Walter "Killer" Kowalski. Postrach amerykańskich ringów

Walter Kowalski w akcji, fot: oficjalna strona WWE /materiały prasowe
Reklama

201 centymetrów wzrostu, 125 kilogramów wagi i reputacja jednego z najtwardszych zapaśników w stawce. Nic dziwnego, że przez lata syn polskich emigrantów Walter "Killer" Kowalski był postrachem amerykańskich ringów.

Pierwsza połowa lat 50. Jeden z sześciu tysięcy - jak sam utrzymuje - pojedynków w karierze Waltera Kowalskiego. Ten kibice zapamiętają jednak na długo, bo na lata ukształtuje ringowy image siłacza z polskimi korzeniami.

Tubalny śmiech "Killera"

W ferworze walki mocno zahacza o ucho swojego rywala Yukona Erica. Niebawem pojawia się krew, a na macie ringu... fragment ucha przeciwnika.

Dzień później Walter Kowalski odwiedza go w szpitalu. Rozmawiają w pokoju pacjenta, zza drzwi podsłuchują ich dziennikarze. Yukon Eric nie ma żalu. Wygląda natomiast jak mumia, owinięty dokładnie bandażami. Siłacze zaczynają się śmiać, głośniej niesie się tubalny rechot Polaka.

Reklama

Reporterzy odczytują to jednoznacznie. Nie dość, że bestialsko potraktował swojego przeciwnika w ringu, to jeszcze śmiał mu się prosto w oczy, widząc krzywdę, jaką wyrządził. Walter Kowalski zostaje zapaśniczym zabijaką, a pseudonim "Killer" przylega do niego na dobre.

Chciał być inżynierem

Późniejszy postrach zapaśniczych ringów przyszedł na świat 13 października 1926 roku w Kanadzie w rodzinie polskich emigrantów. Nie był "Killerem", nie był nawet Walterem, ani Kowalskim. Jego ojciec nazywał się Antoni Spulnik, matka Maria Borowska, a on sam - Edward Władysław Spulnik. Miał starszą siostrę Wandę i młodszego brata Stanleya.

Z początku nic nie wskazywało na to, że zostanie zapaśnikiem. Jako nastolatek był wysoki, wyjątkowo szczupły i marzył o tym, żeby zostać inżynierem. Jak to się stało, że zabrał się za wrestling? Anegdot jest kilka, najczęściej powtarzana głosi, że w trakcie studiów kiepsko zarabiał, dlatego kiedy usłyszał, że w ringu zarobi dużo więcej, postanowił spróbować.

Ta decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Polski siłacz pod okiem profesjonalistów został jednym z najbardziej poważanych zapaśników w stawce, a jego zawodowa kariera trwała... trzy dekady. W międzyczasie został "Killerem" Kowalskim, walczył dla najlepszych organizacji w kraju, dorobił się wielu prestiżowych trofeów i przyciągał na hale i przed telewizory tysiące kibiców, a to w tej zabawie jest najważniejsze.

Sześć dekad w branży

Chociaż w ringu uchodził za bestię, poza nim pokazywał o wiele łagodniejsze oblicze. Był wegetarianinem (starannie dbał o swoje ciało i dietę), działał charytatywnie na rzecz niepełnosprawnych dzieci. Z wielką pasją fotografował swoich kolegów po fachu. Zorganizowano nawet kilka wystaw jego prac.

Był także bardzo dobrym nauczycielem, czego dowodził przez lata po zakończeniu zawodowej kariery. Wychował przyszłe sławy wrestlingu, takie jak Triple H, Matt Bloom czy Perry Saturn.

Po łącznie blisko sześćdziesięciu latach spędzonych między linami ringu lub na szkoleniu swoich następców, Walter Kowalski wycofał się z zapaśniczego interesu w 2003 roku. Siedem lat wcześniej został wprowadzony do Galerii Sław prestiżowej organizacji WWE.

"Killer" Kowalski zmarł 30 sierpnia 2008 roku. Miał 81 lat.

Dzień później na łamach "New York Timesa" Richard Goldstein przypomniał słowa utytułowanego siłacza, które padły podczas jednego z ich spotkań.

- Kiedyś byłem złoczyńcą, teraz jestem porządnym facetem. Całuję kobiety i niańczę dzieci. Z "Killera" Kowalskiego zmieniłem się w łagodnego kociaka" - podsumował swoje życie po zakończeniu kariery, która na długo zapisała się w pamięci entuzjastów wrestlingu.

(dj)

Zobacz także:

Stan Musial podbił USA. Być może nigdy o nim nie słyszałeś


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama