Turguilla: Dolina śmierci

Dokładnie na granicy francusko-hiszpańskiej, w samym sercu Pirenejów, znajduje się masyw Turguilla. Najstarsi mieszkańcy nazywają go "miejscem osiemnastu dolin" i starają się omijać tę okolicę z daleka. Od czasu do czasu dochodzi tam do zagadkowych wydarzeń, którym okolica zawdzięcza inną nazwę - Dolina Śmierci.

Dolinę Turguilla ze wszystkich stron otacza wieniec jedenastu pirenejskich szczytów.Niedaleko znajdują się zadziwiająco piękne jeziorka o niebieskiej i niezwykle przezroczystej wodzie. Krótko mówiąc, raj dla turystów, gdyby nie jedno "ale" - zła reputacja tego miejsca. Z pokolenia na pokolenie tutejsi mieszkańcy przekazywali sobie ostrzeżenie, by omijać je z daleka, dlatego że niejeden człowiek przepadł tam na zawsze, jakby rozpłynął się w lustrzanych wodach jeziora Alet.

 Według jednej z legend wszystkiemu winne są wilki z głowami kobiet. Według innych przekazów mieszkający przy brzegu czarownicy, którzy jakoby tu czyhali na swoje ofiary. Niektórym "szczęśliwcom" po kilku tygodniach udało się wyrwać z rąk siły nieczystej i wrócić. Po powrocie wyglądali o wiele starzej, a ich opowieści o tamtejszym życiu budziły przerażenie. Po pewnym czasie wszyscy, którzy wrócili z przeklętej doliny, tracili zmysły.
 
Przez lata tubylcy straszyli tymi legendami nieposłuszne dzieci. A dlaczego by nie? Po to są bajki! Jednak we wrześniu 1972 roku rozegrała się historia, po której najstarsi mieszkańcy zmienili zdanie na temat dawnych podań. Młody geolog Paul Leblanc zgubił się w dolinie Turguilla niedaleko jeziora Alet, po tym, jak pozostał w tyle za grupą. Zaniepokojeni współtowarzysze szukali Paula przez kilka dni, przeczesując złowrogą dolinę dosłownie metr po metrze. Bezskutecznie. Na pomoc geologom wysłano helikopter, jednak również rozpoznanie z powietrza nic nie dało. Paul przepadł jak kamień w wodę.

Reklama

Po kilku miesiącach Leblanc nieoczekiwanie odnalazł się w miasteczku kurortowym Guzet-Neige. Jego mieszkańcy bardzo szybko rozpoznali w mężczyźnie poszukiwanego geologa: fotografiami Francuza oklejono całą okolicę. Paula zawieziono do komisariatu policji, w którym, ku powszechnemu zdziwieniu, nie-składnie opowiedział o tym, co go spotkało. Podobno wiele lat wcześniej pracował jako geolog, ale w odpowiedzi na wezwanie głosu serca postanowił poświęcić się Bogu. Leblanc otrzymał odpowiednie wykształcenie, po czym objął parafię w pewnej wysokogórskiej wiosce. Razem z parafianami nieustannie modlił się o to, by okolicę na zawsze opuściły wilki z głowami kobiet.

Chyba nie trzeba dodawać, że po takich wyznaniach wielu uznało geologa za wariata. Z drugiej strony, niektórzy starsi mieszkańcy uwierzyli "synowi marnotrawnemu". Jak potoczyły się dalsze losy Paula - tego nie wie nikt. Przyjechali po niego rodzice i wywieźli biedaka w niewiadomym kierunku. Chodziły słuchy, że sprzedali dom i prze-prowadzili się do innego kraju, prawdopodobnie do Belgii. Być może zmusili ich do tego dziennikarze, którzy prawie cały czas oblegali ich posiadłość.

Producent serów

I chyba z czasem cała ta historia zostałaby zapomniana, gdyby nie kolejne podobne wydarzenia. W czerwcu 2008 roku w okolice te zawitała grupa młodych podróżników. Jechali samochodem z francuskiego miasta Lourdes przez Pireneje do hiszpańskiej Katalonii. Trzech chłopaków i dwie dziewczyny zamierzali zwiedzić Barcelonę, a potem odpocząć nad morzem. Tutaj młodzi ludzie chcieli jedynie przenocować, ale w hotelu usłyszeli o klątwie wiszącej nad doliną Turguilla i postanowili z samego rana tam pojechać.

Kiedy kierownik hotelu dowiedział się o planach swoich gości, próbował odwieść ich od tego pomysłu. Ale najwidoczniej młodym ludziom brakowało ostrych wrażeń. Rano, po śniadaniu w hotelu, wrzucili swoje rzeczy do bagażnika i pognali do doliny.

Na początku wszystko szło zgodnie z planem. Była piękna pogoda: świeciło słońce, na niebie ani jednej chmurki. Kiedy dotarli na miejsce, zachwycili się: to piękno jest nie do opisania! Zostawili samochód i pobiegli kąpać się w jeziorku. Nie pływali zbyt długo, bo woda była lodowato zimna. Kiedy wyszli na brzeg, zauważyli, że jeden z przyjaciół, Joseph Chartier, zaginął. Młodzi ludzie rzucili się na poszukiwanie współtowarzysza, ale nic to nie dało. Wezwali przez telefon ratowników. Ich wysiłki również okazały się bezskuteczne. Joseph przepadł...

Jak we wcześniejszym przypadku, Chartier odnalazł się po kilku miesiącach, dokładniej mówiąc, we wrześniu 2008 roku. Pewnego wieczora zauważył go, siedzącego na skraju drogi, kierowca ciężarówki. Być może samochód przejechałby obok, gdyby nie pewna okoliczność - padał ulewny deszcz.

W odróżnieniu od Paula Leblanca, Joseph dwa dni w ogóle się nie odzywał. A kiedy wreszcie odzyskał dar mowy, przedstawił się imieniem Louie. Na pytanie, gdzie był tak długo, rzekomy Louie odpowiedział, że zajmował się produkcją sera we wsi. W jakiej wsi? W jakim rejonie? Tego Joseph już nie potrafił określić. Zapewniał tylko, że sery zabrali jacyś mężczyźni o odstręczającym wyglądzie. Nikomu nie pozwalali na opuszczanie wioski, dlatego że, jak twierdzili, w okolicy włóczyły się wilki z głowami kobiet. Niestety, Josepha Chartiera spotkał łatwy do przewidzenia los: wkrótce trafił do szpitala psychiatrycznego...


Rzeka czasu

Specjaliści w dziedzinie badań nad strefami anomalnymi rozpoczęli prace badawcze w dolinie Turguilla, jednak - póki co - nie znaleźli odpowiedzi na nurtujące wszystkich pytania. Ci, którzy skłaniają się ku najbardziej sensacyjnym teoriom, twierdzą, że w tamtych okolicach raz na jakiś czas otwierają się wrota do świata równoległego. Te drzwi do innego wymiaru nazywają portalem i uważają, że aby ów portal się otworzył, trzeba znaleźć się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i w odpowiednim (czytaj: odmiennym) stanie świadomości. Spełnienie dwóch pierwszych warunków wymaga długich, żmudnych poszukiwań, spełnienie trzeciego - specjalnego przygotowania, które posiadają nieliczni spośród mieszkańców naszej planety...

Zresztą, jak widać na podstawie przytoczonych przykładów, przygotowanie nie zawsze jest elementem obowiązkowym. Zdaniem znanej ekspertki w dziedzinie zjawisk anomalnych, Brytyjki Jenny Randles, trzeba po prostu znaleźć się w strumieniu czasu. - Używamy dobrze znanego wyrażenia "rzeka czasu", nie zastanawiając się nad jego możliwym fizycznym sensem - mówi. - Tymczasem istnieje naukowa hipoteza, która zakłada, że czas jest materialny. Wobec tego w rzece czasu mogą zachodzić takie same zjawiska, jak w zwykłej rzece. Na przykład wiry wodne. Naruszają one swobodny bieg rzeki, wciągają ludzi i przedmioty, przemieszczając je nieoczekiwanie z jednego odcinka czasu do drugiego.

W swojej naturze rzeka czasu jest niczym innym, jak strumieniem energii, najprawdopodobniej elektromagnetycznej. Pod wpływem oddziaływania silnego pola elektromagnetycznego z ludźmi dzieją się dziwne rzeczy: cierpią na zaniki pamięci, zaburzenia koordynacji, osłabienie i inne. Podobne objawy obserwuje się również u osób, które dostają się do "wirów czasu". Jenny Randles twierdzi, że jeśli taki wir wciągnie człowieka bardzo głęboko, ten przepadnie na długo, jeśli zaś płytko - ofiara wkrótce "wypłynie". Takie anomalie byłyby więc rzadko obserwowanymi oknami do świata równoległego oraz alternatywnych strumieni czasu. Być może, kiedyś człowiek nauczy się je wykorzystywać, ale na razie... niełatwo jest uwierzyć w mrożące krew w żyłach opowieści mieszkańców Pirenejów.

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy