Słabość do męża czasem zabija

Skazany za znęcanie się nad rodziną i zwolniony przez sąd 32-letni Marek W. z Chodla, po trzech dniach na wolności zamordował żonę. Czy tak musiało się stać?

Według policyjnego programu "Niebieska karta", w 2007 r. ofiarami przemocy domowej padło 76,2 tys. kobiet. Jak wynika z danych OBOP-u z tego samego roku, zaledwie 21 proc. dotkniętych przemocą korzysta z jakiejkolwiek pomocy. Najczęściej sprowadza się to do wezwania policji. Z danych Komendy Głównej Policji wynika, że w 2007 roku doszło do 81,4 tys. domowych interwencji. KGP nie dysponuje jeszcze pełnymi danymi za ubiegły rok - wiemy tylko, że w pierwszym półroczu 2008 r. doliczono się 42,6 tys. interwencji.

Ciemna liczba przestępstw

Taki obraz rysuje się z oficjalnych statystyk. Jednak życiowe doświadczenie podpowiada - a specjaliści, z którymi rozmawialiśmy, to potwierdzają - że jest jeszcze szara strefa zjawiska domowej przemocy. Bardzo trudno oszacować, ile dramatów rozgrywa się z dala od oczu osób trzecich, w tym policjantów. Co odważniejsi kryminolodzy ryzykują stwierdzenie, że dane dotyczące najcięższych przestępstw "spokojnie" można poszerzyć o 10 do 20 proc.

Reklama

Skąd w ogóle bierze się ta ciemna liczba? Dlaczego ofiary nie chcą wydawać swoich katów policji? A jeśli już to robią - to z jakich powodów, po czasie, wycofują się ze swoich zeznań? Przecież w skrajnym przypadkach takie postawy mogą oznaczać, że po powrocie mężów z zatrzymania zostają przez nich śmiertelnie ukarane? A gdy mają nieco więcej szczęścia - po raz kolejny "dostaną wycisk"...

Przykład śmiertelnie ugodzonej nożem Doroty W. pokazuje, że problem tkwi w rozwiązaniach systemowych. I przede wszystkim - w samych ofiarach .

Winna nieskuteczna prewencja?

W pierwszej reakcji na historię z Chodla ciśnie się na usta pytanie - co zrobiła policja? A odwróćmy sytuację i zastanówmy się - a co mogła zrobić? Zgodnie z prawem, w przypadku domowej interwencji policjanci mogą sprawcę pouczyć albo zatrzymać. I oczywiście, zdarzają się sytuacje, że funkcjonariusze zbyt pobłażliwie potraktują agresora. Że zamiast odeskortować na "dołek" kipiącego złością frustrata, pozwalają mu "ochłonąć" na miejscu. Ale najczęściej sytuacja rozgrywa się wedle innego scenariusza .

- Nawet jeśli, po interwencji i zatrzymaniu oprawcy, poszkodowana kobieta wniesie oskarżenie, na ogół zaraz uświadamia sobie, że żyła z tym mężczyzną, na przykład 15 lat, ma z nim dzieci, on je utrzymuje... - mówi podinsp. Janusz Wójtowicz, rzecznik lubelskiego Komendanta Wojewódzkiego Policji. - Przez fakt, że doniosła na męża, sama zaczyna czuć się sprawcą czegoś złego. Ma wyrzuty sumienia, które potęguje rodzina sprawcy mówiąc: "coś ty zrobiła?". W konsekwencji ofiara się wycofuje i zmienia zeznania na korzyść męża-agresora.

- Tak było w przypadku Doroty W. z Chodla - dodaje podinspektor. - Sprawa została umorzona, gdyż żona wycofała się z zarzutów...

Błędne koło się zamyka...

Być może ofiarom przemocy byłoby łatwiej postawić na swoim, gdyby znalazły wsparcie w instytucjach i organizacjach pomocowych? Warto zastanowić się, dlaczego tylko jedna piąta (w 2007 r.) z ponad 76 tys. poszkodowanych, mogła na taką pomoc liczyć?

Cóż, współpraca między policją a takimi organizacjami jest dopiero w powijakach. Od mniej więcej trzech lat sprowadza się ona głównie do wspólnych szkoleń na temat udzielania pomocy ofiarom przemocy w rodzinie.

Już od dawna informacje z policyjnych archiwów trafiają do opieki społecznej, która z zasady powinna wspierać poszkodowanych. Jednak chcieć, nie znaczy móc.

- Jeśli nawet przekazujemy instytucjom pomocowym informacje o przemocy za pośrednictwem dzielnicowego, to i tak zazwyczaj ofiary nie chcą wpuścić pani psycholog z opieki społecznej do domu. Często bite kobiety bardzo zdecydowanie odmawiają współpracy, nie przyjmują pomocy - mówi podinsp. Janusz Wójtowicz.

Jego wypowiedź potwierdza Anna Wieczorek z Centrum Praw Kobiet:

- Tak naprawdę dopiero mocno zdeterminowanie kobiety zgłaszają się do CPK z prośbą o pomoc - nie kryje smutku Wieczorek. Ale zaraz, z nutą nadziei w głosie dodaje, że mimo wszystko, ostatnio, CPK udało się pomóc kilku prześladowanym kobietom .

Sąd winny? Na pewno niezawisły

- To, że pomoc społecznie nie zawsze działa dobrze, wiemy nie od dziś - zauważa prof. Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Ale winą za tragedię w Chodlach i podobne akty przemocy, należy obarczyć przede wszystkim sądy. Bo są przepisy i instrumenty prawne, aby odseparować sprawcę od żony.

Niestety, sąd nie zakazał Markowi W. zbliżać się do żony. W opinii Zbigniewa Hołdy, nieumiejętnie zastosował przepisy kodeksu karnego.

- Nie wolno lekceważyć przemocy w rodzinie, a tak się robi w Polsce - twierdzi profesor. - Incydent, który miał miejsce w województwie lubelskim, to tragiczny i bardzo oczywisty błąd sądu.

Kiedy poprosiliśmy Katarzynę Szeską, rzeczniczkę prasową ministra sprawiedliwości, o ustosunkowanie się do wypowiedzi Zbigniewa Hołdy, w odpowiedzi usłyszeliśmy, że "w Polsce sądy są niezawisłe"...

Magdalena Tyrała

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy