Ferenc Puskas - piłkarski geniusz znienawidzony przez komunistów

Ferenc Puskas /DEZO HOFFMANN / Rex Features /East News
Reklama

Takie talenty rodzą się raz na kilkadziesiąt lat. Ferenc Puskas, wymieniany jednym tchem obok największych graczy w historii futbolu, miał wszystko, poza przychylnością historii. Przez ćwierć wieku bohater narodowy Węgrów był w swojej ojczyźnie osobą niepożądaną.

Były czasy, kiedy Węgrzy - dziś zespół szóstej dziesiątki rankingu FIFA - nie mieli sobie równych na świecie. Na początku lat 50. Ferenc Puskas i jego koledzy demolowali konkurencję, m.in. dwukrotnie gromiąc (6:3, 7:1) wielką Anglię.

O sile węgierskich piłkarzy bezlitośnie przekonali się też Polacy. W latach 1948-1956 obie ekipy spotkały się sześciokrotnie. Sześć razy wygrali Węgrzy, wbijając "Biało-czerwonym" 33 bramki, nasi odpowiedzieli ośmioma trafieniami. Tyle samo goli tylko w czterech meczach z naszą drużyną zdobył... Ferenc Puskas.

Reklama

Od maja 1950 roku do lipca 1954 roku reprezentacja narodowa Węgier nie przegrała 32 kolejnych spotkań, zdobywając w tym czasie złoty medal na igrzyskach olimpijskich w Helsinkach. Węgrzy potknęli się dopiero w finale rozgrywanego w Szwajcarii mundialu. Porażka 2:3 z RFN była sensacją, nie tylko dlatego, że wielki faworyt po ośmiu minutach gry prowadził 2:0, a w fazie grupowej rozbił rywala 8:3.

Ferenc Puskas i spółka mieli wskoczyć na tron przy okazji kolejnych mistrzostw globu, ale w międzyczasie przez kraj przeszła krwawa rewolucja, która na zawsze odmieniła losy największego węgierskiego piłkarza w historii.

***

Osiemdziesiąt cztery gole w osiemdziesięciu pięciu meczach drużyny narodowej, wielkie sukcesy z Honvedem Budapeszt i Realem Madryt i status jednego z najlepszych piłkarzy w historii - tak w telegraficznym skrócie przedstawia się sportowe CV Ferenca Puskasa.

Więcej o dziejach tego nieprzeciętnie utalentowanego piłkarza można dowiedzieć się z wydanej niedawno w Polsce biografii zawodnika pt. "Ferenc Puskas. Najsłynniejszy Węgier".

Jej autor, Gyorgy Szollosi - prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Sportowych na Węgrzech i redaktor naczelny rodzimej edycji czasopisma "Four Four Two", gościł w Krakowie w październiku na Targach Książki.

***

Dariusz Jaroń, Interia: Kim byłby Ferenc Puskas we współczesnym futbolu?

Gyorgy Szollosi: To bardzo trudne pytanie. Należę do tych osób, którym robi się przykro, kiedy słyszą, że dawni piłkarze nie odnaleźliby się w dzisiejszej piłce. Mało tego, jestem przekonany, że o ile w sporcie indywidualnym rzeczywiście odnotowujemy coraz lepsze wyniki, tak w futbolu oddalamy się od złotego wieku, czyli m.in. czasów Ferenca Puskasa.

Śmiała teza. Skąd to przekonanie?

- Popatrzmy na współczesny rynek piłkarski. Przecież on jest wyłącznie nastawiony na milionowe zyski. Nawet zawodnicy z drugiej czy trzeciej ligi węgierskiej zarabiają spore pieniądze, wcale nie są tacy dobrzy, ale jest rynek, który ich usług potrzebuje. Futbolem rządzi kasa, a nie miłość do sportu. Nie ma przez to takiej skali pasji, wybitności jak kiedyś, ale przyznam, że poziom wytrenowania i przygotowania piłkarzy robi wrażenie.

Ferenc Puskas niewątpliwie był wybitnym piłkarzem. Czym się ta wybitność charakteryzowała?

- Był zawodnikiem kompletnym. W okresie wielkiego Realu Madryt znakomicie robił dosłownie wszystko: strzelał bramki, asystował, równie dobrze grał lewą i prawą nogą, a także głową i... z głową. Miał świetny przegląd pola, strzelał z bliska, daleka, także główką. Wyróżniał się pod każdym względem, no i był na szczycie przez ćwierć wieku. Dziś takich piłkarzy już nie ma.

Piszesz, że był prawdopodobnie najlepszym piłkarzem wszech czasów. Kiedy mowa o tych topowych graczach, wymieniani są zazwyczaj Pele, Diego Maradona, Johan Cruijff. Jak na ich tle prezentował się twój rodak?

- Cieszę się, że wymieniasz akurat te nazwiska. Dużo było wielkich piłkarzy, ale ta czwórka rzeczywiście jest najlepsza w historii. Nie przesadzę, jeśli powiem, że ci goście mieli wpływ nie tylko na piłkę, ale i naszą kulturę. Na Węgrzech oczywiście najwyżej z tego grona cenimy Ferenca Puskasa, bo Pele nie grał w Europie, nie wiemy jakby sobie poradził w najlepszych ligach świata, a Diego Maradona krócej utrzymywał się na tym najwyższym poziomie. Dla nas ogromną radością jest to, że we wszelkich zestawieniach najlepszych graczy w historii znajduje się miejsce dla zawodnika z Węgier.

Z perspektywy Realu Madryt zasadne jest jeszcze pytanie: Ferenc Puskas czy Alfredo di Stefano?

- Alfredo di Stefano nie miał udanej kariery w reprezentacji, więc na tle Ferenca Puskasa jest zawodnikiem spełnionym tylko na płaszczyźnie klubowej. FIFA zrobiła jakiś czas temu ranking, chodziło o wybór najlepszej reprezentacji i drużyny klubowej w historii. Wygrał Real Madryt i złota reprezentacja Węgier. Osobą, która spajała obie te ekipy był Ferenc Puskas. Podkreślam, że nie był to wybór Węgrów, tylko oficjalne głosowanie FIFA.

- Ocena w piłce nożnej jest rzeczą bardzo subiektywną. Lepszy jest Leo Messi czy Cristiano Ronaldo? Nikt tego nie zmierzy. Futbol jest sztuką, a Ferenc Puskas był jednym z jej najwybitniejszych artystów. Byłem niedawno w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Wielkiej Brytanii, a teraz jestem w Polsce. Wszędzie rozmawiamy o Ferencu Puskasie, to wciąż jest żywy temat.

Ale długo takim nie był, przynajmniej na Węgrzech. Sześćdziesiąt lat temu po rewolucji węgierskiej Ferenc Puskas zdecydował się na emigrację. Jaka to była dla niego decyzja?

- Bardzo trudna. Do głowy by mu wcześniej nie przyszło, że kiedykolwiek będzie musiał opuścić swój kraj. Podam taki przykład. W 1947 roku Juventus Turyn złożył mu ofertę marzeń: mógł wybrać sobie pensję, mieszkanie, samochód, a jego ojciec miał objąć posadę trenera "Starej Damy", byle tylko skusić Ferenca Puskasa do przeprowadzki do Włoch. Odmówił. W pewnym momencie w wyniku pogorszenia sytuacji w kraju i komplikacji na linii władze - reprezentacja, zdecydował się na emigrację. W mediach rządowych zaczęła się na niego nagonka, pisano okropne rzeczy, nieprawdziwe. Kochał kibiców, rodziców, wszystkich zostawił. Nigdy więcej nie zagrał w reprezentacji Węgier, a w związku z tym, że był oficerem, za dezercję groziła mu kara śmierci.

Początki emigracji były bardzo trudne...

- Na prośbę rządu węgierskiego FIFA objęła go dwuletnim zakazem gry w piłkę. Nie mógł nawet trenować oficjalnie w klubach. Okropny czas dla Ferenca Puskasa i jego rodziny. Kończyły mu się pieniądze, przytył i stracił dawną formę, ale siedzimy tutaj i rozmawiamy, ponieważ jako jeden z niewielu piłkarzy podniósł się w tak trudnej sytuacji i po podpisaniu umowy z Realem Madryt wrócił na szczyt. Wielu myślało, że będzie to chwilowa przygoda z "Królewskimi", tymczasem grał w Hiszpanii długie lata, utrzymując się w świetnej dyspozycji niemal do czterdziestki.

Jak kibice, karmieni komunistyczną propagandą, odebrali decyzję Ferenca Puskasa o wyjeździe z kraju?

- Po rewolucji ludziom żyło się bardzo ciężko, dlatego dużo mniej zajmowali się piłką nożną niż wcześniej. Represje były na porządku dziennym. Poza tym Ferenc Puskas nie był osamotniony w swojej decyzji. Po igrzyskach olimpijskich w Melbourne jedna trzecia węgierskiej kadry nie wróciła do kraju, sportowcy - jeśli tylko mogli - poważnie rozważali emigrację. Ze złotej jedenastki do Hiszpanii trafił nie tylko Ferenc Puskas; Sandor Kocsis i Zoltan Czibor grali z powodzeniem w Barcelonie. Na Węgry nie wróciła też cała reprezentacja juniorska wraz z trenerem, a prezes związku piłkarskiego wyemigrował do Australii. Czasy były bardzo trudne. Kiedy w czerwcu 1958 roku reprezentacja grała swój ostatni mecz na mistrzostwach świata w Szwecji, emigranci węgierscy kibicowali drużynie przeciwnej, bo usłyszeli wiadomość o tym, że zamordowany został były premier Imre Nagy.

Węgrzy pozostający w kraju zostali odcięci od informacji ze świata.

- Nie było wieści o występach Ferenca Puskasa, ale przede wszystkim o tym, co stało się po wyjeździe z ich bliskimi czy sąsiadami. Emigranci długo bali się pisać listy do swoich rodzin na Węgrzech, wiedzieli, że mogą mieć przez to poważne problemy. Kryzys był tak poważny, że mało kto zajmował się piłką nożną. Ale byli oczywiście tacy, którzy mieli mu za złe to, że opuścił Węgry. Kto znał sytuację z bliska, wiedział, że winne są władze, a nie piłkarz, który chciał normalnego życia dla siebie i swojej rodziny.

- Tak jak mówisz, Węgrzy zostali odcięci od wieści ze świata. Jak Ferenc Puskas zaczął odnosić sukcesy w Realu Madryt, zakazano transmisji spotkań "Królewskich". Nie wolno było o nim mówić, a w gazetach trzeba było pisać tylko źle. Kto mieszkał blisko Austrii, łapał sygnał i oglądał mecze Realu. Były takie sytuacje, że gdzieś w domach gromadziło się po kilkadziesiąt osób w jednym pokoju, czasem i więcej, jak metraż pozwalał, i wpatrywano się w śnieżący ekran, próbując dostrzec, które kropki na monitorze to Ferenc Puskas.

Jak jeszcze kibice dowiadywali się o wyczynach niedawnego bohatera narodowego?

- Kolega mojego taty z klasy był kuzynem Ferenca Puskasa. Nielegalnie dostawał gazety z innych krajów, przekazywano je potem z rąk do rąk, tam były relacje z jego występów. Oficjalnie o uciekinierach nie wolno było mówić i pisać. Problem w tym, że przez takie zalecenie władz w odstawkę poszły dokonania całej złotej jedenastki i piękna epoka w dziejach węgierskiego sportu. Dochodziło do absurdalnych sytuacji, kibice w Niemczech, Anglii czy we Francji wiedzieli wszystko o każdym jego golu i asyście, a na Węgrzech całe pokolenia próbowano wychować bez wiedzy o najlepszym piłkarzu w historii kraju. Wszyscy go znali oprócz nas...

Kiedy to się zaczęło zmieniać?

- Jeszcze w latach 70. Ferencowi Puskasowi po powrocie do kraju groziło aresztowanie. Zdania wśród komunistów coraz częściej były jednak podzielone. Jedni uważali, że byłoby lepiej, gdyby w końcu wrócił na Węgry, inni grozili surowym wyrokiem. Dlatego wciąż się bał tego kroku. Wrócił dopiero w 1981 roku. Przed meczem eliminacji MŚ z Anglią zorganizowano spotkanie oldbojów. Kiedy kibice dowiedzieli się, że zagra w nim Ferenc Puskas, zainteresowanie znacznie przekroczyło możliwości stadionu ludowego, mieszczącego 90 tys. widzów. Media próbowały to jeszcze bagatelizować, ale Węgrzy wiedzieli, że to wielkie wydarzenie. Zgoda władz na powrót piłkarza do ojczyzny rozpoczęła proces przywracania pamięci o złotej jedenastce.

Jak ten proces wyglądał?

- Powstała chociażby książka o dokonaniach drużyny narodowej. Dwa pierwsze wydania - po 200 tys. każde - rozeszły się do ostatniego egzemplarza. Ludzie stali w długich kolejkach, kiedy Ferenc Puskas podpisywał książki. Powstał też film o zespole. Nawet w tym okresie zatwardziali komuniści wątpili w to, czy dawny as Realu Madryt powinien być specjalnie traktowany, skoro wyjechał, a na Węgrzech zostali inni, "wierni systemowi" - w ich mniemaniu - piłkarze. W 1981 roku Ferenc Puskas po raz pierwszy po prawie 25 latach przyjechał na Węgry, ale dopiero dekadę później wrócił do ojczyzny na stałe. Zmienił się ustrój, teraz to władze namawiały go do powrotu.

Wtedy wreszcie przywrócono mu należny status legendy węgierskiej piłki?

- Tak, chociaż mimo wielu pomysłów nie dane mu było zmienić swojej ukochanej dyscypliny. Rząd długo jeszcze nie miał interesu w inwestowaniu w futbol. Ferenc Puskas, coraz starszy i bardziej schorowany, w 1999 roku został mianowany przez premiera Viktora Orbana honorowym ambasadorem węgierskiego sportu, na cześć piłkarza założono również akademię piłkarską. Ale nie nacieszył się tym długo, ostatnie lata życia spędził bowiem w szpitalu. Zmarł 17 listopada 2006 roku.

Czy gdzieś po węgierskich boiskach biega dziś piłkarz na miarę następcy Ferenca Puskasa?

- Bylibyśmy przeszczęśliwi, gdybyśmy mieli nawet w połowie tak dobrego piłkarza. Wiesz, bardzo trudno mówić dziś o sukcesach węgierskiej piłki, ponieważ przez pięćdziesiąt lat futbol nie był w kraju nikomu potrzebny. Na szczęście od kilku lat obserwujemy poprawę tego stanu rzeczy, znów jest dobry klimat dla piłki nożnej, ale musimy uzbroić się w cierpliwość i przygotować na wieloletni proces. Tak, jak złota jedenastka nie wzięła się z próżni, tak teraz nie dojdziemy prędko do sukcesów. Nie można zbudować ad hoc niczego wielkiego, skoro przez pół wieku doprowadzono do takich zaniedbań.

Rozmawiał: Dariusz Jaroń


***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy