Tajne akta internetu. Co skrywa najpotężniejsza sieć świata?

Internet stał się w obecnych czasach podstawą naszej egzystencji. Nadal jednak skrywa w sobie wiele zagadek /123RF/PICSEL
Reklama

Ile dwutlenku węgla produkuje jeden odcinek Netfliksa? Na czym naprawdę zarabiają internetowi giganci? Dlaczego darmowe wifi jest niebezpieczne? Żaden inny wynalazek ostatnich 100 lat nie zrewolucjonizował naszego życia tak jak internet. Mimo to mało kto poznał szczegóły jego działania oraz sterujące nim zagadkowe mechanizmy.

Diagnoza skierowana do rządów, linii lotniczych i szpitali na całym świecie jest jednoznaczna, a jednak przechodzi bez echa: "W chińskim mieście Wuhan pojawia się coraz więcej dziwnych przypadków zapalenia płuc. W ciągu następnych kilku tygodni choroba może rozprzestrzenić się na dziesiątki innych krajów i doprowadzić do globalnej katastrofy". 

Zadziwiająca jest nie tyle treść tego doniesienia, co jego źródło i czas publikacji. Nie stoi za nim żadna administracja państwowa ani ekspert najważniejszych systemów wczesnego ostrzegania przed pandemiami, czyli amerykańskich Centrów Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) czy Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), tylko sam... internet.

Reklama

A konkretnie sztuczna inteligencja o nazwie BlueDot. Jej algorytmy biły na alarm już 31 grudnia 2019 roku, czyli tydzień wcześniej niż odpowiednie instytucje. Oprogramowanie przeanalizowało bowiem dostępne online wiadomości regionalne w 65 językach oraz przeskanowało ostrzeżenia zdrowotne, fora, blogi i międzynarodowe bazy danych pasażerów lotniczych. 

Specjaliści są przekonani, że gdyby we właściwy sposób zareagowano na ten sygnał, udałoby się zyskać decydującą przewagę czasową, dzięki czemu pandemia nie miałaby obecnie tak katastrofalnych skutków. Przypadek BlueDot, o którym nadal niewiele się mówi, pokazuje, iż rzeczywista moc internetu - zarówno ta zła, jak i dobra - bywa bagatelizowana. By ją zrozumieć, trzeba poznać informacje na temat niewidzialnych powiązań, najważniejszych aktorów i ich ukrytych celów oraz wpływu sieci na ludzkie działanie.

Tajemnice fortuny Amazona

Dwadzieścia książek dziennie - tak wyglądał w pierwszych miesiącach działalności bilans Amazona, założonego w 1994 roku przez Jeffa Bezosa. Dzisiaj koncern wysyła 158 paczek na sekundę, przez całą dobę. Z 250 centrów logistycznych rozsianych po całym globie przesyłki trafiają dosłownie wszędzie. W samych Stanach Zjednoczonych firma kontroluje 50 proc. handlu internetowego. 

Ubrania, sprzęt elektroniczny i kosmetyki - w tych dziedzinach przedsiębiorstwo jest liderem rynku. Jego wartość giełdową szacuje się na ponad bilion dolarów. Problem w tym, że według informacji zebranych przez twórców filmu dokumentalnego Amazon - Die ganze Welt im Pappkarton (Amazon - cały świat w pudełku) setki tysięcy sprzedawców detalicznych nie ma szans w starciu z gigantem i bankrutuje. 

- Każde nowe miejsce pracy w Amazonie powstaje kosztem dwóch miejsc pracy w istniejących firmach - wyjaśnia ekonomistka dr Stacy Mitchell, która od 10 lat zajmuje się badaniem modelu biznesowego korporacji Bezosa. - Amazon decyduje teraz o tym, kto, co i za jaką cenę może sprzedawać. Ten koncern to gatekeeper internetowego handlu - dodaje dr Mitchell. Jego dominacja zmienia nie tylko rynek pracy. W Seattle, gdzie mieści się główna siedziba amerykańskiego molocha, wielu mieszkańców nie stać już na mieszkanie. 

Wskutek napływu tysięcy pracowników kadry kierowniczej Amazona czynsze w mieście co roku rosną o 10 proc. - Liczba bezdomnych w ubiegłych latach wzrosła o 600 proc., jest ich tu więcej niż w czterokrotnie większym Los Angeles - alarmuje radna Teresa Mosqueda. Warto dodać, że jedna trzecia bezdomnych... pracuje zawodowo - ale oczywiście nie w Amazonie.

Poza tym mało kto wie, iż handel online wcale nie jest głównym źródłem zysków koncernu. Najbardziej lukratywny sektor jego działalności stanowi udostępnianie chmur obliczeniowych w 76 strefach rozmieszczonych w 24 regionach na całym świecie. Również w Polsce wiele firm, takich jak PLL Lot, Śnieżka czy Maspex, przechowuje swoje dane w tzw. AWS (Amazon Web Services). Wprawdzie ta część działalności generuje zaledwie 13,5 proc. obrotów Amazona (to i tak więcej niż globalne obroty McDonald’s), ale za to aż 60 proc. zysku. A tendencja jest rosnąca.

Oglądanie seriali jak spalanie węgla

Tylko w Polsce z platform streamingowych takich jak Netflix, HBO GO, vod.pl czy Player.pl korzysta ponad 20 milionów osób. Na całym świecie rocznie przesyłanych jest ponad 100 miliardów godzin filmów i seriali. Ma to swoje negatywne skutki - przede wszystkim dla środowiska, ponieważ ilość danych jest ogromna, gigantyczne farmy serwerów trzeba chłodzić, a urządzenia końcowe zużywaja prąd. 

Według badania przeprowadzonego przez francuski think tank Shift Project streaming filmów w 2018 roku wygenerował w ten sposób ponad 300 milionów ton ekwiwalentu CO2. Dla porównania: tyle dwutlenku węgla w ciągu 12 miesięcy wytwarza cała Hiszpania (inaczej mówiąc, streaming odpowiada za 0,83 proc. globalnej emisji CO2). A jak wygląda to w przeliczeniu na jednego użytkownika oraz jeden sezon serialu? Otóż 10 minut oglądania zżera tyle prądu co 200-watowy piekarnik nastawiony na pełną moc przez 5 minut. 

Specjaliści z SaveOnEnergy obliczyli natomiast, że wyświetlanie popularnego serialu Stranger Things wyemitowało do atmosfery ilość CO2 odpowiadającą przejechaniu samochodem 672 milionów kilometrów! - Streaming musi być racjonowany - przekonuje prof. Ian Bitterlin, informatyk z Uniwersytetu w Leeds. Według raportu Digital 2019 polscy internauci spędzają w sieci średnio 362 minuty dziennie - to ponad jedna czwarta doby. 

Internet kontra mózg

A jak życie online wpływa na nasze mózgi? Naukowcy wykazali, że korzystanie z sieci w sposób trwały zmienia połączenia między neuronami. - Wskutek nadmiernej stymulacji dochodzi do "zamglenia" umysłu, jego wydajność ulega znacznemu ograniczeniu, pogarsza się zdolność myślenia i zapamiętywania. Mówiąc krótko, długoterminowe konsekwencje są fatalne - ostrzega neuropsycholog prof. Daniel Levitin.

Z przeprowadzonych przez niego badań wynika, że te zmiany w działaniu najważniejszego organu układu nerwowego mogą skutkować podwyższeniem poziomu adrenaliny i dopaminy, co z kolei zwiększa agresję oraz frustrację. Poza tym za sprawą ciągłego przesuwania palcem po ekranie smartfona ulega też modyfikacji obszar mózgu odpowiedzialny za kciuk i palec wskazujący - u osób często korzystających z nowoczesnych telefonów staje się wrażliwszy oraz silniej reaguje na bodźce. Jednak cyberprzestrzeń może także pozytywnie wpływać na zdrowie. 

Specjaliści z brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego odkryli, iż media społecznościowe sprzyjają zapobieganiu depresji oraz poczuciu samotności. Siedmiu na 10 uczestników zrealizowanej przez nich ankiety stwierdziło, iż kontakty międzyludzkie w sieci pomogły im w trudnym okresie życia. Poza tym udowodniono, że intensywne interakcje w social mediach mogą wzmacniać przyjaźnie.

Ile warte jest jedno kliknięcie?

Firma consultingowa Faktenkontor stworzyła indeks wpływowości youtuberów. Okazało się, że na 2800 uwzględnionych w badaniu kanałów tylko 80 generuje roczny dochód powyżej 450 tysięcy złotych. Czterysta kanałów zarabiało więcej niż 45 tysięcy złotych rocznie. Jest też druga strona medalu, bo zdecydowana większość za swoją działalność nie otrzymała nawet czterech tysięcy złotych. Nie powinno to dziwić, jeśli uwzględni się fakt, iż w Polsce 1000 wyświetleń przynosi od jednego do kilku złotych. A jak w ogóle zarabia się na filmikach? 

Jeśli nie jest się celebrytą, można to robić głównie na dwa sposoby. Pierwszy z nich to wyświetlanie reklam przed własnym nagraniem. Niestety, w 2018 roku Google zaostrzył reguły: użytkownik musi mieć co najmniej tysiąc subskrybentów i być oglądany przez co najmniej cztery tysiące godzin w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Druga z metod to tzw. linki afiliacyjne: właściciel kanału reklamuje produkty w swoich filmikach (udostępniając przy tym linki, w które widz może sam klikać), za co dostaje coś w rodzaju prowizji.

Darmowe wifi to raj dla hakerów

W Polsce samorządy udostępniły ok. sześciu tysięcy punktów darmowego internetu, mnóstwo innych należy do firm. Znaleźć je można w kawiarniach, szkołach, na lotniskach czy w autobusach - wystarczy kilka kliknięć i już można zacząć surfować online. Co drugi użytkownik sieci regularnie loguje się do bezpłatnych bezprzewodowych sieci lokalnych (WLAN). Zwykle nie zmienia przy tym swoich przyzwyczajeń, czyli wysyła zdjęcia na WhatsAppie, maile z dokumentami czy robi przelewy online. A na ile bezpieczne są takie darmowe punkty dostępowe?

O to zapytał hakerów ekspert ds. cyberbezpieczeństwa Daniel Markuson. Wnioski? Zdaniem Markusona, jeśli to możliwe, należałoby całkowicie zrezygnować z korzystania z hotspotów. Okazało się bowiem, że to właśnie one są najczęściej używane do ataku. Jedną z ulubionych metod cyberprzestępców jest tzw. honeypot (słodka pułapka) - hakerzy sami tworzą ogólnodostępny WLAN. 

Gdy internauta, przekonany, że wybrał bezpieczną sieć, zaloguje się do niej, przestępca wchodzi w posiadanie jego prywatnych danych. - Zawsze trzeba mieć świadomość tego, iż nie wiemy dokładnie, z kim się łączymy. Bo przecież haker też może skonfigurować strefę darmowego internetu. I jeśli nazwie ją np. "Hotelowe Wi-Fi" lub podobnie, uśpi nasze podejrzenia - ostrzega Friedrich Wimmer, informatyk śledczy.

Świat Wiedzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy