Atomowe latarnie. Cud techniki, który rozkradli złomiarze

Północne wybrzeże Rosji ma długość kilku tysięcy kilometrów. Kiedy nadchodzi zima noc może trwać nawet 100 dni. Wówczas nawet najprostsze czynności stają się problemem.

Północna droga morska dla Rosji ma ogromne znaczenie od zawsze. Przewożone są nią towary ze wschodniej części państwa na zachód i odwrotnie. Dziś w dobie GPS, nowoczesnych radarów nawigacyjnych i całej pozostałej nowoczesnej elektronice z pokonaniem jej nie ma większych problemów. Jedna w czasach Związku Radzieckiego sprawa nie wyglądała tak łatwo.

 W zimie, podczas trwania nocy polarnej trasa ta była bardzo niebezpieczna, dlatego Komunistyczna partia Związku Radzieckiego postanowiła zbudować łańcuch latarni morskich do obsługi statków handlowych pokonujących tę trasę w czasie nocy polarnej.

Reklama

Latarnie miały być w pełni autonomiczne, posiadać własne zasilanie niezależne od żadnej sieci, a do tego miały działać bezobsługowo. Wszystko dlatego, że osady ludzkie były oddalone setki kilometrów od wysepek, gdzie wybudowano wieże.,

Podręczne elektrownie

Po krótkich badaniach zdecydowano się wybudować mini elektrownie atomowe, które będą dostarczały energię do latarni.

Właściwie są to radioizotopowe generatory termoelektryczne, w których źródłem energii jest rozpad izotopu promieniotórczego, a wydzielone w ten sposób ciepło zamieniane jest na energię elektryczną. Napędzane plutonem 238 miały pracować bez przerwy przez około 25 lat. 

Wyprodukowano kilkaset takich małych elektrowni i przewieziono za Krąg Polarny. Tam zaczęły dostarczać energii latarniom morskim, które mogą działać autonomicznie przez kilka lat bez ingerencji człowieka (oczywiście pod warunkiem, że nie nastąpi nagła awaria).

Latarnie same ustalają poziom nasłonecznienia i włączają się automatycznie. Cały czas wysyłają również sygnały radiowe do przepływających statków.

Upadek

Po upadku ZSRR radiostacje działały jeszcze przez kilka lat, po czym również zakończyły żywot. Przez lata opierały się sztormom, wielkim zwałom lodu, huraganowym wiatrom i wielkim falom. Nie oparły się jednak zbieraczom złomu, którzy nie zważając na tabliczki z napisem "Uwaga! Radioaktywność" rozbierali reaktory atomowe i budynki latarni element po elemencie.

Mimo że w RTG nie występują reakcje łańcuchowe, więc nie ma możliwości ani wybuchu, ani stopienia paliwa. W niektórych, nowoczesnych typach baterii nie występuje nawet rozszczepienia.

Tym samym paliwo jest zużywane powoli i jest produkowane dużo mniej energii. Nie oznacza to, że baterie są całkowicie bezpieczne. Zawsze istnieje możliwość skażenia radioaktywnego w przypadku rozszczelnienia pojemnika paliwa. Taka sytuacja jest w Rosji, gdzie rozbierane są nawet grafitowe osłony prętów paliwowych.

Obecnie latarnie otoczone są kordonem sanitarnym w postaci resztek żółtej taśmy z czarnym napisem "RADIOAKTYWNOŚĆ". Właściwie bez problemu można podejść do reaktora i zobaczyć jego wnętrze. Może gdzieś jeszcze znajdą się radioaktywne pręty paliwowe?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy