Nie poznałbyś, że nie jest kobietą

Cała Tajlandia zasiadła przed telewizorami, by oglądać największy na świecie konkurs piękności dla transwestytów.

Konkurs piękność Miss Tiffany stał się w tym kraju narodową fiksacją. Bilety (2 tysiące miejsc) do teatru w Pattayi, gdzie zorganizowano finał, zostały wyprzedane na pniu. Wygrała Kangsadarn Wongdusadeekul.

- To wyjątkowy konkurs. Jedyny taki w Tajlandii i największy na świecie - mówi Alisa Phapusak, wicemenedżer konkursu. - To okazja dla transwestytów, by pokazać, jak duży mają talent i jak potrafią być piękne.

Wydarzenie, które w tym roku odbyło się po raz jedenasty, zyskiwało popularność z roku na rok. Teraz zwyciężczynie robią kariery w telewizji jako prezenterki i twarze firm produkujących kosmetyki.

Reklama

Oficjalny cel konkursu - promowanie tolerancji i akceptacji dla transwestytów - został osiągnięty. - Miss Tiffany daje mi szansę, by zaistnieć w społeczeństwie i poczuć się akceptowaną - powiedziała Bantita Pakasut, jedna z finalistek. Bantitę na pewno przyciągnęła też nagroda. 3,2 tysiące dolarów za wygraną to tyle, ile robotnik zarabia w Tajlandii przez okrągły rok.

Konkurs jest tak intratnym przedsięwzięciem, że istnieją skauci, którzy przez miesiące szukają transwestytów, którzy mieliby szanse zostać Miss Tiffany.

Niektórzy uczestnicy próbują wygrać startując co rok. - Ale jest ich coraz mniej, bo wiedzą, że standardy się podnoszą - komentuje Phapusak.

Każda uczestniczka musi przynieść własne sukienki. - Wystarczy kilka. Ale każda dziewczyna przynosi ich naprawdę dużo, więc co roku mamy mnóstwo zabawy za sceną - opowiada Nicole Kongpang, stylistka pracująca przy konkursie od 10 lat.

opr. ML

INTERIA.PL/AFP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy