Twarze nie z tego świata - tajemnica Bélmez

Jaką tajemnicę skrywają twarze z Belmez? /materiały prasowe
Reklama

Prasa co jakiś czas w sensacyjnym tonie donosi o dziwnych wizerunkach pojawiających się w nietypowych miejscach: na drzewach, ścianach, szybach. Najczęściej są one dziełem spływającej wody lub detergentów i znikają po kilku godzinach czy dniach. Ale co zrobić, gdy tajemnicze twarze pojawiają się nie wiadomo skąd i zniknąć nie chcą?

Andaluzyjska prowincja Jaén, zwana hiszpańską Szwajcarią, słynie z uprawy oliwek i malowniczych, górskich parków narodowych. Na obrzeżach jednego z nich, dzikiego i skalistego Sierra Mágina, leży ciche miasteczko – Bélmez de la Moraleda. 45 lat temu ta skromna miejscowość niespodziewanie znalazła się w centrum zainteresowania całego świata.

23 sierpnia 1971 roku María Gómez Cámara zauważyła na podłodze swojej kuchni niewiadomego pochodzenia plamę, która – mimo prób jej usunięcia – szybko ciemniała, nabierała wyrazistości i kształtów przypominających męską twarz.

Reklama

Zaniepokojeni domownicy, po bezskutecznym użyciu zwykłych środków czyszczących, a następnie wybielacza i alkoholu, zdecydowali się na bardziej radykalne działanie. Syn Marii, Miguel Pereira, skuł fragment betonowej posadzki, a dziurę wypełnił cementem.

Jednak z nowej powłoki szybko zaczęły się wyłaniać znajome rysy. Zdesperowany chłopak powtórzył operację. Wydawało się, że tym razem uporano się z intruzem. Jednak tydzień później ta sama twarz pojawiła się... na kuchennym piecu.

Wieść o niesamowitym obliczu błyskawicznie rozniosła się po mieście, docierając nawet do władz. Burmistrz Bélmez zabronił rodzinie kolejnych aktów destrukcji. Polecił wyciąć problematyczny kawałek betonu i przekazać go do zbadania. Naciskany przez swoich zwierzchników, liczył na to, że sprawa na tym się zakończy.

Niestety, ani on, ani mieszkańcy domu przy ulicy Real 5 nie mogli odetchnąć z ulgą. Dramatyczna historia dopiero się rozpoczęła...

Zjawy spod posadzki

Niebawem cała posadzka zaczęła pokrywać się wzorami, układającymi się w ludzkie twarze. Najpierw pojawiały się pełne wyrazu oczy, potem nos, usta i reszta wizerunku. Niektóre z portretów budziły uznanie nawet u osób znających się na sztuce.

Przede wszystkim jednak wywołały ogromną ciekawość wszystkich, którzy dowiedzieli się o zagadkowym zjawisku. Do domu rodziny Pereira ruszyły tłumy bliższych i dalszych sąsiadów. Ale prawdziwa gorączka rozpętała się wraz z opublikowaniem 15 września 1971 r. w regionalnej gazecie „Diario Jaén” artykułu o tajemniczych twarzach.

Napisał go reporter, który przyjechał do miasteczka, aby zrelacjonować konflikt pomiędzy lokalnymi producentami oliwy. Okazało się, że w Bélmez czekał na niego temat życia. Sprawę podchwyciły największe tytuły w kraju i na świecie.

Nawiedzony dom stał się celem wizyt licznych entuzjastów paranormalnych zjawisk. Byli wśród nich również profesjonalni badacze takich fenomenów. Szczególnie zainteresował się twarzami hiszpański dziennikarz Germán de Argumosa, który od pewnego czasu właśnie na ezoteryce skupił swoją aktywność zawodową.

Dołączył do niego niemiecki kolega i współpracownik, parapsycholog Hans Bender. To on nazwał twarze z Bélmez „najbardziej znaczącym parapsychologicznym wydarzeniem stulecia”. Panowie żwawo wzięli się do roboty. Mierzyli, fotografowali, przeprowadzali wywiady z mieszkańcami domu i dokonywali w nim nagrań specjalnym sprzętem do rejestracji fenomenów głosowych. Te wzbudziły prawdziwą grozę.

Pośród szumów i trzasków słychać było mrożące krew w żyłach jęki oraz zawodzenie, a także słowa „to brama do piekła” i wezwanie „Germán, kop na podwórzu!”. Gdy, zgodnie z zaleceniem enigmatycznych głosów, rozpoczęto prace wykopaliskowe, okazało się, że dom Pereirów został zbudowany na XIII-wiecznym cmentarzysku. Pod kuchenną podłogą odkryto kilkanaście szkieletów. Co zdumiewające, wszystkie były pozbawione głów...

Wiekowym szczątkom wyprawiono należyty pogrzeb, a podłogę ułożono na nowo. Zwolennicy teorii o siedlisku nawiedzonym przez duchy zmarłych byli usatysfakcjonowani.

Ku ich zdziwieniu i przerażeniu po kilku dniach na świeżej posadzce wykwitły nowe wizerunki...

Anioły czy demony?

Do Bélmez ściągały coraz liczniejsze pielgrzymki. W chwili największej popularności dom Maríi Gómez odwiedzało dziennie ok. 5000 osób! Rodzina nie mogła już żyć tak jak dawniej, ale zaczęła zarabiać na „swoich” twarzach, sprzedając ich fotografie. Tak wielki rozgłos nie mógł ujść uwadze rządu generała Franco.

Nie był zadowolony również miejscowy proboszcz, widząc rzesze ludzi omijających jego świątynię i ustawiających się w kolejce do demonicznych objawień. Hierarchowie kościelni obawiali się powstania wśród bardzo religijnej społeczności kultu związanego z twarzami – już zaczęły się pojawiać głosy, że w Bélmez ukazało się oblicze Chrystusa oraz Najświętsza Panienka.

Guardia Civil (Straż Obywatelska) wysłała swoich funkcjonariuszy, aby pilnowali porządku i przy okazji patrzyli na ręce Pereirów, uniemożliwiając im dokonanie ewentualnego szalbierstwa. Po latach okazało się, że również de Argumosa miał narzucone przez reżim zadanie zdemaskowania domniemanych oszustów. Raczej nie wywiązał się z niego...

Kolejny etap badań tajemniczych twarzy polegał na zamknięciu i notarialnym opieczętowaniu domu na kilka tygodni. Po zerwaniu pieczęci okazało się, że na podłodze – choć była przykryta grubą folią – ukazało się kolejnych szesnaście wizerunków. Analizom poddano próbki betonu z posadzki.

Wyniki powinny były zakończyć dyskusję: w materiale znaleziono śladowe ilości ołowiu, chromu i cynku oraz pozostałości ciemnego barwnika. To wskazywało na użycie farby! Jednak ta hipoteza okazała się możliwa do podważenia.

Zawarte w próbkach związki mogły być naturalnym składnikiem cementu, produkowanego z miejscowych skał. Wśród nich występują także minerały melanokratyczne, czyli o naturalnym ciemnym zabarwieniu. Po latach wskazano również na nieprawidłowości proceduralne – próbki dostarczono do laboratorium w saszetkach po kawiarnianym cukrze!

Przy tak rażącym niedbalstwie udowodnić można było wszystko. Obrońcy nadnaturalnego pochodzenia twarzy podkreślali również fakt, że tak prości ludzie, jak María Gómez Cámara i jej rodzina, nie byliby w stanie spreparować oszustwa utrzymującego w niepewności dziesiątki naukowców.

Zwolennicy teorii spiskowych twierdzą, że w celu zdyskredytowania sprawy twarzy z Bélmez rozpoczęto operację „Trydent”, obejmującą czynniki kościelne, państwowe, środowisko naukowe oraz media publiczne.

Podobno generał Franco osobiście wywierał nacisk na miejscowych notabli, żądając jak najszybszego ukręcenia głowy oddolnemu ruchowi, który zdawał się tworzyć wokół niezwykłych wizerunków, a mógł być niebezpieczny dla struktur państwa opartego na dyktaturze.

Stąd brały się zapewne ciągłe próby zamknięcia niewygodnego tematu – mimo wciąż trwającej nadnaturalnej aktywności w domu Pereirów, prasa co pewien czas ogłaszała w nagłówkach „Koniec tajemnicy!”.

Fotograficzna sztuczka

Martin Semprun, dziennikarz, który jako jeden z pierwszych opisał sprawę wizerunków z Bélmez, miał podobno w rękach raport sporządzony przez Guardia Civil w 1971 roku. Jako sprawcę całego zamieszania wskazano w nim syna okolicznego fotografa. Obecnie jest on dość znanym malarzem i mieszka w Niemczech.

Niestety, Semprun nie wymienia jego nazwiska. Ten trop jest ciekawy ze względu na wskazywaną przez niektórych sceptyków możliwość malowania twarzy przy użyciu azotanu srebra – środka, który dobrze znany jest fotografom, a przy tym reaguje na światło, stopniowo się utleniając i powodując powolne wyłanianie się obrazu z podłoża. To tłumaczyłoby zmiany zachodzące w portretach mimo nietknięcia ich ludzką ręką – na przykład podczas notarialnego badania lub zamknięcia pod szkłem.

Właśnie La Pava, czyli pierwsza z tajemniczych twarzy, którą wycięto do badań, po powrocie z nich została wmurowana w ścianę i przykryta grubą szybą. Mimo tego zabezpieczenia rysy i układ twarzy podlegały ciągłym zmianom.

Wydaje się jednak, że żadne odczynniki chemiczne nie mogłyby mieć tak różnorodnego i długotrwałego działania – portrety nie tylko ujawniały nowe szczegóły, ale i zmieniały położenie oraz kąt, pod którym były widoczne. Parapsychologowie skłonili się ku teorii mówiącej o tzw. myślografii, czyli zdolności do wywoływania obrazów przy użyciu mocy umysłu.

Jako że cała rodzina Pereirów zaprzeczała swojemu udziałowi w sprawie, a pani Gómez została nawet poddana testom na wykrywaczu kłamstw, który potwierdził jej prawdomówność, Germán de Argumosa zasugerował, że María była jedynie medium, przekazującym obrazowe wieści od nieznanej siły.

Badania wykazały mediumiczne uzdolnienia kobiety. Podobno od dzieciństwa przejawiała ona pewne niespotykane zdolności. Iker Jiménez, hiszpański dziennikarz i autor książki Tumbas sin nombre (Bezimienne groby), przedstawia niezwykłą hipotezę, wedle której oblicza manifestujące się w domu Maríi Gómez to wizerunki jej nieżyjących krewnych, zabitych w oblężeniu Santuario de Nuestra Senora de la Cabeza w Andújar podczas wojny domowej w Hiszpanii w latach 1936–37.

Pierwsza i najsłynniejsza twarz, znana jako La Pava, miałaby być podobizną szwagra Maríi – Miguela Chamorro. Kolejne to jego żona, siostra Maríi, i ich siedmioro dzieci. Na rzecz tej teorii przemawia fakt, że niesamowite wizerunki przestały się pojawiać, gdy „główna podejrzana” wyprowadziła się z domu przy ulicy Real 5 (obecnie zresztą noszącej imię Maríi Gómez).

Po jej śmierci w 2004 roku część jej spadkobierców ogłosiła, że w miejscu, gdzie spędziła ona ostatnie lata życia, ukazały się nowe „Twarze z Bélmez”. Wzbudziło to oczywistą falę zainteresowania, które przez lata zdążyło mocno przygasnąć.

Do prowincji Jaén ponownie ściągnęli turyści i parapsychologowie, a co najważniejsze, media. Bélmez wróciło na pierwsze strony gazet i internetowych portali, trafiło również do telewizji.

Hiszpański oddział telewizji MTV wyprodukował serial Ahora o nunca (Teraz albo nigdy), przedstawiający grupę młodych ludzi realizujących wyzwania, które chcieliby spełnić przed śmiercią. Jednym z nich było spędzenie nocy w nawiedzonym domu. W tej roli wystąpiła nowa siedziba twarzy.

Badacze nadprzyrodzonych zjawisk są wobec kolejnej manifestacji dużo bardziej sceptyczni. Wskazują na odmienny styl portretów, na uproszczenie i schematyzm ich rysów.

O ile pierwotne twarze charakteryzowały się ekspresją wyrazu i zróżnicowanym ujęciem, o tyle nowsze, w drugim domu przy ul. Cervantesa, są stworzone jak gdyby od jednej sztancy. Skąd zresztą miałyby się wziąć te wizerunki, jeśli odpowiedzialna za nie osoba już nie żyje?

Zwolennicy prawdziwości tego fenomenu (a należy do nich przede wszystkim liczna rodzina właścicieli domu) twierdzą, że – ponieważ spędziła tam również najtrudniejsze lata swojej młodości – jej obecność w pewnym sensie „zaimpregnowała” to miejsce.

Twarze są wokół nas

Kolejna koncepcja uwzględnia tendencję ludzkiego umysłu do dopatrywania się znanych kształtów w przypadkowych wzorach, zwaną pareidolią. Szczególnie dotyczy to twarzy, które skłonni jesteśmy widzieć w chmurach, maskach samochodów, fotografiach satelitarnych obcych planet lub plamach na przypalonym spodzie żelazka.

Według tej hipotezy oblicza z Bélmez są tylko zbiorem chaotycznych zacieków powstałych wskutek zbierania się wilgoci, tłuszczu lub sadzy, w których naiwnie dopatrujemy się znajomych struktur. Jednak niesłychane nagromadzenie tych obrazów w jednym miejscu nie pozostawia miejsca przypadkowi, a raczej wskazuje na celową i zaplanowaną działalność.

Pytanie wciąż brzmi: czyją? Luis Mariano Fernández Pimentel, dziennikarz śledczy i współautor książki Bezimienne groby, wspomina jedne z ostatnich słów Maríi Gómez Cámara, powierzone mu przez staruszkę na łożu śmierci.

Miała powiedzieć: „Możecie zamknąć mnie w trumnie, zabrać z domu, ale moje twarze pozostaną”. Niewątpliwie tajemnicze zjawisko nadal ma wpływ na potomków kobiety – wciąż są przez niektórych traktowani jak potencjalni oszuści, a jej synowi, Miguelowi Pereira, uniemożliwiono wstąpienie do Guardia Civil.

Miasteczko Bélmez stara się podążać z duchem czasu. W 2010 roku władze miejskie złożyły wniosek o dofinansowanie projektu ze środków Unii Europejskiej. W lutym 2013 uroczyście otwarto Centrum Interpretacji Twarzy (Centro de Interpretación de las Caras), w którym można zobaczyć obfity materiał ilustracyjny, dokumentujący całą tę niepojętą historię: fotografie, kopie artykułów prasowych, filmy i nagrania dźwiękowe.

Zapoznamy się tam również z analizą wpływu, jaki zjawisko wywarło na kulturę popularną. Niestety, w Centrum nie kupimy pamiątek związanych z przedmiotem naszego zainteresowania. Powód? Znak towarowy „Twarze z Bélmez” zarejestrowano w 2005 roku, a więc zaraz po śmierci Maríi Gómez, w urzędzie patentowym.

Prawa do niego posiadają właściciele domu „nowych twarzy”, tego przy ulicy Cervantesa. Ich wygórowane żądania finansowe sprawiają, że wokół najciekawszego z ezoterycznych fenomenów XX wieku wciąż trwa atmosfera niedopowiedzeń i podejrzeń o manipulację nastawioną jedynie na zysk.

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy