Cayo Santiago. Zabójcza wyspa małp

Samce rezusów uwielbiają prowokować ludzi. Na Cayo Santiago lepiej z nimi nie zaczynać /East News
Reklama

Karaiby znane są z grasujących niegdyś piratów, wyśmienitego rumu i wspaniałych cygar. Mniej znana jest wyspa Cayo Santiago, zwana „wyspą małp”. Spotkanie z małpimi mieszkańcami raju grozi śmiercią.

Cayo Santiago to rajska wyspa pełna drzew kokosowych, wyrastająca z morza u wybrzeży Portoryko. Znajduje się tam centrum badania nad naczelnymi, żyjącymi na wolności. Centrum powstało, aby uprościć badania nad małpami. Na bezludnej wyspie umieszczono stado małp, które można by było obserwować w naturalnym środowisku. Naukowcom chodziło o wygodę, bliskość Stanów Zjednoczonych, wielkich ośrodków akademickich i centrów naukowych, które mogłyby analizować otrzymane wyniki.

Dziś wyspę zamieszkuje już dziewiąte pokolenie makaków. Przywieziono je z Indii w 1938 roku. Początkowo naukowcy nie do końca wiedzieli jak się nimi zająć. Wiele małp zmarło z głodu i wycieńczenia, kiedy zabrakło dla nich pokarmu. Dlatego dziś na wszelki wypadek są dokarmiane. Na co dzień nie mieszkają tam ludzie. Przybywają jedynie naukowcy, a także bardzo nieliczni turyści. I mogą to robić tylko pod opieką zoologów, którzy pilnują, aby małpy nie zrobiły ludziom krzywdy. A jest się czego obawiać.

Reklama

Śmiertelna choroba

Małpy naturalnie są nosicielami wirusa opryszczki, która powoduje opryszczkowe zapalenie mózgu. Śmiertelność nieleczonych przypadków wynosi około 70 procent, a leczonych około 20 procent. Oznacza to, że jedna na pięć zarażonych osób może umrzeć. A co gorsze, ci którzy przeżyją do końca życia mogą mieć poważne dolegliwości neurologiczne. O ile infekcja nie powróci. Nawet wyleczenie nie gwarantuje, że po latach opryszczka nie powróci ze zdwojoną siłą, atakując najczęściej osłabiony organizm.

Połowa ofiar jest spowodowana zbyt późnym rozpoznaniem objawów choroby, które początkowo przypominają przeziębienie. Najczęściej zaczyna się niegroźnie: od dreszczy, nudności, ogólnego osłabienia i bólów mięśni. W kolejnych dniach pojawia się gorączka. Potem, po kolejnych 3-5 dniach od zarażenia, pojawiają się zaburzenia mowy i zmiany osobowości. Rzadziej zdarza się, że zarażonego dotykają napady padaczkowe i upośledzenie nerwów twarzy.

Trzeba uważać!

Dostępu do wyspy broni morze i skaliste klify. Można do niej dotrzeć jedynie łodzią, która cumuje w niewielkiej przystani w jednej z zatoczek. Każdy wchodzący na wyspę musi zdezynfekować buty i ręce. Chodzi o to, by przyniesione na obuwiu błoto i niewielkie stworzenia, nie zanieczyściły pobieranych na wyspie próbek. Te naukowcy pobierają najczęściej rano, podczas karmienia. Wówczas najbardziej trzeba uważać.

Zdarza się bowiem, że małpy sikają na badaczy, albo obrzucają ich kałem. A właśnie z kału pobierane są próbki, dzięki którym można oznaczyć poziom hormonów. Z jednej strony naukowcy cieszą się, że są obrzucani odchodami, bo nie muszą tracić czasu na przeczesywanie traw, a z drugiej muszą uważać, aby wirus opryszczki nie dostał się do organizmu przez uszkodzoną skórę lub błonę śluzową.

Ryzykanci

Na wyspę nielegalnie próbują się dostać turyści, a rybacy przypływają pod jej brzegi, żeby korzystać z bardzo obfitych łowisk. Stanowi to niebezpieczeństwo zarówno dla zwierząt, jak i ludzi. Rząd Portoryko zaproponował, aby z wyspy utworzyć prywatną, uniwersytecką, placówkę badawczą. Dzięki temu można by ograniczyć ruch i ustawowo zakazać wstępu na wyspę pod groźbą kary. W tej chwili, mimo zakazu wstępu, na wyspę może przypłynąć właściwie każdy. Do czasu, kiedy nie wybuchnie śmiertelna epidemia.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy