Chińskie obozy dla Ujgurów: Masowe aresztowania i pranie mózgu

W Państwie Środka jest około 55 oficjalnie uznanych mniejszości, jednak ostatnio na świecie mówi się tylko o jednej z nich – o Ujgurach. Wszystko przez potwierdzone niedawno doniesienia o masowych aresztowaniach i indoktrynacji tej ludności w ogromnych "obozach reedukacyjnych" rozsianych po zachodnich Chinach.

Ujgurzy to około 10-milionowa grupa etniczna pochodzenia tureckiego. W większości zamieszkują północno-zachodnią prowincję, oficjalnie nazwaną Ujgurskim Rejonem Autonomicznym Sinciang.

Jednak. jak wiele rzeczy w Państwie Środka słowo "autonomiczny" jest tylko na pokaz. Nieoficjalnie o Sinciang mówi się bowiem: "Drugi Tybet".

Ujgurski problem, chińskie rozwiązanie

W Sinciang Ujgurzy stanowią około połowę populacji. Druga połowa to Chińczycy. Od jakiegoś czasu ci pierwsi twierdzą, że władze wyraźnie dyskryminują ich na rzecz tych drugich. Doprowadziło to nawet do zamieszek na terenie całej prowincji Sinciang. Po tym zajściu rząd Chin postanowił rozwiązać problem po swojemu.

Reklama

Władze wykorzystały fakt, że Ujgurzy to muzułmanie oraz to, że za bardzo nie czują się Chińczykami i nie mówią nawet po chińsku. Rozpoczęły się aresztowania na masową skalę. 

Przestępstwem stał się każdy sposób manifestacji religii: modlenie się, posiadanie w domu bądź przy sobie czegokolwiek z symbolem półksiężyca i gwiazdy, a także noszenie brody u mężczyzn czy nakrycia głowy u kobiet. Studenci pochodzenia Ujgurskiego, którzy przebywają poza granicami kraju, ściągani są do Chin, po czym słuch po nich ginie.

Chińska Pomarańcza

W 2018  roku do zachodnich mediów zaczęły docierać doniesienia o powstawaniu obozów na terenie całej północno-zachodniej prowincji. To właśnie tam trafiają aresztowani Ujgurowie. Zarówno Departament Stanu Stanów Zjednoczonych jak i ONZ podały w zeszłym roku informację, iż w koloniach karnych obecnie znajduje się około milion więźniów.

Międzynarodowi obserwatorzy uważają, że to "największe prześladowanie konkretnej grupy etnicznej lub wyznaniowej od czasu Holocaustu".

To "obozy reedukacyjne" albo "obozy indoktrynacyjne" - placówki, gdzie Chińczycy przetrzymują Ujgurów w zwierzęcych warunkach po to, by zaszczepić w nich komunistycznego ducha i wyplenić "szkodliwą" tradycję ich ludu. 

Dla Rządu Chińskiej Republiki Ludowej każdy, kto jest inny, jest zagrożeniem.

Metody "edukacji" przypominają te znane chociażby z filmu "Mechaniczna Pomarańcza" - więźniowie przez kilka godzin dziennie muszą śpiewać pieśni patriotyczne o dobrodziejstwach partii i komunizmu oraz oglądać w kółko filmy propagandowe. Recytują całymi dniami hasła wielbiące partię i obecny ustrój kraju.

Ci, którzy nie zostali aresztowani, zostali zmuszeni do zainstalowania w telefonach specjalnej aplikacji rządowej. Oficjalnie ma ona chronić urządzeniach przed hakerami, ale każdy dobrze wie, że chodzi o kontrolowanie rozmów.

Wybić tradycję z głowy

Władze korzystają także z bardziej konwencjonalnych sposobów na wpojenie Ujgurom prawidłowego światopoglądu. Niektórzy z nich są po prostu bici, głodzeni i torturowani. Kilku z tych, którym udało się przeżyć areszt edukacyjny, oraz lokalni działacze społeczni i dziennikarze opowiadają o miejscach, gdzie więźniowie dostają jeden posiłek dziennie (w postaci miski siekanej kapusty), bądź są na kilka godzin, a nawet dni, przywiązywani pasami do krzeseł.

Co gorsza, aresztowani raczej nie wracają do domów. Miejscowi, do których docierają zachodnie media, mówią, że niemal każdy ma jakiegoś krewnego, który zniknął bez śladu.

Kiedy świat dowiedział się wreszcie o obozach, Chińczycy stwierdzili, że faktycznie takie placówki istnieją, ale to zwyczajne więzienia, niemające nic wspólnego z próbą zaszczepienia w kimkolwiek komunistycznego ducha.  

Władze wystosowały również komunikat, że ten rejon to wylęgarnia nowego narybku ISIS. Zrobiono to zapewne w nadziei, że świat poprze Chińczyków w masowych aresztowaniach tamtejszej ludności.

Step, wielbłądy i wrogowie narodu

Bob Woodruff,  dziennikarz pracujący dla stacji ABC News, udał się do Sinciang, aby zweryfikować te doniesienia. Znalazł głównie biednych, zastraszonych ludzi, wielbłądy i puste stepy.

Wybór terytorium chińskiego, będącego pod stałym nadzorem armii, na poligon dla terrorystów byłby umiarkowanie mądrym pomysłem, biorąc pod uwagę to, że w pobliżu znajdują się dzikie terenu Tadżykistanu, Kirgistanu, Pakistanu czy Afganistanu.

Sinciang to dla Chin bardzo ważny rejon w pod kątem ekonomicznym. Rząd zainwestował tam ogromne pieniądze w rozwój przemysłu energetycznego oraz w transport. To także strategiczne miejsce ze względu na swoje przygraniczne położenie. Dlatego Chińczycy przykładają tak dużą wagę do kontrolowania tego terenu. 

Każdy, kto nie będzie postępował według ich zasad i zaleceń, musi liczyć się z konsekwencjami. A gdy jeszcze dochodzi brak znajomości języka czy inne wyznanie, łatwo stać się wrogiem w oczach władz.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy