Spłonęła, bo taki zwyczaj...

Rytuału zakazano w Indiach już w 1829 roku. Mimo to w wielu regionach wiejskich nadal jest popularny. Kilka dni temu 75-letnia kobieta rzuciła się na stos pogrzebowy swojego męża. Staruszka zmarła w straszliwych męczarniach...

Dwa lata temu w Indiach odnotowano trzy przypadki śmierci kobiet na stosie męża. Czwarta została powstrzymana przez mieszkańców wioski. W 1987 roku po samospaleniu 18-letniej dziewczyny indyjskie władze zaostrzyły prawo. Jak widać, bezskutecznie.

Policja podejrzewa, że żaden z trzech synów kobiety, Lalmati Vermy, obecnych na ceremonii w stanie Ćhattisgarh nie próbował zapobiec samospaleniu matki. Żaden nie uprzedził też policji o zamiarze kobiety, która miała w przeszłości deklarować chęć zakończenia życia na stosie męża - podała policja.

Reklama

Badają rolę synów

Tymczasem według obowiązującego w Indiach prawa osoba podżegająca do sati może zostać skazana nawet na karę śmierci albo dożywotniego więzienia. Do więzienia może też trafić każdy, kto bezczynnie patrzy, gdy wdowa rzuca się na stos i nie próbuje jej powstrzymać, a także, gdy namawia do sati lub obiecuje korzyści majątkowe rodzinie kobiety.

Do tej pory nikogo nie aresztowano, ale policja bada rolę synów.

Śmierć lepsza niż harem

Niejasne są korzenie sati; o obyczaju tym wspomina się m.in. w starożytnych indyjskich eposach Ramajanie i Mahabharacie. W połowie XVI wieku, w czasie walk z wojskami Babura, założyciela późniejszej dynastii Mogołów w Indiach, kobiety indyjskie wolały śmierć na stosie wraz z poległymi wojownikami od haremu najeźdźców. Samo miano sati, w sanskrycie "dobra", uzyskiwały kobiety dobrowolnie wstępujące na stos męża.

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: policja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy