5 najbardziej tajemniczych miejsc. Wstęp tylko dla nielicznych

To białe plamy na mapach wielu państw – mowa tu o miejscach, gdzie kończy się cywilizacja, które są dostępne tylko dla wybranych lub gdzie już pierwszy krok może okazać się ostatnim.

Jak szybko można uciec z Kremla?

To czarny scenariusz rosyjskiego rządu: Moskwa leży w  gruzach, atak atomowy zniszczył całe miasto, na ulicach panuje chaos. Wszystkie linie metra stanęły - prócz jednej, znanej jako Metro-2. Głęboko pod rosyjską stolicą rzeczywiście istnieje tunel na wypadek nuklearnej apokalipsy.

Jeśli dojdzie do ataku atomowego (albo np. wojskowego puczu), Władimir Putin błyskawicznie znajdzie się około 200 metrów pod ziemią w wygodnym wagonie, a jego osobista kolej w ciągu kilku minut wywiezie go z miasta.

Metro-2 to nic innego, jak pociąg ewakuacyjny rosyjskiego prezydenta, z tajną stacją pod Kremlem. Podobno realizację projektu Metro-2 rozpoczęto w latach 20. XX wieku na rozkaz pogrążającego się w paranoi Józefa Stalina, który obawiał się zamachu na swoje życie. Rosyjskie służby specjalne, czyli KGB, nadały tym kolejom kryptonim D-6.

Reklama

Wtajemniczeni relacjonują, iż sieć Metro-2 jest znacznie większa i sięga o wiele dalej niż oficjalne moskiewskie metro, obejmujące 196 stacji i 327 kilometrów torów. Cztery linie Metra-2 mają być powiązane z najważniejszymi punktami stolicy, w tym Kremlem, kwaterą główną Federalnej Służby Bezpieczeństwa (następczyni KGB), rządowym lotniskiem i licznymi tajnymi bunkrami.

Metro-2 pozwala też dotrzeć na przedmieścia położone poza krytyczną strefą rażenia i  promieniowania potencjalnej bomby atomowej. Oficjalnie zaprzecza się istnieniu tych kolei - a to niejedyna tajemnicza konstrukcja znajdująca się podobno w podziemiach rosyjskiej stolicy.

Były agent KGB twierdzi, że pod dzielnicą Ramienki mieści się połączone z Metrem-2 "podziemne miasto", zbudowane w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia, które w razie ataku jądrowego może dać schronienie 15 000 osób!

Gdzie leży milionowe miasto bez mieszkańców?

Gigantyczne wieżowce z luksusowymi apartamentami, rozległe tereny zielone, jeziora i czteropasmowe autostrady. Do tego wielkie biblioteki, a nawet centrum kulturalne. Jednak tymczasem z dóbr tych korzysta niewielu. Kangbashi w chińskiej Mongolii to nowoczesna metropolia na ponad milion mieszkańców - w której zamieszkało do tej pory ok. 150 tysięcy.

Miejsce bez duszy, jak nazywają je Chińczycy, to największe miasto widmo na świecie. Jeszcze w roku 2000 Chiny miały ambitne plany co do tej miejscowości: w  mieście Dosheng odkryto ogromne złoża węgla i gazu ziemnego. Urbaniści natychmiast  rozpoczęli szeroko zakrojoną rozbudowę nieodległego miasta Ordos wraz z dzielnicą Kangbashi. W ciągu zaledwie sześciu miesięcy pośrodku pustyni jak spod ziemi wyrosły wieżowce dla setek tysięcy mieszkańców.

W ostatnich latach  państwo zaczęło przymusowo przesiedlać do nich okolicznych rolników. Mimo to większość z budynków wciąż zieje pustką, w centrach handlowych nie ma klientów, a w muzeach - zwiedzających. Wielu inwestorów kupiło od razu po parę mieszkań, co tak wywindowało ich ceny, że mało kogo na nie teraz stać. Chociaż miejsce sprawia dosyć upiorne wrażenie, spece od nieruchomości pozostają konsekwentni i nadal wierzą w świetlaną przyszłość Kangbashi.

Gdzie każdy krok może okazać się ostatnim?

Oddalona o 30 kilometrów od kontynentalnej części Brazylii Ilha da Queimada Grande to ojczyzna żararak wyspowych, zabójczego gatunku węży. Ich jad jest pięć razy silniejszy niż u  spokrewnionych gadów zamieszkujących kontynent południowoamerykański. Mówi się, że na wyspie żyje do pięciu takich węży na metr kwadratowy.

Badacze komentują, że to dane przesadzone, choć nie aż tak bardzo - ma być ich tam łącznie nawet 4000. Są niepodważalnymi władcami tej tak zwanej Wyspy Węży. Ale jak doszło do ich dominacji?

Ponad 10  000 lat temu teren ten stanowił część kontynentu. Ale podnoszący się poziom morza odciął go od wybrzeża - żyjące tam węże znalazły się więc na wyspie. Zamiast jednak stopniowo wymrzeć, dostosowały się do warunków, zaczęły błyskawicznie rozmnażać i wykształciły bardziej zabójczy jad, dzięki któremu mogły w ciągu kilku sekund zabijać ptaki wędrowne.

Wstęp na Ilha da Queimada Grande jest dziś surowo wzbroniony. Tylko biologowie ze specjalnym pozwoleniem oraz inżynierowie brazylijskiej marynarki wojennej, która od śmierci ostatniego latarnika co roku dokonuje konserwacji zautomatyzowanej w międzyczasie latarni, mogą odbywać tam niebezpieczne wycieczki.

Dlaczego ta wyspa jest  nie do zdobycia?

Na plaży powitał ich grad strzał i groźnie brzmiące okrzyki. Mężczyznom nie pozostało nic innego, jak zawrócić do łodzi i uciekać.

- Dzicy, w liczbie około pięćdziesięciu, uzbrojeni we własnoręcznie zrobioną broń, budują dwie lub trzy drewniane łodzie. Obawiamy się, że o zachodzie słońca zaatakują statek. Życie wszystkich członków załogi jest zagrożone - taki komunikat nadał przez radio kapitan frachtowca MS Primrose, który w 1981 roku osiadł na mieliźnie w pobliżu wyspy Północny Sentinel na Oceanie Indyjskim. Ponad 30 marynarzy z MS Primrose zostało w ostatniej chwili uratowanych przez helikopter. Ale właściwie przed kim?

Dziś wiadomo, że na Północnym Sentinelu żyje jeden z ostatnich izolowanych ludów na świecie. Sentinelczycy konsekwentnie odmawiają wszelkich spotkań z  przybyszami z zewnątrz - każdy obcy jest witany strzałami z łuku. Przypadkowi goście muszą się liczyć z tym, że za wizytę w tym świecie położonym poza czasem zapłacą swoim życiem.

Na temat historii i życia wyspiarzy nie ma właściwie żadnych informacji. Łączną ich liczbę szacuje się obecnie na 50 do 80 osób. Skąd to wiadomo? Co dziesięć lat badacze przeprowadzają coś w rodzaju spisu ludności - kładą na sentinelskiej plaży kokosy i z bezpiecznej odległości  liczą wszystkich tubylców zwabionych darami.

Jak jedno biuro może zarobić miliard dolarów rocznie?

To jedno z największych fałszerstw w historii: w 2004 roku amerykańscy śledczy odkryli, że w  obiegu na całym świecie znajdują się tzw. superdolary, czyli podrobione banknoty łudząco podobne do prawdziwych. Wiadomość wywołała panikę. W Ameryce spadły kursy giełdowe, a wystraszeni klienci, chcący wymienić studolarówki, szturmowali tajwańskie banki.

Poniesione wówczas przez instytucje finansowe straty szacuje się na setki milionów dolarów. Przez 20 lat "superdolary" były w obiegu, nie budząc podejrzeń. Dopiero od niedawna wiadomo, że powstały pod okiem urzędników pracujących w jednym z najlepiej strzeżonych budynków na świecie. Siedziba tak zwanego Pokoju 39 (określanego także jako Biuro 39) to centrum dowodzenia nielegalnymi operacjami Korei Północnej.

Powstał on w latach 70. XX wieku na polecenie Komitetu Centralnego Partii Pracy Korei, który chciał sobie zapewnić niezależność finansową. Oprócz międzynarodowego handlu narkotykami, oszustw ubezpieczeniowych i  przemytu papierosów Pokój 39 zarabia dzięki fałszowaniu pieniędzy na wielką skalę. Szacuje się, że wszystkie te kryminalne działania przynoszą  budżetowi komunistycznej dyktatury równowartość miliarda dolarów rocznie!

Za machinacjami biura stoi obecny przywódca Korei Północnej, Kim Dzong Un, który w ten sposób finansuje wyposażenie swojej armii, badania jądrowe i... własny luksus. Do dziś o Pokoju 39 wiadomo niewiele, jednak przypuszcza się, że jego siedziba znajduje się w jednym z budynków dzielnicy rządowej w Pjongjangu, stolicy Korei Północnej.

Nadal zachodzi obawa, że 130 pracowników Pokoju 39 może w przyszłości doprowadzić do globalnej katastrofy gospodarczej. Sygnał ostrzegawczy pojawił się już w 2009 roku: okazało się wówczas, że Korea Północna  latami oszukiwała zachodnie firmy ubezpieczeniowe i  zainkasowała setki milionów dolarów z tytułu rzekomych katastrof, takich jak rozbicie się helikoptera czy zatonięcie promu.

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy