Gdzie kryje się yeti?

Świadkowie wciąż donoszą o spotkaniach z tymi istotami. Yeti fotografowano, filmowano, wykonano tysiące odlewów odcisków ich stóp. Wciąż jednak nie ma ostatecznego dowodu, że w ogóle istnieją!

Yeti, zależnie od regionu świata zwane też sasquatchami, Bigfootami, czy ałmasami, czasami spotykają się oko w oko z człowiekiem. Można jednak odnieść wrażenie, że te domniemane reliktowe hominidy opanowały jakąś szczególną umiejętność unikania naszego gatunku, bo każda wyprawa organizowana ich śladem kończy się fiaskiem.

Jednym z nielicznych dowodów, mających potwierdzać realność yeti, jest

film Pattersona.

20 października 1967 r., na zachodnim brzegu kalifornijskiej rzeki Bluff Creek, Roger Patterson sfilmował amatorską kamerą sasquatcha idącego przez las. Ten liczący 20 sekund film do dziś wywołuje kontrowersje, ale wielu naukowców uznało, że jest autentyczny i przedstawia istotę z gatunku nieznanego nauce.

Autentyczność filmu potwierdza dr Grover Krantz, antropolog z Waszyngtońskiego Uniwersytetu Stanowego i prof. Dmitry Donskoj, ekspert w dziedzinie biomechaniki z Centralnego Instytutu Kultury Fizycznej w Moskwie.

Wiele innych zdjęć i filmów, mających przedstawiać yeti, uznano za podejrzane. Albo więc yeti to faktycznie tylko postać z legendy, albo też potrafi być niewidzialny.

Sprawa ta intryguje badaczy,

nic więc dziwnego, że na ten temat postawiono wiele hipotez.

Zmarły pod koniec lat 90. XX-go w. prof. Paweł Marikowski, rosyjski zoolog, autor wydanej w 1967 r. książki pt.: "Tragedia człowieka śniegu", usiłując wyjaśnić, dlaczego nie odnaleziono dotąd szczątków zmarłych ałmasów, sięgnął do mrocznego aspektu tradycji wielu ludów.

Nawiązując do starego mongolskiego powiedzonka, że "najlepsze miejsce dla zmarłego znajduje się w żołądkach jego potomstwa", Marikowski wskazał rytualny kanibalizm, jako metodę zacierania śladów przez ten gatunek.

Koncepcja rosyjskiego naukowca, choć makabryczna, nawiązuje jednak do ustaleń antropologów dotyczących zachowań wielu plemion naszego gatunku, a także neandertalczyka. Jak ustalono, człowiek z Neandertalu praktykował zjadanie mózgów i przypuszczalnie całych ciał zmarłych współplemieńców, co miało rytualne znaczenie.

Jak założył Marikowski, domniemane reliktowe hominidy mogą w taki sposób nie tylko czcić swych zmarłych, ale też zapewniać sobie bezpieczeństwo, ograniczając ślady istnienia gatunku.

Niektórzy badacze postawili nawet tezę, że yeti są tak nieuchwytne, bo

Reklama

opanowały zdolność hipnotyzowania ludzi.

Taką opinię wyraża, między innymi, rosyjski naukowiec, prof. Walenty Sapunow z Sankt Petersburga, zajmujący się badaniami reliktowych hominidów. Według tego poglądu, yeti przenosząc się w odludne enklawy, aby człowiek mu nie zagrażał, rozwinął obronne umiejętności psychiczne, które człowiek współczesny zatracił lub rzadko ujawnia w szczątkowej formie.

Co intrygujące, na informacje nawiązujące do poglądu o hipnotycznym oddziaływaniu yeti natknąć się można w jednej z prac zmarłego w 2009 r. słynnego antropologa dr Claude Levi-Straussa. Levi-Straus w książce "Drogi masek" prezentuje mity zawarte w pieśniach Kwakiutlów, plemienia Indian kanadyjskich. Istotne znaczenie w staroindiańskich opowieściach ma postać zwana dzonokwa.

Dzonokwy Kwakiutlów

to olbrzymy i olbrzymki, dzicy ludzie porośnięci futrem i zamieszkujący leśne ostępy. Jak podają antropolodzy, dzonokwy znane są też członkom indiańskiego plemienia Salish. To właśnie w ich języku noszą one miano Sasquatch.

Wróćmy jednak do wzmianki na temat dzonokw, umieszczonej przez światowej sławy antropologa w jego pracy naukowej. Otóż Dzonokwa, zwana też Sasquatchem - jak pisze Levi-Strauss - potrafi zniewalać ludzi samym spojrzeniem: "Dzonokwa może sparaliżować zdrowych i silnych mężczyzn ciskając w nich iskry tryskające z jej oczu".

Kolejną hipotezę na temat nieuchwytności yeti postawił w 2008 r. William M. Dranginis. Ten badacz reliktowych hominidów twierdzi, że odkrył w jaki sposób yeti tak skutecznie unikają ludzi uzbrojonych w kamery filmowe i aparaty fotograficzne.

Dranginis, mieszkaniec Manassas w stanie Wirginia, skupił uwagę na przypadkach dotyczących amerykańskiej odmiany yeti. Według tego kryptozoologa, sasquatch ma zmysły bardziej wyostrzone niż człowiek. Po prostu

słyszy aktywność sprzętu elektronicznego

i kojarząc go z człowiekiem, unika takiej aparatury, w tym także aparatów-pułapek, które rozstawione w lesie wykonują samoczynnie zdjęcia wszystkich ruchomych obiektów trafiających przed obiektyw.

- Elektroniczne urządzenia, takie jak aparaty fotograficzne, kamery wideo, czy nagrywarki, emitują w trakcie pracy dźwięki, których ludzkie ucho nie wychwytuje - wyjaśnia William M. Dranginis. - To głównie ultradźwięki, które są emitowane nawet przez pracujący pojedynczy układ scalony. Prowadzone przeze mnie eksperymenty wskazują, że te nieuchwytne dla człowieka dźwięki, słyszy wiele zwierząt żyjących w stanie dzikim, na przykład jelenie. Słyszą je więc także sasquatche.

Nieuchwytność yeti znalazła, jak widać, nie jedno wyjaśnienie. Wciąż jednak w tej sprawie brak "kropki nad i".

Tadeusz Oszubski

MWMedia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy