Chciał nawracać dzikie plemię. Zginął przeszyty strzałami z łuku

Sentinelczycy i ich tradycyjne "powitanie". Łuków używają naprawdę. Strzelają bez ostrzeżenia /YouTube
Reklama

Tragicznie zakończyła się dla amerykańskiego podróżnika samotna wyprawa w dzikie rejony archipelagu Andamanów w Zatoce Bengajskiej. John Allen Chau zginął podczas próby nawiązania kontaktu z plemieniem zamieszkującym Sentinel Północny.

Jak podaje Wikipedia: "na wyspie żyją Sentinelczycy, posługujący się językiem sentinelskim. Ich populacja wynosi według różnych szacunków od 50 do 400 osób lub od 250 do 300. Ten lud tubylczy nie chce kontaktu ze światem zewnętrznym, pozostając jednym z ostatnich plemion nietkniętych współczesną cywilizacją. Sentinelczycy reagują w agresywny sposób na każdą próbę zbliżenia się do nich, w tym na pomoc humanitarną".

Pochodzący z Alabamy Chau przedostał się na Sentinel Północny z pomocą miejscowych rybaków. Mimo, że odradzali mu wyprawę, i że doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ostatni fragment drogi pokonał samotnie kajakiem.

27-letni absolwent Oral Roberts University uważał się za doświadczonego podróżnika, nurka. Miał doświadczenie we wspinaczce i ratownictwie medycznym. Chwalił się także tym, że przeżył ugryzienie jadowitego węża.

Jego wyprawa do jednego z najbardziej zakazanych miejsc na ziemi miała jednak cel nie tylko stricte podróżniczy. John Allen Chau zamierzał bowiem nawrócić dzikie plemię z wyspy Sentinel na... wiarę chrześcijańską. Jak zeznali rybacy, Amerykanin wspominał, że siłę i odwagę dał mu sam Jezus.

Odwaga i przekonanie o słuszności swojej misji misjonarza jednak nie wystarczyły. Kilka chwil po dobiciu do brzegu Chau już nie żył. Świadkowie w rozmowie z policją przyznali, że z daleka widzieli lecące w jego stronę strzały wystrzelone z łuków. Następnie ciało Amerykanina wleczone było po plaży wgłąb wyspy, gdzie prawdopodobnie zostało pogrzebane.

Reklama

Siedmiu rybaków, którzy pomogli dostać się podróżnikowi w pobliże wyspy zostało aresztowanych. Policja wszczęła śledztwo w sprawie morderstwa. Będzie to śledztwo niezwykle trudne, ponieważ Sentinelczycy są pod ścisłą ochroną rządu Indii.

"Dokładna populacja wyspy nie jest znana, ale z pewnością się zmniejsza. Rząd musi ich chronić" - mówi socjolog, profesor Shiv Visvanathan.

Ostatni podobny wypadek miał miejsce w 2006 roku, gdy zepsuta łódź została zniesiona na brzeg wyspy. Sentinelczycy zabili wówczas dwóch lokalnych rybaków. Oficjalnie odnotowano zaledwie jeden jedyny przypadek bliskiego spotkania z plemieniem z wyspy Sentinel, podczas którego obyło się bez ofiar, czy rannych.



INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy