Jimmy Jump - tancerz na Eurowizji i gwiazda Euro 2004

Był na Euro 2004, na konkursie Eurowizji i na konklawe. Zawsze z nieodłączną barretiną, czyli tradycyjnym katalońskim nakryciem głowy. Jaume Marcquet i Cot, bardziej znany jako Jimmy Jump to człowiek, który wyspecjalizował się w „skokach” na wielkich imprezach.

Historia Jimmy’ego Jumpa z pewnością mogłaby stać się scenariuszem do filmu. Zwykły agent nieruchomości, który znalazł sobie niezwykłe hobby - pojawianie się i zakłócanie wielkich, głównie sportowych imprez.

Jump rozpoczął swoją "działalność" w 2002 roku, ale naprawdę znany stał się jednak w czasie Euro 2004 w Portugalii. W finale Jimmy Jump wbiegł na murawę i rzucił flagę Barcelony w Luisa Figo, a następnie rzucił się do bramki.

Katalończyka można uważać także za proroka. Kiedy w 2006 roku wtargnął na murawę podczas półfinału Ligi Mistrzów Villareal - Arsenal, założył koszulkę "Dumy Katalonii" Thierry’emu Henry. Rok później francuski piłkarz "Kanonierów" przeniósł się właśnie do Barcelony. Jimmy Jump w planach miał też pojawienie się na Euro 2012, ale nie udało mu się zebrać pieniędzy.

Reklama

Mimo, że Jump jest zapalonym kibicem, to swoich akcji nie ograniczał tylko do imprez sportowych. W 2010 roku podczas konkursu Eurowizji pojawił się na scenie w trakcie występu Dani Diguesa reprezentującego Hiszpanię. Jimmy próbował "wpasować" się w choreografię.

Kataloński showman, bo tak chyba można go nazywać, pojawił się też w Watykanie podczas konklawe, kiedy w sutannie próbował zaskoczyć biskupów. Jump wcielił się także w rolę modela podczas pokazu mody "Pasarela Gaudi".

Akcje Jimmego Jumpa, chociaż sprawiały mu dużą radość często niosły też poważniejsze przesłanie. Kiedy podczas Euro 2008 w Austrii i Szwajcarii wtargnął na murawę, miał na sobie koszulkę z napisem "Tibet is not China". Jego znakiem charakterystycznym jest barretina, tradycyjna katalońska czapka, którą nosił żeby manifestować niepodległość Katalonii.

Chociaż dostarczył wiele śmiechu kibicom, czy widzom i sam świetnie się przy tym bawił, to jednak swoimi akcjami narobił sobie problemów. Wiele niezapłaconych mandatów, zakazy stadionowe i bankructwo spowodowały, że Jump wycofał się ze swojej publicznej działalności.

- Nikt nigdy niczego mi nie zafundował. No, chyba że mówimy o ciepłej kolacji albo butelce dobrej cavy dla uczczenia mojego występu. To wszystko jest nieopisanym szaleństwem, które kosztowało mnie już niejedną grzywnę i noc spędzoną w areszcie - mówił Jump w wywiadzie dla niemieckiego magazynu Kaiser Football.

Historia Jumpa nie skończyła się happy endem. Ścigany przez komornika uciekł z Hiszpanii i przeniósł się do Niemiec, gdzie pracuje w restauracji. Chociaż od kilku lat już nie pojawia się na stadionach, to ciągle stara się uzbierać pieniądze na nowe akcje. Jego marzeniem jest wtargnięcie na galę rozdania Oscarów.

Inną charakterystyczną postacią działającą w podobnym stylu co Jump jest Remi Gaillard. Francuz, który obecnie bardziej znany jest z żartów ulicznych, czyli pranków, kiedyś także pojawiał się podczas imprez sportowych.

Po finale Pucharu Francji w 2002 roku Remi założył koszulkę zwycięskiej drużyny i razem z piłkarzami udał się na podium celebrować zwycięstwo. Odebrał nawet gratulacje od ówczesnego prezydenta Francji Jacques’a Chiracka. Innym razem udało mu się dołączyć do reprezentacji Francji siatkarzy i odśpiewać z nimi hymn przed jednym ze spotkań.

Chociaż ludzie tacy jak Jimmy Jump i Remi Gaillard zapłacili już wiele za swoje "wybryki", to chyba jednak nie powinno się traktować ich jak przestępców. W końcu dzięki ludziom takim jak oni niejednej osobie poprawił się humor po ciężkim dniu w pracy. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy