacje wywiadowczych placówek USA na terenie Afryki i ogólne zaniedbanie tego regionu.

Reklama

Nieco inaczej postąpiła Wielka Brytania, gdyż tamtejsze służby zgromadziły spory materiał na temat działalności Buta. Po zapoznaniu się z raportami swojego wywiadu, Peter Hain, pracownik brytyjskiego MSZ postanowił z tych dokumentów zrobić użytek.

Anglia, rozważając wsparcie kontyngentu ONZ w Sierra Leone, obawiała się bojowników uzbrojonych po zęby w broń dostarczoną przez sfatygowane poradzieckie maszyny. Z tego też powodu Peter Hain upublicznił informacje na temat głównego dostawcy broni, w swoich wystąpieniach nazywając Wiktora Buta Handlarzem Śmierci. Liczył, że zainteresowanie mediów odstraszy dbającego o pozostawanie w cieniu biznesmena i nieco ukróci jego działalność. Zaowocowało to ożywioną wymianą informacji na temat działalności Buta pomiędzy wywiadami Wielkiej Brytanii i USA. Wydawało się, że sprawa nieuchwytnego Rosjanina ruszyła z miejsca i gromadzone na biurkach analityków stosy papieru, posłużą wreszcie konkretnym działaniom.

Tak się jednak nie stało. Na korzyść Handlarza Śmierci zadziała, o ironio, kolejna wojna. Zmiana w fotelu prezydenta USA w 2001 roku, zamachy na World Trade Center i decyzja o zbrojnym zaangażowaniu USA na terenie Afganistanu, uniemożliwiły schwytanie Buta. Można by pomyśleć, że ogarnięte gorączką polowania na terrorystów amerykańskie służby zwyczajnie o nim zapomniały. Rzeczywistość okazała się jednak dużo bardziej skomplikowana.

Wciąż na powierzchni

W przededniu wojny w Afganistanie But zintensyfikował dostawy dla Sojuszu Północnego, którego rękami USA toczyła wojnę z Taliba. Jego samoloty jako jedyne w regionie były w stanie zapewnić transport w ten rejon Azji Środkowej i dlatego zarówno jego powietrzna flota, jak i on sam, prawdopodobnie stali się czasowo użyteczni dla Białego Domu. Z tego powodu rosyjski handlarz bronią musiał pozostać na wolności.

Z drugiej zaś strony, równolegle mieli się od niego odwrócić zaprzyjaźnieni przywódcy krajów afrykańskich, a w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, rzekomo pod naciskiem USA, zamknięto wszystkie należące do niego firmy.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że początek interwencji USA w Afganistanie sprowadzał się głównie do wsparcia powietrznego lądowych działań Sojuszu Północnego oraz obecności w tym kraju niezbyt licznego personelu naziemnego w postaci operatorów jednostek specjalnych i oficerów wywiadu. Pomimo niewielkiej liczebności, siły te potrzebowały jednak mnóstwa sprzętu i zaopatrzenia, które jakoś musiały być dostarczane do celu, najlepiej za pomocą - mogących lądować na dziurawych pasach startowych - niezawodnych radzieckich maszyn.

Ręce precz od Buta

Sam fakt, że Wiktor But był użyteczny dla Amerykanów, nie zmieniał podejścia pozostałych śledzących go instytucji. Począwszy od 2002 roku, nad Rosjaninem ciążył list gończy Interpolu, związany z oskarżeniami o pranie brudnych pieniędzy na terenie Belgii. Ponadto w polowaniu wciąż uczestniczyli Brytyjczycy, aktywnie pozyskujący informacje na jego temat. Gdy wreszcie udało się zlokalizować Buta w samolocie lecącym z Mołdawii do Grecji, wieść o tym natychmiast została przesłana do Londynu. Tam podjęto decyzję o jego zatrzymaniu.

Na lotnisku w Atenach na Wiktora Buta oczekiwał specjalny komitet powitalny, który zamiast kwiatów, zamierzał wręczyć Rosjaninowi nakaz aresztowania. Niespodziewanie, wkrótce po nadaniu szyfrogramu do Wielkiej Brytanii, samolot, w którym miał znajdować się sam zainteresowany, zniknął z radarów na półtorej godziny. Gdy wreszcie ponownie się na nich pojawił i wylądował w stolicy Grecji, na jego pokładzie zastano jedynie załogę. Jak się później okazało, umiejętności pilotażu pracowników Buta nie były jedynym co uratowało mu wtedy skórę.

Jeden z biorących udział w operacji funkcjonariuszy wywiadu powiedział podobno, że zważywszy na tempo dekryptażu informacji wysłanej do Londynu, można domniemywać, że dokonały go służby amerykańskie lub rosyjskie, które jako jedyne dysponowały zapleczem umożliwiającym takie tempo pracy. Stwierdził przy tym, że nie był to wywiad tego drugiego mocarstwa.

Dwa lata później europejskie służby przygotowywały zasadzkę w Madrycie, jednak ówczesne zamachy bombowe i związana z nimi wzmożona czujność służb najprawdopodobniej zniechęciły Buta do podróży, gdyż ostatecznie wcale nie pojawił się w Hiszpanii.

"Gra skończona"

Wkrótce po tych wydarzeniach Handlarz Śmierci przeniósł się do Moskwy. Jego przedsiębiorstwa wciąż prężnie funkcjonowały, co chwila zmieniając swoje nazwy, przelewając pieniądze z konta na konto i żonglując rejestracjami samolotów. Chociaż on sam zamieszkał w Rosji i unikał podróży do krajów niebezpiecznych z jego punktu widzenia (czyli na ogół tych, w których Europejczycy czują się bezpiecznie), wiadomo, że flota Buta przetransportowała broń do Liberii, a ponadto regularnie dostarczała zaopatrzenie dla wojsk koalicji w Iraku i Afganistanie.

Można przypuszczać, że było to po prostu karygodne przeoczenie wynikłe z wojennego chaosu i pośpiechu, albo też konieczność motywowana brakiem alternatywnego przewoźnika. Jakby tego było mało, maszyny Buta (wraz z załogami) były podnajmowane przez inne firmy przewozowe wypełniające zobowiązania z kontraktów realizowanych dla Stanów Zjednoczonych.

Jeden z biorących udział w operacji funkcjonariuszy wywiadu powiedział podobno, że zważywszy na tempo dekryptażu informacji wysłanej do Londynu, można domniemywać, że dokonały go służby amerykańskie lub rosyjskie, które jako jedyne dysponowały zapleczem umożliwiającym takie tempo pracy. Stwierdził przy tym, że nie był to wywiad tego drugiego mocarstwa.

Dwa lata później europejskie służby przygotowywały zasadzkę w Madrycie, jednak ówczesne zamachy bombowe i związana z nimi wzmożona czujność służb najprawdopodobniej zniechęciły Buta do podróży, gdyż ostatecznie wcale nie pojawił się w Hiszpanii.

Ostatecznie Handlarz Śmiercią został aresztowany w Tajlandii w marcu 2008 roku. Wpadł na sfingowanym przez amerykańską Drug Enforcement Administration (DEA) spotkaniu, na którym miały zostać omówione szczegóły dużej dostawy broni dla Bojowników FARC, obejmującej m. in. przenośne zestawy przeciwlotnicze, broń ręczną, miny lądowe, sprzęt noktowizyjny, a nawet możliwe do uzbrojenia drony. Wtedy też dowodzący akcją funkcjonariusz DEA, Thomas Pasquarello, miał usłyszeć od skutego Wiktora Buta słowa: "gra skończona".

Aresztowanie było wynikiem trwającej od kilku miesięcy akcji typu sting (pod przykryciem), w której trójka zwerbowanych przez DEA współpracowników podszyła się pod zainteresowanych kupnem broni bojowników FARC.

Rosja, Tajlandia, USA

Stany Zjednoczone starały się o ekstradycję osadzonego w tajlandzkim więzieniu Klong Prem przeszło dwa lata. Strona rosyjska również miała podobno starać się wymusić na Tajlandii coś zupełnie odwrotnego i raczej mniej oficjalnie. Za pierwszym razem sąd w Bangkoku, po osiemnastu miesiącach od aresztowania, odrzucił prośbę USA, motywując decyzję tym, że sprawa ma charakter polityczny, a nie kryminalny. Prawdopodobnie dlatego, że nie wszystkie kraje na świecie traktują FARC jako organizację terrorystyczną.

Gdy Wiktor But wreszcie trafił przed oblicze amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości, został skazany na 25 lat więzienia. Oskarżono go m. in. o działania mające na celu zabijanie obywateli USA, próbę pozyskania i użycia ręcznej broni przeciwlotniczej oraz wspieranie organizacji terrorystycznej. Ostatecznie jednak był to możliwy najniższy wyrok, bo gdyby wszystkie stawiane zarzuty się potwierdziły, mógł dostać nawet potrójne dożywocie. Ponadto wymierzono mu 15-milionową grzywnę. Sam But nigdy nie przyznał się do winy.

Relatywnie niską karę sąd miał usprawiedliwiać tym, że poza uzyskanymi w czasie akcji DEA, nie istnieją żadne dowody jednoznacznie wskazujące na to, że But kiedykolwiek wcześniej złamał amerykańskie prawo. Przed odczytaniem wyroku, Wiktor But wyrażał swoje oburzenie, twierdząc, że rozmowa przy stole nie jest przestępstwem i że równie dobrze o działanie mające na celu zabijanie amerykanów można oskarżyć każdego legalnego sprzedawcę broni na terenie USA.

Gra (nie)skończona?

Niespodziewanie, ostatni akapit tego artykułu dopisało samo życie. W przededniu wysłania go do redakcji, w mediach pojawiła się informacja, że Ałła But, przywoływana już żona Wiktora Buta, ujawniła, jakoby służby specjalne USA miały zwracać się do aresztowanego z propozycją nadzwyczajnego złagodzenia kary oraz wygodnego życia w Stanach Zjednoczonych w zamian za informacje obciążające Igora Sieczina. Jak wiadomo Igor Sieczin, prezes Rosnieftu uchodzi za drugą po prezydencie osobę w Federacji Rosyjskiej.

Co więcej, propozycja ta miała zostać wystosowana po raz pierwszy tuż po zatrzymaniu w Bangkoku, czyli jeszcze przed postawieniem Buta w stan oskarżenia przez USA. Czy oznacza to, że tajlandzki sąd miał rację nazywając całą sprawę "polityczną", nie "kryminalną"? Czy wreszcie te rewelacyjne doniesienia pojawiły się przypadkiem właśnie teraz, gdy coraz głośniej jest w mediach o rzekomy konflikcie na linii Putin - Sieczin? W całej tej historii tylko jednego możemy być pewni: że w świecie tajnych służb niczego nie można być pewnym.

Szymon Koziatek

Artykuł opublikowany zgodnie z licencją CC BY-SA 3.0. Skróty pochodzą od redakcji. Oryginalny tekst można znaleźć na stronie Histmag.org.

Histmag.org
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy