Ganges i tajemnica niewidzialnej rzeki

Czym jest "niewidzialna rzeka" Saraswati? /Getty Images
Reklama

George Black zabiera czytelników w niezwykłą podróż prowadzącą od himalajskich lodowców przez święte miasto Waranasi aż po „sto ujść” delty Gangesu. W trakcie swej wędrówki stara się zrozumieć fenomen rzeki, która ‒ karmiąc pół miliarda ludzi ‒ jest jednocześnie boginią i miejscem kultu, a zarazem otwartym rynsztokiem i ściekiem fabrycznym.

Ganges, święta rzeka hindusów, od wieków przyciąga ludzi jak magnes.  

Wśród nich było i jest wiele wyrazistych, często ekscentrycznych postaci: czcicieli rzeki, jej trucicieli, fanatyków religijnych, właścicieli przeżartego korupcją biznesu kremacyjnego, robotników z obskurnych fabryk oraz przybyszy poszukujących oświecenia i przygód.

Osoby, miejsca, historie i opowieści zmieniają się w książce jak w kalejdoskopie, tworząc fascynującą, różnobarwną mieszankę, z której wyłania się obraz tej wielokulturowej społeczności.

Reklama

To zapadająca w pamięć relacja z podróży, ukazująca wielką rzekę ze wszystkimi jej zagadkami i sprzecznościami. 

Moc Gangesu zawiera się bowiem w słowach: "Wszystko w rękach naszej matki, Ma Gangi".

Przeczytaj fragment książki "Ganges. Święci i grzesznicy znad boskiej rzeki":

Im dłużej siedzę w Allahabadzie, tym bardziej rozmywają się granice między mitem a rzeczywistością, między prawdą a oszustwem, między wiarą a nauką. Jak biskup Heber, który odwiedził to miejsce "spustoszone i w ruinie" w 1824 roku, czy Mark Twain goszczący tu w 1895 roku, by zobaczyć Kumbhamelę, tak i ja potrzebuję kieszonkowego słownika. Podobnie jak samo słowo Ganga tutejsze nazwy mają wiele warstw znaczeniowych, fizycznych i metafizycznych.

Prajag: miejsce składania ofiar. Tak nazywał się Allahabad, zanim cesarz Akbar zmienił tę nazwę.

Tirtha: bród, miejsce przeprawy, miejsce pielgrzymek.

Tirtharadźa: król pośród celów pielgrzymek - Allahabad.

Sangam: zbieg dwóch rzek, gdzie wierni mogą zmyć swoje grzechy. Zbieg Gangesu i Jamuny to najświętsze sangam ze wszystkich.

Triweni Sangam: zbieg rzek, lecz nie dwóch, ale trzech. Trzecią jest Saraswati nazwana tak na cześć ukochanej bogini wiedzy i mądrości opisanej w Rygwedzie jako "najlepsza z matek, najlepsza z rzek, najlepsza z bogiń".

Mela: jarmark, święto, zgromadzenie świeckie lub religijne.

Kumbh: garnek lub dzbanek. W czasie wiekopomnej walki między bóstwami i demonami o dzbanek nektaru nieśmiertelności wylały się cztery krople. Miejsca, na które spadły, stały się świętymi celami pielgrzymek. Jednym z tych czterech był Allahabad.

Kumbhamela: największe ze wszystkich hinduskich uroczystości religijnych, największe zgromadzenie ludzi na Ziemi. Odbywa się przy Triweni Sangam co dwanaście lat.

Przyswoiwszy sobie te pojęcia, łapię autorikszę i jadę do zbiegu rzek. Kierowca oparł o deskę rozdzielczą odtwarzacz płyt DVD - w trakcie jazdy przez zapchane ulice ogląda film. Policjant spętany łańcuchami wali z karabinu maszynowego w tłum diabolicznych wrogów, a jednocześnie pozbawiona ciała głowa białowłosej kobiety przemawia do niego z chmur. 

Co to za jedna? Arbiter w tej bitwie? Doradca do spraw taktyki? Jakaś mało znana bogini? Jego matka? A może po prostu ciekawski widz?

Dojeżdżamy do monumentalnej twierdzy Akbara, której mury i wieże ciągną się na odcinku kilkuset metrów wzdłuż północnego brzegu Jamuny. Wręczam kierowcy należne pięćdziesiąt rupii i wysiadam. Nigdy się nie dowiem, jak kończy się film, choć mam wrażenie, że policjant zapewne dopnie swego.

Ganges - węższy i płytszy od Jamuny - łączy się z nią pod kątem prostym od północy. A gdzie Saraswati? Problem w tym, iż tej rzeki nie widać i istnieje ona prawdopodobnie tylko w pismach religijnych. 

Sadhu mają swoje teorie, naukowcy swoje. To są Indie i trudno ustalić granicę między jednymi a drugimi, rząd zaś bada pewną opartą na wierze hipotezę z użyciem metod archeologicznych, geomorfologicznych i zdalnych z wykorzystaniem satelitów.

Jedno z kąpielisk w Allahabadzie nosi nazwę Saraswati Ghat, co nie pomaga wcale w rozwiązaniu zagadki. Znajduje się ono przeszło półtora kilometra w górę rzeki od zbiegu obydwu nurtów, w połowie drogi między fortem a nowym, ładnym mostem wiszącym nad Jamuną. 

To strome amfiteatralne stopnie, z kilkunastoma zdobnymi, zwieńczonymi w tyle różowawo-liliowymi kolumnami niczym kwiatami ułożonymi na betonowych łodygach. Modernistyczny projekt przywodzi na myśl hybrydę muszli koncertowej z dworcem autobusowym w Brasílii.

Długa, prowadząca w górę droga dla pieszych wiedzie do wrót fortu. Miejsce to odstręczało Kiplinga, odkąd zobaczył, jak brytyjscy żołnierze odpychają kijami zwłoki obijające się o mury podczas przyboru wody. W forcie znajduje się głęboka studnia - Saraswati Koop - zdaniem niektórych źródło mitycznej rzeki. 

Armia, która wciąż wykorzystuje fort jako skład amunicji, obwieściła niedawno, iż planuje zainstalować kamery, pochylone lustra, lampy halogenowe oraz ekrany LCD, aby wierni mogli widzieć wodę na dnie studni i oddawać jej cześć. 

Minister ds. rzek Uma Bharti - odziana w szaty w kolorze szafranu wojująca nacjonalistka indyjska - zadeklarowała, że "Sarswati to nie mit", i poleciła przeprowadzić datowanie wody w studni metodą radiowęglową, chcąc sprawdzić, czy nie da się w ten sposób rzucić dodatkowego światła na tę sprawę.

W rzeczywistości już od ponad trzydziestu lat tajemnicę Saraswati zgłębiają naukowcy z kilku różnych agencji rządowych. Doszli nawet do pewnych wstępnych wniosków. Tak, rzeka prawdopodobnie kiedyś istniała. Swój początek miała zapewne niedaleko góry Kajlaś, siedziby Śiwy.

Być może wypływała z lodowca w pobliżu źródeł Jamuny, około trzydziestu kilometrów na zachód od Gangotri. Rzeka zniknęła jednak gdzieś na nizinach pięć czy sześć tysięcy lat temu. Możliwe, że nastąpiło to wskutek zmiany klimatu bądź też ruchów płyt tektonicznych. Resztę jej nurtu mogła przejąć rzeka Satledź płynąca na wschód i wpadająca do Indusu.

Poszukiwania najbardziej prawdopodobnego paleokoryta Saraswati przeprowadzone przez Indyjską Agencję Badań Kosmicznych skupiły się na współczesnej rzece Ghaggar. Płynie ona tylko w czasie monsunu i wysycha blisko granicy z Pakistanem, na pustyni Thar w Radźastanie. Fakty te pasują do relacji z Mahābhāraty.

Ze zdjęć satelitarnych wynikałoby, że Ghaggar/Saraswati mogła ostatecznie dopływać aż do Morza Arabskiego przez wielkie solniska i mokradła znane jako Wielki Rann. Wszystko to jest fascynujące, ale bez odpowiedzi pozostaje ważniejsze pytanie: co ma to wspólnego z Triweni Sangamem w Allahabadzie, odległym o prawie tysiąc kilometrów?

Możliwe, iż dla polityka kwestia geografii nie ma znaczenia, wystarczy, że nauka i święte pisma są zbieżne. Wierni i tak będą się gromadzić w Allahabadzie, nawet gdyby Saraswati płynęła na drugim końcu Indii czy w Pakistanie. Kilka miesięcy po wyjeździe z miasta sprawdziłem, co nowego słychać w sprawie poszukiwań niewidzialnej rzeki. 

Pojawiły się ważne wieści. Jakaś kobieta natrafiła na wodę tryskającą ze skały niedaleko małej mieściny Mustafabad, położonej w zlewni Ghaggaru. Szef rządu stanu Harijana oświadczył, że oto nareszcie jest prawdziwa Saraswati. Robotnicy odkopali coś, co uznano za koryto rzeki, do niego miała być pompowana woda ze studni abisyńskich, wyznawcy już zaczęli się gromadzić. 

Wcześniej Prajag utracił swoją pierwotną nazwę na rzecz mogolskich najeźdźców, lecz teraz Mustafabad zostanie przywrócony hinduizmowi. Odtąd będzie nosił nazwę Saraswati Nagar. Oglądałem w telewizji wywiad z kobietą, która odnalazła rzekę. Delektowała się swoim nowym statusem celebrytki. Jedną z niezliczonych indyjskich ironii losu stanowił fakt, że była muzułmanką.


INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy