Lekarze w górach. Bohaterowie drugiego planu

Często się o nich nie pamięta. Lekarze biorący udział w ekspedycjach górskich pracują w najtrudniejszych możliwych warunkach / Frank Bienewald / Contributor /Getty Images
Reklama

„Lekarze w górach. Bohaterowie drugiego planu” to niezwykła opowieść o najbardziej spektakularnych akcjach ratunkowych, górskich tragediach, których uniknięto tylko dzięki poświęceniu lekarzy. To także historia tajemnic ludzkiego organizmu na wysokościach, wystawionego na najbardziej ekstremalne warunki...

Autorzy książki przybliżają rolę lekarzy, opisują najbardziej dramatyczne wypadki w historii polskiego himalaizmu, ale też codzienność w bazie, często zabawną. Rozmawiają ze wspinaczami i z samymi lekarzami, prezentują sylwetki kilku najintensywniej w górach działających. Sięgają do historii, by pokazać jak rozwijało się ratownictwo oraz medycyna górska. 

Piszą o tematach okołomedycznych, jak choćby tych związanych z częstymi na wysokości doznaniami poza ciałem  (Out of Body Experience). Nie stronią od bolesnych opowieści, gdy na ratunek było już za późno. Z subtelnością opisują chwile, kiedy wspinacz i lekarz przegrywali ten najważniejszy pojedynek, bój o życie.

Reklama

Przeczytaj fragmenty książki "Lekarze w górach. Bohaterowie drugiego planu"

Odmrożenia to w pewnym stopniu problem technologii. Dawniej zdarzały się częściej, a przede wszystkim były dotkliwsze, bo odzież była gorszej jakości. Wyposażenie polskiej wyprawy na Everest w 1980 roku w porównaniu z tym, co teraz zakładają niektórzy turyści idący przez Zawrat do Pięciu Stawów, to niebo a ziemia.

− Wielowarstwowe buty, goreteksy, polary, primalofty, ogrzewacze chemiczne i na baterie, sterowane z komórki. Oczywiście zima na ośmiotysięczniku to nadal hardcore, ale już ciut niżej to głównie kwestia wydanych pieniędzy i podstawowej wiedzy - mówi Mazik.

Wielicki zdobywał Everest w koszuli flanelowej, wełnianym swetrze i rękawicach, a na nosie miał zwykłe okulary spawalnicze. Natomiast Andrzej Łapiński podczas wspinaczki na Kanczendzongę doszedł na 8050 m n.p.m. w dżinsach marki Odra. To, że nie dostał rabatu 99 procent do końca życia, spowodowane było tylko tym, że w komunizmie dyrektorzy marketingu nie mieli targetów sprzedaży, bo wszystko schodziło na pniu.

Był w tym wspinaniu romantyzm, a przede wszystkim siła woli pierwszych zdobywców. Wielicki wiele razy wspominał, jak na Kala Pattar pod Everestem spotkał sir Chrisa Boningtona, który siedział i patrzył z góry na mieniący się kolorami obóz setek namiotów. Gdy zobaczył dosiadającego się Krzysztofa, poznał go, przywitał się i powiedział:

− Kiedy byłem tutaj w 1975 roku, to byliśmy sami.

− Kiedy byłem tutaj w 1980 roku, też byliśmy sami - dodał Wielicki.

− Warto się urodzić w odpowiednim czasie - podsumował Bonington.

 Trzeba jednak też przyznać, że mimo coraz większej wiedzy wciąż przekazywane są różne mity na temat odmrożeń. I czasem niektórych himalaistów nie da się przekonać, bo wiedzą swoje. Przykład? Po aspirynie czasem można się odmrozić, a poza tym można się szybciej wychłodzić. Jak się rozszerzą tętnice, to traci się więcej ciepła.

− Jeszcze jedna ważna sprawa - dorzuca profesor Korniszewski. - Nie ma czegoś takiego jak częściowe odmrożenie. Albo odmrażamy całkowicie, albo wcale. Powiedzmy, że schodzimy z obozu IV i nie czujemy palców. Brak czucia nie oznacza, że je utracimy. Jeśli ktoś sobie pomyśli, że ma dwie godziny, więc zdejmie bucik, trochę rozmasuje, ogrzeje, i tym załatwi problem, to się myli. 

Jeżeli nie masz możliwości użycia ciepłej wody i pozostania przynajmniej na noc w miejscu, gdzie będziesz rozgrzewać nogę, to lepiej schodź w tym czasie w dół. Wystarczy porozmawiać z kucharkami, które powiedzą, czy to dobry pomysł wyjąć kurczaka z zamrażarki, a po częściowym rozmrożeniu włożyć go tam z powrotem. Kurczak po takim eksperymencie jest do niczego i nasza nóżka też będzie.

− Pamiętam − mówi dalej Korniszewski − w składzie wyprawy na południową ścianę Annapurny w 1988 roku było m.in. dwóch Ekwadorczyków: Ramiro Navarrete i Francesco Espinoza. W bazie godzinami ćwiczyli. Jeden był torreadorem, drugi bykiem. Pokazywali nam zwroty. Było to śmieszne i trochę dziecinne. Niestety, podczas jednego z wyjść Ramiro spadł około 1500 metrów. 

***Zobacz także***

Wstrząs psychiczny, jakiego doznał Francesco, spowodował, że poczuł się na tyle słaby i chory, że odmówił marszu w karawanie w dół, po ścieżce. Co było robić, musieliśmy go znosić. W Katmandu skubaniec ożył. Ale opowieść nie o tym. W bazie okazało się, że odmroził sobie palce u rąk. Gdzieś musiał zdjąć rękawice albo szedł, nie pilnując czucia w palcach. Mimo że było to poważne odmrożenie, udało się je uratować. Finalnego efektu nie widziałem, ale dostałem od niego list z podziękowaniami. 

Napisał, że palce są całe i nie ma na nich śladu za wyjątkiem dwóch blizn na kciukach.Chcę podkreślić, że leczenie się udało, bo pilnowaliśmy procedur. Francesco miał do mnie zaufanie i wykonywał polecenia sumiennie. Mimo niezbyt komfortowych warunków podczas schodzenia mierzyliśmy często temperaturę wody, w której rozmrażał dłonie - wspomina doktor. 

Trzeba wiedzieć i zawsze brać pod uwagę to, że zamrożona stopa czy dłoń jest jak kawał lodu. Włożona do miski szybko ochładza wodę. Trzeba więc sprawdzać jej temperaturę co kilka minut. Optymalna jest między 38 a 42 stopnie.

− Tak też walczyliśmy z odmrożeniami stóp u Maćka Berbeki. Udało się połowicznie, stracił tylko końcóweczki palców u nóg, no i niestety, jeden duży paluch prawie cały mu odpadł - mówi Korniszewski. Na szczęście zostało tyle, by mógł założyć japonki, w których lubił chodzić, gdy robiło się ciepło.

To błędy lekarki - jak pisze Alek Lwow i potwierdza, pośrednio w cytowanym już raporcie zbiorczym, Jan Serafin - spowodowały, że Tadeusz Łukajtys, który odmroził się pod Dhaulagiri w 1983 roku, stracił wszystkie palce.

Psychiatra z Berlina Zachodniego Eva Demant, która była lekarzem wrocławsko-toruńsko-gdańskiej wyprawy na ten szczyt, nie miała kompletnie żadnej wiedzy, jak leczyć takie przypadki. Inna sprawa, że kierownik Wojciech Szymański nie zamówił też helikoptera i odmrożony schodził do cywilizacji ponad tydzień. Najpierw pieszo, potem konno. To z pewnością nie pomogło palcom. 

Gwoli sprawiedliwości - wszyscy zdobywcy zaatakowali szczyt bez odpowiedniej aklimatyzacji. To bardzo spowolniło marsz z ostatniego obozu i spowodowało, że oznaki choroby wysokościowej (szczególnie u Łukajtysa) dały się mocno we znaki. Łukajtys, popularny "Klaus", nałogowy palacz, mimo mrozu często ściągał rękawiczki, by zapalić, i w końcu je zgubił. A tuż pod szczytem, po wypaleniu kolejnego szluga, według relacji kolegów z gołymi rękami rzucił się na radzieckie czołgi, które pojawiły się, by atakować Afganistan.

Udało się go uspokoić, ale po nocy był w tak złym stanie, że schodząc, musiał korzystać z pomocy asekurującego, co bardzo opóźniało marsz i przyczyniło się do tego, że powiększyły się odmrożenia kolegów. W konsekwencji prócz Łukajtysa wszystkie palce u nóg stracił Jacek Jezierski. Długo leczył się też Mirosław Gardzielewski.

***Zobacz także***

Prof. Lech Korniszewski wspomina, że z najpoważniejszymi odmrożeniami zetknął się na... lotnisku w Pokharze.

− To było jeszcze przed wyprawą narodową na Everest w 1980 roku. Na ekipę jeleniogórskich wspinaczy trafiłem przed budynkiem. Czekali na lot do Katmandu, a wracali z południowej ściany Annapurny. Obraz nędzy i rozpaczy. Siedzieli na bagażach niemal bez ruchu, byli bardzo przygnębieni.

Gdy podszedłem, zobaczyłem po raz pierwszy, jak wygląda stopa z odmrożonymi wszystkimi palcami. Były czarne, pomarszczone. I kiedy zacząłem się im przyglądać, zastanawiając się, co z tym robić, właściciel stopy - nazwiska nie pamiętam, ale miał na imię Marek - powiedział: "Wiesz co, ja już tu dwa ukruszyłem, zaraz ci pokażę". Nim zaprotestowałem, chwycił koniec, coś trzasnęło i kawałek palca podetknął mi pod oczy.

Największe wrażenie zrobiło na mnie nie samo ułamanie palca, bo jako lekarz wiele wcześniej już widziałem, ale to, co stało się potem. Gromada kur chodzących po rachitycznym trawniku przed budynkiem walczyła zaciekle dobre kilka minut o ten kawałek martwego ciała Marka. A my wszyscy na to patrzyliśmy. 

Ja zdecydowanie bardziej przejęty niż właściciel - mówi doktor. Jako żywo ten werystyczny opis bliski jest wspomnieniu Elizabeth Hawley, kiedy odwiedziła Williego Unsoelda leczącego w domu w Katmandu odmrożenia po biwaku i pierwszym trawersie Mount Everestu.

"Pamiętam, leżał na swoim łóżku. Bawił się jednym ze swoich palcówu nóg - jednym z tych mniejszych - jakby to był ruszający się ząb, niczym dziecko, które bawi się zębem, aż ten wypadnie". Amerykanin przypłacił sukces utratą dziewięciu palców u nóg.

***Zobacz także***

Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama