Opowieść z dreszczykiem...

Zdjęcia zjaw to rzadkość. Szczególnie zdjęcia, którym nie da się zarzucić fałszerstwa.

5 listopada 2004 r. amerykański kanał telewizyjny "Sci-fi" wyemitował w ramach dokumentalnego serialu "Ghost hunters" sekwencję filmową wykonana kilka tygodni wcześniej. Był to kilkunastosekundowy film z kamery systemu nadzoru, przedstawiający zjawę przemieszczającą się przez korytarz więzienia stanowego Pensylwanii. Film przedstawiał widmową postać w długiej pelerynie lub płaszczu rozwianym przez wiatr, która poruszała się w sposób niewykonalny dla człowieka. Poza tym inne kamery nadzoru więzienia postaci tej nie zarejestrowały - pojawiła się na krótko tylko w jednym miejscu.

Reklama

Według specjalistów analizujących nagranie, jest to jedno niemontowane ujęcie z kamery przemysłowej i brak jakichkolwiek oznak obróbki wskazujących na fałszerstwo. Określono to nagranie jako jedną z najbardziej przekonujących wizualnych dokumentacji wystąpienia paranormalnego zjawiska.

Nie jest to pierwszy tego rodzaju dokument. W grudniu 1998 r. w Wielkiej Brytanii, w położonej nad Tamizą rezydencji Hampton Court Palace, kamery nadzoru także zarejestrowały pojawienie się zjawy. W miejscu tym było tak wiele doniesień o obserwacjach widm, że w maju 2000 r. przeprowadzono tam regularne polowanie na duchy - z kamerami wideo i aparatami fotograficznymi. Bezskutecznie. Duchy pokazują się w sposób, którego kontrolować się nie da.

Nieuchwytna dla kamery

jest, przykładowo, stała rezydentka gospody w Annapolis w stanie Maryland.

Jill i Andrew Petit w kwietniu 2002 r. stali się właścicielami Reynolds Tavern, gospody w budynku bardzo jak na USA wiekowym, bo wzniesionym ponad 250 lat temu. Petitowie przez dwa lata znosili dziwne zjawiska zachodzące w ich lokalu - szklanki same się przewracały, na podłodze i stołach pojawiały się niewytłumaczalne ślady, a z pomieszczeń, gdzie nikogo nie było, dobiegał kobiecy śpiew. Denerwowało to zarówno właścicieli Reynolds Tavern, jak i ich pracowników.

- Nie wiedzieliśmy co o tym wszystkim myśleć - wyjaśniała Jill Petit. - Dopiero rozmowa ze pracownikiem budowy, który przed laty remontował ten budynek wskazała, że tutaj zawsze działy się dziwne rzeczy. Szczególnie chodziło o to, że przedmioty poruszały się samoistnie i spadały z miejsc, gdzie je położono.

Również zatrudniony w Reynolds Tavern szef kuchni David Ludwig wielokrotnie

był świadkiem fizycznych działań niewidzialnej siły.

- Schładzaliśmy krem z krabów na blacie kuchennym - kucharz wspominał jedno z zajść - gdy nagle kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Okazało się, że na krem coś wylało śmietanę.

Ustalono, że według starych zapisków, w domu tym miał być widywany duch Mary Reynolds, zmarłej w 1785 r. trzeciej żony Williama Reynoldsa, pierwszego właściciela budynku.

19 lutego 2004 r. 34 członków Maryland Ghost and Spirit Association przeprowadziło w Reynolds Tavern polowanie na tamtejszego ducha. Entuzjaści niezwykłych zjawisk, wśród których były też osoby uzdolnione medialnie, zaopatrzyli się w aparaty fotograficzne i czujniki podczerwieni.

- Kilka osób wyczuwało obecność ducha w tym domu - stwierdziła Beverly Litsinger, prezes stowarzyszenia. - Także pomiary skoków temperatury wykazały, że dochodzi tam do jakichś anomalii.

- Nie chcieliśmy denerwować ducha - wyjaśniała później Jill Petit dziennikarzom z lokalnej prasy. - Traktujemy już Mary jak starego przyjaciela. Dlatego też podczas tych badań mówiliśmy do niej: Wszystko w porządku, Mary, nie zrobimy ci krzywdy.

Według pani Petit, Mary Reynolds po śmierci została w domu, bo bardzo kochała to miejsce. Zjawiska typu poltergeist podobno nadal tam trwają. Wszyscy odnoszą jednak wrażenie, że Mary z Zaświatów nie chce im szkodzić, ale pomagać w domowych pracach. Tyle że nie zawsze jej to wychodzi.

Do swego miejsca przywiązane są także duchy w norweskiej miejscowości Tromso. W połowie listopada 2004 r.

urzędnicy uszanowali wolę duchów

i uchylili nakaz zburzenia nawiedzanego przez nie zabudowania.

Wcześniej władze Tromso zaleciły jednemu z tamtejszych rolników zburzyć jego starą, walącą się stodołę, która zgodnie z przepisami budowlanymi stanowiła poważne zagrożenie. Rolnik jednak odmówił wykonania polecenia władz tłumacząc, że burząc budynek rozgniewa mieszkające w nim duchy.

"Wiele lat temu usunąłem dach stodoły i wkrótce potem kilkakrotnie zetknąłem się ze zjawiskami paranormalnymi, a potem poważnie zachorowałem", napisał farmer do władz uzasadniając swą odmowę. "W tym miejscu mieszkają duchy, cała moja rodzina o tym wie". Rolnik dodał też, że nie zgadza się by kto inny stodołę burzył, bo sądzi, że ta osoba będzie przez duchy prześladowana.

- Czasem musimy przyjąć, że poza przepisami budowlanymi pomiędzy niebem a ziemią istnieją jeszcze inne rzeczy - stwierdził publicznie Hallvard Thon, inspektor budowlany z Tromso.

Norwescy urzędnicy zgodzili się na zachowanie budynku, pod warunkiem, że zostanie dodatkowo zabezpieczony i nikt nie będzie do niego wchodził.

Dlaczego jedne duchy dają się sfotografować, a inne nie? Wciąż brak rozwiązania tej zagadki.

Tadeusz Oszubski

MWMedia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy