Tutaj gwałcą, tutaj zabijają: Piekło nielegalnych imigrantów Ameryki Środkowej

Każdego dnia nieprzebrane tłumy imigrantów przetaczają się przez meksykańskie miasteczka. Wszyscy idą w stronę USA. Nie wszyscy docierają do końca. /Mario Tama/Getty Images /Getty Images
Reklama

Idą tysiącami. Z Gwatemali, Salwadoru, Hondurasu czy z samego Meksyku. Wszyscy gnani marzeniami o życiu w Stanach Zjednoczonych. Bo ich świat to bieda, przemoc, głód, klęski żywiołowe i gangi. Ale droga do ziemi obiecanej wiedzie przez piekło. Wielu z nich nie dociera do końca podróży. Ich zakrwawione i zmasakrowane ciała stanowią upiorne świadectwo tego, jak brutalny może być człowiek względem drugiego człowieka.

"Gdybym miał wskazać miejsce, w którym nielegalny imigrant z Ameryki Środkowej narażony jest najbardziej, gdzie można z nim zrobić, co się zechce, gdzie jego krzyków na pewno nikt nie usłyszy, powiedziałbym, że w La Arrocerze [południowy Meksyk - red.]" - pisze w swojej książce "La Bestia" Oscar Martinez, reporter, który odtworzył drogę nielegalnych imigrantów wiodącą przez całą długość Meksyku.

"Jeślibyście pytali dlaczego, odpowiedziałbym, że w ciągu roku spędzonego na trasie słyszałem o setkach napadów mających miejsce właśnie tam, o dziesiątkach przypadków pobić, wysłuchałem opowieści o zabójstwach i gwałconych kobietach, które w tamtych górach krzyczały, ale nikt ich nie słyszał."

Reklama

Przeczytaj fragmenty książki "La Bestia. O ludziach, którzy nikogo nie obchodzą" Oscara Martineza, wydanej przez wydawnictwo Sonia Draga.

Maj 2009, stan Chiapas 

Nie odwracając się i nie patrząc, kto kręci się za jej tyłkiem, Paola, dwudziestotrzyletni transseksualista z Gwatemali, słyszała szczęk odpinanych pasków i negocjacje napastników.

- No to ty pierwszy, dobra. Potem ja.

Paola przerwała im pogawędkę, tamtych zupełnie zamurowało.

- Panowie, róbcie, co chcecie, ale bardzo proszę, załóżcie sobie prezerwatywy. Mam kilka w plecaku, tym czerwonym. Dobrze radzę, bo mam AIDS. Bo ja to myślałam, że jesteście prawdziwi machos i gwałcicie tylko kobiety - dodała, choć od lat czuje się kobietą i jeśli ktoś zawoła ją imieniem z chrztu, nawet się nie odwróci.

Zapanowała cisza. Paola podejrzewała, że tamci gapili się na siebie niepewni, ale w sumie to nie wiedziała, bo wciąż tkwiła na kolanach, słońce grzało ją w plecy i nie śmiała się odwrócić. Zachowywała godność, mimo sytuacji, w jakiej się znalazła, głowa uniesiona i spojrzenie utkwione w horyzoncie.

- Wstawaj, j***ny pedale! Wypierdalajcie mi stąd wszyscy! - zaczęli wrzeszczeć na nią i na resztę grupy.

Paola nie choruje na AIDS. Natomiast po pięciu latach uprawiania prostytucji u siebie w kraju i w stolicy Meksyku ma niezłe doświadczenie z różnymi perwertami. A do tego spryt i charakter. (...)

Czterdzieści pięć osób, które z nią szły, zostało napadniętych na odcinku między Tapachulą, pierwszym większym miastem od granicy z Gwatemalą, i Arriagą, gdzie wsiada się na pociąg. To jest teren bandytów. (...)

Dowiedziała się o tym kobieta z Gwatemali, która przed śmiercią przez uduszenie, w dzielnicy El Relicario w Huixtli, z ustami pełnymi siana i własną bluzką wciśniętą w gardło, zdążyła tylko zobaczyć nad sobą atakującego ją mężczyznę. (...)

Na zdjęciu opublikowanym w niewielkim miejscowym dzienniku "El Orbe", obok podobizn dwóch ofiar, zajmujących pół strony, widać było dziewczynę o szeroko otwartych oczach, w pięściach zaciskała słomę, suche liście wypadały jej z ust, a połowę głowy, od czoła, miała pozbawioną włosów, jakby ją najpierw ciągnięto po ulicy i dopiero potem rzucono do jaru, między wybujałe chwasty i ruiny domów, gdzie znaleziono ciało. Albo jakby ktoś jej wyrywał włosy siłą. Była naga, miała rozchylone nogi, lekko wygięte, jakby inne ciało ją przygniotło. (...)

Od początku roku po raz pierwszy władze stanu Chiapas zaczęły nazywać grasujących na tutejszych ścieżkach bandytów po imieniu. Dzisiejsi napastnicy wywodzą się z niegdysiejszych pracowników najemnych, pracujących przed laty na ranczach, którzy widzieli maszerujące korowody nielegalnych uchodźców z Ameryki Środkowej, kryjących się przed władzami. 

Aż któremuś zapaliła się lampka: jeśli przemykają tymi drogami i boją się władz, to znaczy, że nie będą szukać u nich pomocy, nawet jeżeli padną ofiarą napadu, gwałtu czy zabójstwa.

Migranci przekraczają rzekę Suchiate i wtedy zaczyna się ich niekończąca się podróż autobusami i busami. Wsiadają do jednego, a potem wysiadają, zanim dojedzie do kolejnych punktów kontrolnych, które służby porozstawiały wzdłuż szosy. Wchodzą do lasu, maszerują ileś kilometrów, a kiedy wyminą już punkt, wychodzą znów na szosę i czekają na kolejny bus. W ciągu tych dwustu osiemdziesięciu dwóch kilometrów muszą to powtórzyć przynajmniej pięć razy, zanim dotrą do miasta Arriaga, gdzie mogą dostać się na pociąg towarowy i jechać do Ixtepec.

Przez lata nielegalni migranci przyjmowali to przestępcze myto jako nieuniknioną konieczność. Wszystko w rękach Boga, powtarzali. Coyotes rozdawali prowadzonym przez siebie kobietom prezerwatywy, a mężczyznom radzili, żeby się nie przeciwstawiać. Historie o mężach, dzieciach i matkach, którzy patrzyli, jak gwałcone są ich żony, matki i córki, przez ponad dekadę powtarzano w tym głębokim, zapomnianym i ukrytym Meksyku. (...)

Raczej nikt nie próbuje wkraczać na ten teren. Trupy liczy się dopiero wtedy, kiedy zostaną stamtąd przetransportowane. 

Dziennikarze i członkowie organizacji zajmujących się prawami człowieka informują o tym, o czym słyszą w schroniskach, ale co się naprawdę dzieje na szlakach La Arrocery, wiedzą jedynie imigranci i napastnicy. Panuje tam - wyrażenie to pasuje tu jak ulał - prawo dżungli. (...)

Docieramy o szóstej rano. Patrol robi obchód, kiedy słońce jeszcze nie pali. W obozie spotyka nas niespodzianka. Trzech Salwadorczyków, którzy poprosili o zgodę na zatrzymanie się w nim, żeby odpocząć trochę przed dalszą trasą i obejściem pierwszego punktu kontrolnego przed Huixtlą.

Przeciągają się teraz, po czterech godzinach snu. Eduardo, piekarz, dwadzieścia osiem lat, ucieka przed gangami; Marlon, dostarczyciel chleba, dwadzieścia lat, ucieka razem z szefem; i José, pomocnik, dwadzieścia sześć lat. Pozwolono im zatrzymać się na popas na tę noc i poradzono, żeby nie wyruszali przed wschodem słońca, bo w blasku księżyca nawet mundurowi nie kręcą się po La Arrocerze. Jestem przekonany, że policjanci okazali się tak uprzejmi wobec Salwadorczyków, bo wiedzieli, że mamy przyjechać.

Trzej migranci przyłączają się do nas i do trzech towarzyszących nam policjantów. Na początku trasy spotyka nas przyjazny gest. Wychodząc z zagrody, stanowiącej część obozu konnych policjantów, widzimy domek pokryty dachówkami i z łuszczącymi się ścianami. W drzwiach stoi około czterdziestoletni mężczyzna, boso i bez koszuli, trzyma pod rękę swoją dwunastoletnią córkę. Oboje unoszą ręce i machają nam na pożegnanie.

- A ci tam? - pytam policjanta obok mnie. - Przyjaciele?

- Szpiedzy - odpowiada. - Pracują dla band. To oni kierują migrantów w miejsca, gdzie czają się napastnicy, i kontrolują, kiedy wychodzimy na patrol. (...)

Tutaj idzie się między martwymi, życie staje się wartością względną i człowiekiem buja jak na luźnej linie. Zabijanie, umieranie, gwałcenie i bycie gwałconym tracą znaczenie. To rutyna. Punkty orientacyjne: tu, przy tym kamieniu, gwałcą; tam, za tym krzakiem, zabijają.

- Tam przed gwałtem oddzielają kobiety od grupy. - Policjant wskazuje niewielką parcelę z bananowcami. - I dotąd docieramy w ramach codziennego patrolu. (...)

Niewielu zastanawia się nad traumami tysięcy kobiet z Ameryki Środkowej, które zostały tu zgwałcone. Kto się nimi zajmuje? Kto leczy ich ukrytą ranę? Trafnie zdefiniował to Luis Flores, pracownik Międzynarodowej Organizacji do spraw Migracji: "Problemem jest nie tylko to, co się widzi, to dużo głębsze. Chodzi o cały ogląd sprawy, o mentalność. Kobietom przypisywane są określone role wobec napastników, wobec coyotes i wewnątrz ich własnej grupy i przez całą drogę muszą trwać w napięciu, kierując się taką logiką: wiem, że mnie to spotka, ale oby nie".

A ich rola sprowadza się do bycia człowiekiem drugiej kategorii. Migrant i kobieta są równoznaczni z łatwym celem. (...)

Znów dzwonię do schroniska w Arriadze. Dziś przyjechało tam kolejnych trzech Salwadorczyków, na których napadnięto w Huixtli, oraz kobieta, dziewczyna z Hondurasu, dwadzieścia cztery lata, która, jak mówiła, została dwa dni wcześniej zgwałcona. Stało się to w La Arrocerze. Zrobili to jej towarzysze, powiedzieli, że też są migrantami, i zaproponowali, żeby szła z nimi. Zgwałcili ją we trójkę, a potem skopali po brzuchu, aż straciła przytomność. Kiedy ją odzyskała, nie było ani ich, ani jej koleżanki. Resztką sił dotarła do szosy, żeby prosić o pomoc. Krwawiła. Jej dziecko wyciekło jej między nogami. Zabili je kopniakami. Zabili je w La Arrocerze.

Fragmenty pochodzą z książki "La Bestia. O ludziach, którzy nikogo nie obchodzą" Oscara Martineza, wydanej przez wydawnictwo Sonia Draga.

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy