Najważniejszy dzień moich trampek

Ostatni dzień sierpnia 2006 roku okazał się być najważniejszym dniem dla pewnej pary trampek kupionych za 25 złotych. Tego dnia na nogach Tomka przekroczyły one próg urzędu stanu cywilnego w Krakowie - Nowej Hucie, by stanąć obok butów Ani i usłyszeć "tak".

On w garniturze, ona we wzorzystej, "halucynogennej" sukience. I Dodok - mały Filip opóźniający uroczystość, bo akurat teraz bardziej potrzebna mu mama niż żona taty.

"Tak" pada słabiutkie, bo Tomek - chory na anginę - ledwo trzymał się na nogach obutych w nowe - ważne - trampki. Obrączki niedokończone, bo zamysł artystyczny pana młodego co do ich wyglądu zmieniał się diametralnie kilka razy dziennie i jeszcze nie widzi satysfakcjonującego efektu.

Przed urzędem pięć trabantów z Trabant Wedding Company, które na co dzień wypchane zagranicznymi turystami przemierzają nowohuckie ulice w poszukiwaniu ducha PRL-u. Przystrojone "po amerykańsku" - z puszkami ciągnącymi się za nimi na sznurkach... Na modłę polską - puszki były tylko dwie. Więcej nie udało się znaleźć...

Reklama

I skonsternowani goście.

Kawalkada trabantów na ulicach. Trasa z Nowej Huty na ul. Zwierzyniecką, niedaleko Wawelu. Kierunek - bar mleczny Lajkonik. Na klaksonach... Dziecko śpi spokojnie w ryku silników. Jedni kierowcy trąbią radośnie, inni wygrażają, że jest za głośno i nie wiedzą, co się dzieje...

Skonsternowani krakowianie.

Goście weselni wkraczają do baru Lajkonik. Zamówienie: po 1,5 porcji pierogów ruskich dla 25 osób. Nie udało się załatwić przebrania Lajkonika dla kelnera. Pierogi serwuje młoda para. Wypasione - z cebulką...

Trzech znajomych fotografów robi zdjęcia. Wszystkiego, tylko nie państwa młodych. Do rodzinnego albumu nadaje się tylko kilka, zrobionych pudełkiem - camerą obscura.

Rodzina skonsternowana.

Pani w barze strasznie się wzruszyła. Ktoś jeszcze pamięta o takich miejscach. Docenia jedzenie. Zapakowała nieodebrane porcje na wynos. Niech się nie zmarnują...

Dodokowi smakowało - sześć schował do kieszeni. Odnalezione dopiero w domu.

Jak Tomek nazywa dzień swojego ślubu? "Niezłe jaja" albo lepiej "najważniejszy dzień w życiu moich trampek"...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy