Wampir z dyplomem maturzysty

Kto pamięta Karola Kota? W historii polskiej kryminalistyki był najmłodszym seryjnym zabójcą. Pierwszy raz uderzył we wrześniu 1964 roku.

Najpierw w jednym z kościołów ugodził nożem kobietę. Dwa dni później, w klatce schodowej bloku przy Skawińskiego, zaatakował w podobny sposób kolejną. Obie uszły z życiem. Niestety, trzeci napad zakończył się śmiercią ofiary. Denatka, otrzymawszy serię ciosów nożem, poniosła śmierć na miejscu.

Wpadka po maturze

Karol był miłym, sympatycznym i dobrze wychowanym chłopcem. Cieszył się nienaganną opinią, zarówno wśród sąsiadów jak i nauczycieli. Prócz zamiłowania do noży lubił też postrzelać sobie z kbks-u. Był członkiem klubu strzeleckiego Cracovia.

Reklama

Po wrześniowych napadach nastąpił okres spokoju. Dopiero w lutym 1965 roku doszło do kolejnej tragedii. W okolicach Kopca Kościuszki został zakłuty nożem dziesięcioletni chłopiec zjeżdżający na sankach. Miesiąc później w podobnych okolicznościach zginęła jedenastoletnia dziewczynka. W trakcie czynności śledczych zatrzymano do wyjaśnienia kilkunastu podejrzanych. Karolem Kotem milicja zainteresowała się dopiero 28 maja 1966 roku. Dzień po tym, jak szczęśliwie zdał egzamin dojrzałości z wynikiem bardzo dobrym. Zabrano mu kolekcję noży. Badania pod mikroskopem nie przyniosły jednak żadnego efektu, nawet próbne cięcia wykonane na manekinie były różne od tych zadanych ofiarom.

Miotała nim siła

W trakcie śledztwa przesłuchano wszystkich uczniów z klasy Karola. Jedna z dziewcząt scharakteryzowała kolegę następującymi słowami: "Lolek lubił podchodzić nas znienacka. Chwytał mocno za szyję i wykonywał przy tym ruchy przypominające podcinanie gardła. Chyba z tego powodu ochrzciliśmy go ksywą wampir". Druga z przesłuchiwanych koleżanek przypomniała sobie, że Karol opowiadał jej o niepokojach, jakie czasami go ogarniają: "Lolek uskarżał się na jakąś dziwną siłę, która nakazuje mu coś takiego robić i on musi to wykonać. Często opowiedział o morderstwach. Ale ja nie wzięłam tego serio. On zawsze opowiadał takie dziwne rzeczy, że nikt nie brał tego na serio" - zeznała.

Jednym ruchem...

Karol Kot długo zaprzeczał swojej winie. Wreszcie 6 lipca 1966 roku zaskoczył prowadzącego śledztwo prokuratora przyznaniem się do wszystkich napadów.

- Noże kupowałem na giełdach, zamieniałem. Kiedyś zapragnąłem ugodzić którymś z nich człowieka. Wiedziałem, że za to wieszają, ale ja naprawdę musiałem to zrobić. Stale o tym rozmyślałem. Kupiłem finkę i chodziłem z nią na łąki, gdzie jest dużo żab. Wbijałem im nóż w brzuchy, unosiłem na ostrzu i rzucałem za siebie. Raz zabiłem kreta. Uwielbiałem widok krwi. Często stawałem pod rzeźnią w Pcimiu i przyglądałem się jak zabijają cielaki. Tamci rzeźnicy dobrze mnie znali i podśmiewali się, gdy prosiłem ich o świeżą krew. Rodzice wiedzieli o tej rzeźni, bo się przyznałem, ale nic nie powiedziałem o tym jak zarżnąłem cielę na wczasach u dziadków. Miałem wtedy 13 lat. Po prostu złapałem je za mordkę i jednym ruchem noża poderżnąłem gardło - relacjonował do protokołu.

Spływało po nim

Młody chłopak zabijający z zimną krwią zwierzęta, kolekcjonujący noże i dźgający nimi szkolne podręczniki wyrastał na psychopatycznego, rzeczywistego wampira. Przyznał, że po zamordowaniu chłopaczka pod Kopcem Kościuszki dotknął ostrza noża i zebrał z niego trochę krwi, a następnie wyssał ją jednym tchem.

Podczas wizji lokalnych Karol Kot ostentacyjnie pozował do zdjęć. Zawsze wskazywał właściwe narzędzie zbrodni. Nigdy się nie pomylił.

- W tym miejscu dusiłem Dankę, a tam za drzewem podczas przerwy zarzuciłem Maćkowi elektryczny przewód na szyję. Dusił się, czerwieniał, ale wyzwolić się sam nie potrafił. To on potem wołał na mnie Lolek Rozpruwacz. Ale po mnie to spływało - wspominał przed prokuratorem.

Wata pod stryczek

Podczas wyjazdu na jedną z wizji poprosił o zatrzymanie milicyjnego radiowozu przy ulicy Bożego Ciała. Podobno tu eksperymentował z trucizną. Chciał zobaczyć na własne oczy jak cierpi człowiek po zażyciu silnej dawki. Kupił ją w sklepie na dowód osobisty. Zawartość opakowania wsypał do butelki z piwem i postawił obok bramy. Jednak nikt nie podszedł. Powtórzył ten eksperyment w barze. I też nic. Wreszcie trzeci raz u zbiegu Garncarskiej i Manifestu Lipcowego. Wszystkie próby spełzły na niczym. W końcu wypróbował ją na sobie. Przez kilka dni dręczyły go silne bóle brzucha. Wymiotował i miał zwidy.

- Najważniejsze, żeby w celi dali mi spokój, żebym mógł przygotować sobie watę pod stryczek, bo to podobno boli ? prosił na pierwszej rozprawie.

22-letni wisielec

Ostatniego dnia procesu krwawy Lolek wyjawił swoje życiowe credo. Chciałem zabijać i pić krew, niszczyć ludzi i ich majątek. Dziewczęta wołały na mnie wampir, ale o niczym nie wiedziały. Nie wiedziały, że prędzej czy później zabiłbym je wszystkie.

Biegli psychiatrzy uznali Karola Kota zdolnym do rozpoznawania swych czynów w momencie ich popełnienia. Zapadła kara śmierci. Jej wykonanie dwukrotnie odkładano na wniosek obrońcy. Wampir z grodu Kraka czekał na stryczek piętnaście miesięcy. W końcu się doczekał. Miał 22 lata...

TK

MWMedia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy