Tajniki hipnozy: Fakty, mity, zagrożenia

Czy za pomocą hipnozy jeden człowiek może przejąć kontrolę nad zachowaniem drugiego? /123RF/PICSEL
Reklama

Ten niezwykły sposób oddziaływania na ludzką podświadomość w jednych budzi zachwyt, w innych – przerażenie. Czy rzeczywiście jeden człowiek może przejąć władzę nad zachowaniem drugiego? Jak można przy użyciu hipnozy leczyć siebie i innych? I czy jest to metoda w pełni bezpieczna?

Keith Barry jest jednym z najsłynniejszych hipnotyzerów scenicznych. Pod tą nazwą kryją się ludzie, którzy wykorzystują swe zdolności do wpływu na pracę mózgu innych osób w taki sposób, że zachowują się one zgodnie z sugestiami prowadzącego publiczny pokaz.

Jak to działa? Oto Barry podchodzi na ulicy do młodego mężczyzny – elegancko ubranego i wyglądającego, jakby właśnie wyszedł ze swego biura na krótki spacer. Wyciąga do niego rękę z rozłożonym planem miasta i prosi o pomoc w znalezieniu drogi. Zapytany przystaje, daje się wciągnąć w rozmowę i po kilku wypowiedzianych przez Keitha spokojnym, stanowczym tonem zdaniach sprawia nagle wrażenie, jakby „uszło z niego powietrze”.

Reklama

Lekko popchnięty i przytrzymany przez hipnotyzera siada pod ścianą budynku i bez słowa sprzeciwu przyjmuje karton z napisem „Proszę o wsparcie”. Już po chwili zaczyna nagabywać przechodniów, pytając, czy nie mają dla niego jakichś drobniaków. Dzieje się tak do momentu, aż Barry budzi go umówionym sygnałem. Mężczyzna po ocknięciu się nie ma pojęcia, jak doszło do tego, że z księcia stał się żebrakiem...

Czy to wszystko tylko sprytna inscenizacja? Może „uśpiony” mężczyzna był tylko poinstruowanym, co ma robić, aktorem, a nieświadomi niczego widzowie uznali, że mają do czynienia z hipnozą? Otóż nie.

Aby rozwiać tego typu wątpliwości, irlandzki showman przeprowadza przed obiektywem ukrytej kamery eksperyment z całą grupą przypadkowo dobranych ludzi.

To najlepsze, co widziałem w życiu!

Tym razem daje ogłoszenie o bezpłatnym pokazie kinowym. Przyjść może każdy, kto zechce po seansie podzielić się z prowadzącym swoją opinią na temat obejrzanego filmu.

Popcorn i napoje mają zachęcić do udziału w przedsięwzięciu – i rzeczywiście, o umówionej godzinie na widowni zasiada kilkudziesięcioosobowa grupa spragnionych darmowej rozrywki. Keith Barry przedstawia się im jako twórca komedii, która za chwilę zostanie zaprezentowana w pokazie przedpremierowym.

W sali zapada ciemność, na ekranie pojawia się jednak zamiast obrazu świetlny punkt. Prowadzący spotkanie każe zgromadzonym śledzić jego ruchy, a potem sugeruje im, że stają się coraz bardziej rozluźnieni i senni.

Mówi, że na dany sygnał zasną i będą myśleli, że oglądają najśmieszniejszy film, jaki zdarzyło im się widzieć w życiu. I rzeczywiście! Po chwili głowy większości widzów opadają na piersi – ku zaskoczeniu kilkunastu osób, które zachowały „trzeźwość umysłu”. Po pięciu minutach Keith Barry budzi śpiących kinomanów, a ci, zapytani o wrażenia, klaszczą i wydają okrzyki zachwytu.

- To najlepsze, co widziałem w życiu – daje się słyszeć. Widzowie nie potrafią, co prawda, przypomnieć sobie ani jednej sceny z filmu, ale śmieją się w głos i nie szczędzą pochwał twórcy „filmu”.

Wszyscy? Nie – jedna piąta publiczności obserwuje całą sytuację z uśmiechem niedowierzania. Oni nie dali się zahipnotyzować. Czym zatem jest ów szczególny stan umysłu i dlaczego nie wszyscy dają się w niego wprowadzić?

Hypnos znaczy sen

Hipnoza w świecie nauki traktowana jest jako odmienny stan świadomości – niebędący ani czuwaniem, ani snem – w którym znacznej modyfikacji ulega częstotliwość fal mózgowych osoby znajdującej się w transie.

Jej uwaga zostaje skoncentrowana na określonych bodźcach, staje się ona podatna na sugestie, skłonna do zachowań zgodnych z przyjętą rolą oraz zapomina o wszystkim, co przydarzyło się jej podczas „seansu”. To jednak nie wszystko!

Przeprowadzone eksperymenty wykazały, że w tym szczególnym stanie ludzie potrafią przypominać sobie rzeczy, do których dostęp zapewnia jedynie otworzenie drogi przez podświadomość. Zyskują również większą kreatywność, jeśli idzie o fantazje i wyobrażenia.

Brzmi to niesamowicie, zwłaszcza że nie są potrzebne jakieś szczególne talenty, aby móc drugiego człowieka zahipnotyzować – można się tego nauczyć, a znawcy tematu opisują nawet dzieci w wieku szkolnym, które opanowały tę sztukę.

Na podstawowym poziomie jest to skoncentrowanie uwagi drugiej osoby na jakimś obiekcie, a następnie przekazanie sugestii spokojnym, monotonnym głosem. Proste, prawda? Nie do końca. Otóż nie wszyscy ludzie dadzą się wprowadzić w ten stan. Ilustruje to znakomicie przytoczony tu przykład eksperymentu Keitha Barry'ego w kinie: statystycznie rzecz biorąc udaje się to w 80% przypadków.

Najbardziej „odporni” na hipnozę okazują się ludzie zamknięci w sobie, mający trudności w kontaktowaniu się z innymi, znerwicowani. Ciągle jednak wygląda na to, że z większości z nas da się zrobić bezwolnych wykonawców poleceń innych. Czy aby na pewno?

Zaśnij, zabij, zapomnij...

To przerażająca perspektywa, ale już dawno znalazła się ona w kręgu zainteresowań przywódców, rządów oraz podległych im służb specjalnych. Bo wyobraźmy sobie sytuację, gdy odpowiednio „zaprogramowany” człowiek zostaje we właściwym momencie „aktywowany” i nieoczekiwanie wykonuje zadania przeznaczone dla szpiegów i agentów wywiadu. Z licencją na zabijanie włącznie. To dla wielu kusząca perspektywa, prawda?

Nic więc dziwnego, że ludźmi o stwierdzonych zdolnościach hipnotyzerskich otaczali się wielcy tego świata, próbując wykorzystać ich talenty na własny użytek. W ten sposób w otoczeniu Józefa Stalina znalazł się Wolf Messing, polski Żyd z Góry Kalwarii, który po wybuchu II wojny światowej uciekł do Związku Radzieckiego.

Po przejściu swego rodzaju testu, który polegał na tym, że dostał się na Kremlu do pilnie strzeżonego gabinetu generalissimusa, przekonując kolejne straże, że jest wysokim oficerem aparatu bezpieczeństwa, znalazł się w kręgu zainteresowań NKWD. Nie wiemy, czy udało się w praktyce użyć go do wykonania jakichś zadań specjalnych.

Być może Stalin zadowolił się w pewnym momencie tym, że Messing – który uchodził również za jasnowidza – już w 1937 roku przepowiedział, że jeżeli Hitler zaatakuje Związek Radziecki, poniesie sromotną klęskę...

Możliwości wykorzystania hipnozy w działaniach wywiadowczych znalazły się na celowniku służb specjalnych także za oceanem. Odtajnione niedawno dokumenty informują nas, że od lat 50. XX wieku CIA rozwijała program o nazwie MKUltra. Miał on na celu wyselekcjonowanie szczególnie podatnych osób, zmanipulowanie ich podświadomości oraz wykorzystanie jako uśpionych – nomen omen – agentów.

Mieli oni wykradać tajne dokumenty, fotografować obiekty wojskowe, a nawet... zabijać. Program, mimo pewnych sukcesów, po jakimś czasie zarzucono, ponieważ okazało się, że przydatność zahipnotyzowanych Jamesów Bondów ma swoje dość wyraźnie określone granice.

Krótko mówiąc, z osobą wprowadzoną w tego typu odmienny stan świadomości – i tu mamy odpowiedź na jedno z postawionych wcześniej pytań – nie można zrobić wszystkiego. Nie da się jej nakłonić do czegoś, czego nie uczyniłaby w pełni władz umysłowych. Takie próby najczęściej kończą się przebudzeniem i odmową współpracy z hipnotyzerem. Niemożliwe jest więc np. morderstwo doskonałe polegające na rozkazaniu komuś, aby popełnił samobójstwo albo uśmiercił inną osobę.

Hipnozę można jednak z powodzeniem wykorzystać w kryminalistyce (do wydobycia ze świadków lub ofiar przestępstwa ważnych informacji) oraz w dziedzinie mającej ogromne znaczenie dla ludzi – medycynie. Miliony Polaków zetknęły się z tym fenomenem już ćwierć wieku temu, gdy z odbiorników telewizyjnych popłynął do nich tajemniczy głos...

Odin, dwa, tri...

Raz w tygodniu zaczynał odliczanie w telewizyjnej Dwójce. Miliony ludzi siadały przed ekranem, z którego spoglądały nieruchome, przenikliwe oczy. – Możecie leżeć, stać, siedzieć. U wielu z was ręce i nogi staną się chłodne, u innych gorące. Ten proces leczenia jest nieuchwytny… – mówił na początku seansu. Kazał zamykać oczy. Otrzymywał setki listów dziennie od tych, których uzdrowił. On sam twierdził, że uruchamia proces samoleczenia i organizm zaczyna produkować lekarstwa zwalczające ból i choroby.

Gdy w 1989 roku zjawił się w Warszawie, kobiety szturmowały jego garderobę w Pałacu Kultury i Nauki. Za kulisy udało się dostać tylko nielicznym. Obsypały go kwiatami, dawały czekoladki i pomarańcze, które można było dostać tylko spod lady. Klękały, całowały jego dłonie...

Kim był Anatolij Kaszpirowski? Urodził się w 1939 roku w Płoskirowie (dzisiejsza Ukraina). W prywatnych rozmowach twierdził, że jego matka była Polką. W młodości trenował boks i podnoszenie ciężarów, był mistrzem sportu ZSRR. Chciał zostać lekarzem, pomagać ludziom. Mimo że zdobył już dyplom internisty, pracował jako tragarz na kolei.

Pod koniec lat 80. wpadł na pomysł prowadzenia terapii przez telewizję – tak chciał leczyć nietrzymanie moczu u dzieci. Prawdziwą sławę zdobył w 1988 roku, gdy zaczął znieczulać pacjentów na odległość. Słowami, spojrzeniem, sugestią.

Ze studia w Kijowie uśpił pacjentkę operowaną na raka w Moskwie. Zabiegi na odległość prowadził w Tbilisi. Operowana pacjentka zachowała świadomość, a nawet śpiewała, zerkając na ekran z Kaszpirowskim. Został pierwszym radzieckim milionerem. Seanse uzdrowicielskie dały mu bogactwo.

Umiał się nim dzielić: kupował ludziom mieszkania, samochody, nawet autobusy. Pomagał radzieckim kombatantom, w Gdańsku ufundował tablicę Solidarności, wspierał także polskie kościoły. Ostatni raz pojawił się w Polsce w 1998 roku. Przyleciał z Nowego Jorku, gdzie zostawił trzy domy, żonę i dwoje dorosłych dzieci. Szukał gruntu do realizacji nowych planów. Chciał uzdrawiać z... kosmosu!

– Mam zamiar przeprowadzić dziesięć seansów kosmicznych. I jeśli wszystko dobrze pójdzie, nie wykluczam, że ludziom odrastać będą ręce i nogi. Że szesnaście milionów osób pozbędzie się choroby wieńcowej, milionom znikną blizny, bezpłodne kobiety zajdą w ciążę – przekonywał.

Z tych planów nic nie wyszło. Pozostało jednak w naszym kraju spore grono entuzjastów, do dziś pokazujących na ciele miejsca, z których po seansie z Kaszpirowskim zniknęły blizny czy znamiona, i opisujących dolegliwości, jakich pozbyli się, patrząc w telewizor. A tymczasem rozwinął się też cały rynek usług oferowanych przez zawodowych hipnotyzerów…

Medycyna sugestii

Współcześnie hipnozę traktuje się jako skuteczne narzędzie w walce z różnego rodzaju dolegliwościami, przede wszystkim natury psychicznej. Należą do nich różnego rodzaju stany lękowe, nerwice czy traumy. Ale obszar wykorzystywania tej techniki już dawno wyszedł poza progi gabinetów psychoterapeutycznych. Okazało się, że można ją z powodzeniem stosować np. w uśmierzaniu bólu.

Osoby podatne na hipnozę mogą w ten sposób obejść się bez narkozy czy środków farmakologicznych podczas zabiegu stomatologicznego, operacyjnego lub porodu.

Oddziaływanie na podświadomość pojawia się także jako – w licznych przypadkach skuteczna – uzupełniająca metoda leczenia uzależnień. Pojawiają się tu jednak także kontrowersje, gdyż samo zasugerowanie pacjentowi obrzydzenia do alkoholu czy jedzenia często nie zlikwiduje przymusu picia lub nadmiernego objadania się, a spowoduje tylko kolejne cierpienia psychiczne.

To wszystko nie zmienia jednak faktu, który coraz częściej podkreślany jest w wypowiedziach lekarzy: większość znanych nam chorób można zwalczyć, a przynajmniej osłabić ich objawy, siłą myśli i woli. Hipnoza niewątpliwie może pomóc w ukształtowaniu odpowiedniego nastawienia oraz motywacji do pokonania dolegliwości. A co najważniejsze, wcale nie musimy w tym celu oddawać się w ręce specjalisty...

Stosownego zabiegu możemy dokonać sami! Tak zwana autohipnoza to nic innego, jak stan zbliżony do medytacji, w który dana osoba wprowadza się sama. Ludzie, którzy są szczególnie podatni na tego typu zabiegi, muszą zachować ostrożność – monotonia pewnych zdarzeń czy widzianych obrazów może wywołać u nich trans.

Jest to jedna z przyczyn wypadków komunikacyjnych, które potocznie kwalifikuje się do kategorii „zaśnięcia za kierownicą”. W czym jednak autohipnoza może okazać się pomocna? Oprócz terapii bólu i wspomagania procesu zdrowienia są to takie obszary, jak wyrównywanie wahań nastroju, wydobywanie ukrytych zdolności i talentów, zdobywanie kontroli nad swoimi zachowaniami i motywacja do osiągania sukcesów.

Jak stać się autohipnotyzerem? Podobno stan ten spontanicznie występuje u biegaczy długodystansowych, wprawiają się w niego również wykonujący rytmiczne ruchy tancerze. W ramce powyżej przedstawiamy kilka technik przydatnych w ćwiczeniu tej niezwykłej umiejętności. Czasami jednak może lepiej... pobiegać lub potańczyć?

Czy można nie wybudzić się z hipnozy?

To jedna z wątpliwości, która odstrasza potencjalnych pacjentów gabinetów hipnoterapeutycznych. To także koszmar początkujących hipnotyzerów.

Dlatego też uspokajamy: Nawet jeżeli "uśpiona" osoba nie zareaguje na zasugerowany jej sygnał, to i tak obudzi się sama po kilku, najwyżej kilkunastu minutach.


7 kroków autohipnozy

W stanie autohipnozy możemy oddziaływać na swoją podświadomość, leczyć się i motywować. Jak wprowadzić się w trans?

1. Włącz odprężającą muzykę i usiądź albo połóż się, zamykając oczy.

2. Ustal, jak długo będziesz pozostawać w stanie transu.

3. Skoncentruj się na muzyce.

4. Zadaj pytanie swojej podświadomości: ma być jasne i ścisłe. Poproś o odpowiedź.

5. Zajmij czymś umysł, np. licz od 1 do 100 i z powrotem lub podnieś kilka razy rękę. Możesz wyobrazić sobie jakieś przyjemne miejsce.

6. Nie analizuj swoich myśli w trakcie autohipnozy. Pozwól im swobodnie płynąć.

7. Jeśli odpowiedzi nie ma, spytaj o warunek, pod jakim podświadomość zechce ci pomóc rozwikłać problem. Otwórz się na wszystkie obrazy, myśli, głosy, które wirują w twoim umyśle.

Pamiętaj: żadne z nich nie są przypadkowe. Może podpowiadają ci, że najpierw musisz rozwikłać inny problem.

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy