Gdzie najczęściej zabijają, biją, gwałcą?

"Mój dom, moja twierdza" - mawiamy za Anglikami. Ale czy rzeczywiście? Gdyby przyjrzeć się policyjnym statystykom, można z nich wywieść niezbyt pocieszający wniosek. Oto bowiem do znacznej liczby najpoważniejszych przestępstw dochodzi właśnie w domach...

Krzysztof B. spod Siematycz, nazwany przez media "polskim Fritzlem", swoją córkę gwałcił w domu. Dom stał się również miejscem traumatycznych przeżyć dla nieletnich dzieci Renaty Ch. z Piły - kobieta oddała córkę do dyspozycji konkubentowi, sama zaś współżyła z synem; wszystko po to, by utrzymać związek z seksualnym zwyrodnialcem. W domu, przed kilkunastu laty, tragiczną śmierć poniosło małżeństwo Jaroszewiczów.

Adam Z. ze Szczecina, skazany kilka dni temu za zabójstwo żony, mordu dokonał we własnym mieszkaniu. Co szczególnie poruszające - gdy zabójca uderzał kobietę pogrzebaczem, za ścianą spała dwójka ich wspólnych dzieci...

Większość Polaków jest bezpieczna

Wedle policyjnych statystyk, w ubiegłym roku w "budynkach samodzielnych i wielorodzinnych" doszło do 498 zabójstw i 884 gwałtów. Zanotowano również 1108 bójek i pobić. Dla porównania, ogólna liczba stwierdzonych zabójstw i gwałtów wyniosła w tym czasie odpowiednio: 848 i 1827.

Reklama

Dom (i jego najbliższe okolice) jako azyl? Cóż, nie chcemy, by zarzucono nam tanią sensacyjność - nie będziemy zatem obstawać przy twierdzeniu, że jest na odwrót. Szczęściem w nieszczęściu ofiarami przestępstw - tych najpoważniejszych - pada tylko niewielka część populacji. Większość Polaków jest zatem w swoich domach i mieszkaniach bezpieczna. Ale warto być czujnym. Warto też przewartościować niektóre przekonania dotyczące tego, gdzie możemy czuć się bezpieczni, a gdzie powinniśmy zachować szczególną ostrożność.

Podróż pociągiem nie taka niebezpieczna

Spora część Polaków nie czuje się bezpieczna podczas podróży koleją. Wiele, zwłaszcza starszych osób, opowiada sobie z ust do ust mrożące krew w żyłach historie o grasujących po wagonach przestępcach. Apogeum tej psychozy nastąpiło przed czterema laty, gdy dwójka psychopatów wyrzuciła z nocnego pociągu w okolicach Łowicza 21-letnią Anię. Bandyci chcieli w ten sposób... "uczcić" urodziny jednego z nich.

Taka historia powoduje cierpnięcie skóry, jednak mimo wszystko nasze pociągi należy uznać za bezpieczne. W ubiegłym roku doszło w nich do jednego zabójstwa, 29 bójek (pobić) i dwóch gwałtów. Oczywiście, każda z tych historii oznacza czyjąś tragedię. Jednak do wyznaczenia prawdopodobieństwa stania się ofiarą - a zatem również poziomu (względnego) bezpieczeństwa - należy wziąć pod uwagę ogólną liczbę pasażerów kolei. Tych zaś było ponad 200 mln.

Najpierw się napiją, potem się pobiją

Znacznie gorzej w statystykach wypadają takie miejsca jak restauracje, bary i puby. W ubiegłym roku doszło w nich do 13 zabójstw i 13 zgwałceń. Tego rodzaju przybytki zasługują na miano najniebezpieczniejszych, jeśli wziąć pod uwagę liczbę pobić i bójek. W 2007 r. policja odnotowała aż 799 takich zdarzeń, na ogólną liczbę 1108. W sumie nic w tym dziwnego - mówimy przecież o miejscach, w których sprzedawany jest alkohol.

Lato już za nami, ale warto - w ramach przestrogi - wskazać inne, niemniej niebezpieczne miejsce, w których dochodzi do najcięższych przestępstw. To, trzymając się terminologii policyjnej, "dom letni wypoczynkowy". 13 zabójstw i 8 zgwałceń w 2007 roku mogą nie robić wrażenia, zwłaszcza, że takich obiektów jest w Polsce przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy. Ale cofnijmy się wstecz o kilka lat - dla przykładu w 2000 r. w domkach letniskowych zamordowano 23 osoby, a 38 zostało zgwałconych. Rok później było jeszcze gorzej - odpowiednio 28 i 41 ofiar. Radzimy o tym pamiętać, zwłaszcza rodzicom, gdy pozwalają nastolatkom na wypad do domku nad wodą - by nie zafundować im koszmaru rodem z serii filmów "Piątek trzynastego".

Bójmy się lasów, nie cmentarzy

Większość z nas boi się cmentarzy. A niemal wszyscy znamy historie o zabójcach i gwałcicielach, czyhających na ofiary w cmentarnym zaciszu. Wszystko jednak wskazuje na to, że spora ich część to tzw.: miejskie mity. Zaś nasze lęki nie mają uzasadnienia, przynajmniej w odniesieniu do realnego, fizycznego zagrożenia. W 2003 roku, ostatnim, w którym policja wydzielała w statystykach dotyczących miejsc przestępstw jako odrębną kategorię "cmentarze", zanotowana na nich dwa zabójstwa i trzy zgwałcenia. Znacznie łatwiej było paść ofiarą mordercy bądź gwałciciela w parku i lesie - we wspomniany roku w tych miejscach doszło do 54 zabójstw i 259 zgwałceń.

Boicie się sklepów i centrów handlowych? Pewnie nie, bo cóż złego może nam się stać w takim tłumie ludzi? To racjonalna kalkulacja, ale bywa różnie, o czym przed sześcioma laty przekonali się klienci centrum handlowego "Klif" w Warszawie. Przypomnijmy - doszło tam do porachunku gangów, czego nie przeżyło dwóch młodych mężczyzn. W zeszłym roku w centrach i sklepach doszło w sumie do 8 zabójstw i 12 gwałtów.

By nie trafić do policyjnych statystyk

Oddając się szałowi zakupów nie zapominajmy o innym zagrożeniu - tylko w ubiegłym roku w sklepach, butikach i centrach handlowych doszło do niemal 20 tys. kradzieży. Część z nich to kradzieże sklepowe, część jednak to sytuacje, w których to klienci padli ofiarą złodziei. A ci kradną również w pociągach - niemal cztery tysiące zdarzeń - oraz w restauracjach, barach i pubach - ponad 11 tys. przypadków. Złodzieje grasują także po domach i budynkach, w których mieszkamy - w zeszłym roku policjanci zanotowali aż 30 tys. kradzieży w takich miejscach.

Co z tego wszystkiego wynika? No cóż, nie dajmy się zwariować. Po prostu, zadbajmy o to, by do naszych domów nie można było dostać się zbyt łatwo. Nie kuśmy losu i nie wracajmy nocą przez ciemny park. Pijmy, a jakże - bo alkohol jest dla ludzi - ale róbmy to w sprawdzonych miejscach. A na zakupach nie obnośmy się z portfelem, wepchniętym w kieszeń spodni. W ten sposób znacząco zwiększymy swoje szanse, by nigdy nie trafić do policyjnych statystyk.

Marcin Ogdowski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy