Seksskandale i chińscy dygnitarze

70 proc. urzędników zamieszanych w afery korupcyjne utrzymuje kochanki.

Wygląda na to, że Mao Tse-Tung ze swoim haremem dziewic wyciągniętych z głuszy dalekich prowincji wyznaczył standardy dla swoich następców. W ostatnich latach wysoko postawieni urzędnicy Komunistycznej Partii Chin jeden za drugim stają się bohaterami skandali, które "Wielkiego Sternika" mogłyby przyprawić o rumieniec wstydu.

Pang Jiayu, jeden z wyższych urzędników

w północnej prowincji Shaanxi, brał łapówki. W trakcie dochodzenia dotyczącego nieprawidłowości w inwestycjach, które nadzorował, wyszło na jaw, że udało mu się skolekcjonować przynajmniej 11 kochanek - niektóre z nich to żony innych oficjeli, które czerpali nielegalne zyski z tych inwestycji. Yang Feng, zastępca sekretarza Partii w mieście Xuancheng, również stracił stanowisko po udowodnieniu mu korupcji. Policja ustaliła, że Feng miał 8 kochanek. Miał problemy w "żonglowaniu" nimi wszystkimi, więc zatrudnił "szefową", która miała nimi zarządzać.

Reklama

Xinhua, oficjalna agencja prasowa Chińskiej Republiki Ludowej, podaje, że z szesnastu wysoko postawionych oficjeli zamieszanych w korupcyjne afery od 2003 roku, czternastu utrzymywało sobie kochankę.

- Tworzy się z tego obraz moralnej degradacji w partii,

który kryje w sobie potencjał politycznego zagrożenia - twierdzi Gordon Chang, autor książki "Nadchodzący upadek Chin". - Jeśli weźmie się daleko posuniętą rozpustę najwyższych kadr i stopień zgromadzonych przez nie bogactw, to wychodzi z tego wybuchowa mieszanka - komentuje dla AFP i zauważają, że zachowanie partyjnych bossów już budzi regularne protesty ludności.

Mao miał błogosławieństwo swojego lekarza, który zalecał mu dziewczęta jako wypoczynek po ciężkiej pracy - decydowaniu o życiu i śmierci miliardowego narodu. Dzisiaj na taką formę relaksu pozwalają sobie nawet niscy urzędnicy. Skąd maja na to pieniądze? W 70 proc. wszystkich spraw korupcyjnych zamieszane są kochanki, które czerpią wymierne korzyści z chodzenia do łóżka z pracownikiem urzędu miasta.

W czasach imperium moralna degeneracja dworu

i aparatu urzędników często kosztowała dynastie utratę władzy. Być może dlatego najwyższe władze chcą skupić swoją uwagę na problemie w trakcie Kongresu KPCh, który rozpoczyna się w poniedziałek.

Partia stara się walczyć z problemem. Wielu obserwatorów uważa jednak, że to nic nie da - bez wolnej prasy i oddziałów do walki z korupcją niepodległych aparatowi partyjnemu nie uda się zmienić istniejącego stanu rzeczy. - Tak jak moralnie zdegenerowany polityk traci głosy, tak zdegenerowaną partię opuszczą ludzie - ostrzega Hu Xingdou, profesor w Pekińskim Instytucie Technologii.

tłum. ML

INTERIA.PL/AFP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy