Slenderman: Prawdziwe ofiary fikcyjnej bestii

Internetowy fenomen doprowadził do jak najbardziej prawdziwej śmierci (kadr z programu "Beware the Slenderman") /materiały prasowe
Reklama

Dwie nastoletnie internautki z USA uwierzyły w istnienie krwiożerczego potwora. Postanowiły, że złożą mu w ofierze koleżankę...

Ze Slendermanem jest trochę jak z PRL-owską czarną wołgą, rzekomo krążącą po ulicach i wyspecjalizowaną w porywaniu dzieci - podobnie jak jej nikt nie widział potwora na własne oczy, ale wszyscy nim straszą, przekonani, że naprawdę istnieje. Sęk w tym, że niektórzy, bardzo młodzi i bezkrytyczni, naprawdę w to uwierzyli...

Zjawa na fotkach

W 2009 roku jeden z użytkowników satyrycznej strony internetowej Something Awful zaproponował zabawę skierowaną do fotografów i grafików komputerowych. Założenie było proste: stworzyć wizerunek niepokojącej postaci, która miałaby szansę konkurować z monstrami z klasycznych opowieści grozy. Pomysł chwycił, na forum zaczęły trafiać kolejne, mniej lub bardziej przerażające, kreacje. Rywalizacja stawała się coraz zacieklejsza.

8 czerwca na stronie pojawiły się dwa czarno-białe zdjęcia, przesłane przez użytkownika o pseudonimie Victor Surge. Na pierwszy rzut oka nie było na nich widać nic szczególnego. Jedna z fotografii przedstawiała niewielką grupę młodzieży, która truchtała w kierunku obiektywu aparatu. Wzrok przyciągała twarz na pierwszym planie. Ciemnowłosy chłopak miał co prawda nieco niepokojącą minę - ale czy przerażającą?

Reklama

Dopiero po bliższym przyjrzeniu się zdjęciu można było zauważyć, że z tyłu, za plecami ostatnich nastolatków, widniało coś - ktoś? - jeszcze. Zarys nienaturalnie wysokiej, smukłej postaci wydawał się niezbyt wyraźny, ale z całą pewnością wyróżniały się jego znaki szczególne: nietypowo długie ręce i nogi. No i ta twarz... Twarz, której tak naprawdę nie ma - jest po prostu białą, pozbawioną oczu, ust i nosa - plamą.

Jeszcze większy niepokój wywoływało kolejne zdjęcie - może dlatego, że w jego przypadku bardziej ukryto drugi plan. Tu także pierwsze, co rzucało się w oczy, to dzieci na placu zabaw, a dokładniej - trzy dziewczynki. Jedna z nich stała na drabince przy niewielkiej zjeżdżalni, wyraźnie pozując fotografowi. Druga stała na ziemi, tuż obok zjeżdżalni, również patrząc prosto w obiektyw. Trzecia wypełniła prawą stronę dolnej części kadru. Siedziała na małym, trzykołowym rowerku i - jako jedyna z całej trójki - patrzyła w bok.

Podobnie jak w przypadku pierwszej fotografii najbardziej istotne było jednak to, co działo się w oddali, czyli na dróżce prowadzącej w głąb placu zabaw. Tam także znajdowały się dzieci - a dokładniej ich zarysowane w cieniu drzew postaci... oraz dziwna, chuda, sięgająca gałęzi czarna postać o długich, przypominających macki ośmiornicy odnóżach (część z nich wystawała z pleców).

Oba zdjęcia miały kilka wspólnych elementów. Z pozoru niewinne, obyczajowe kadry kryły w sobie drugie, koszmarne dno. Na obu znalazła się ta sama "zjawa": budzący przerażenie, ponadprzeciętnie wysoki, chudy mężczyzna w garniturze - przez swe groteskowo długie kończyny przypominający reklamowe, dmuchane kukły sprzed autosalonów, powiewające na wietrze niczym napompowane flagi. Tak właśnie narodził się Slenderman.

Internetowy fenomen

Fotografie Victora Surge’a (stworzone w komputerowym programie graficznym Photoshop) przyniosły autorowi pierwszy sukces - uznanie wymagających użytkowników forum. Legenda Slendermana - w wolnym tłumaczeniu: "Chudzielca" czy "Smukłego Mężczyzny" - zaczęła żyć własnym życiem. W internecie pojawiały się kolejne, mrożące krew w żyłach, pisane przez amatorów wersje pochodzenia czyhającego na dzieci monstrum (miał nim być seryjny morderca, bezkarnie działający od lat 90.). Nie brakowało także zdjęć. Mniej lub bardziej profesjonalne prace trafiały na stronę niemal codziennie.

Nagła internetowa popularność musiała być dużym zaskoczeniem nawet dla twórcy Slendermana. Niespełna 2 tygodnie po "narodzinach" powołanego przez niego do życia potwora w sieci zaczęły pojawiać się krótkometrażowe, stylizowane na dokumenty filmy - tworzyli je studenci - które "potwierdzały" istnienie "Chudzielca", ukazując go w różnych, wywołujących dreszcz na plecach, sytuacjach.

W połowie 2009 roku Slenderman trafił na 4chan, jedną ze stron wyznaczających internetowe trendy. To wtedy otworzyła się istna puszka Pandory. Sfabrykowana w Photoshopie zjawa szturmem zdobywała kolejne zorientowane na dziwactwa portale, z Fangorią i Deviant Art na czele. Niemal z dnia na dzień dołączyła do koszmarnej galerii straszydeł z miejskich legend. Nikt nie był już do końca pewien, czy "Chudzielec" objawił się światu wczoraj, czy może 100 lat temu.

Przełom w karierze Slendermana nastąpił w 2011 roku. To właśnie wtedy photoshopowy twór zadebiutował w nowej branży - jako antybohater w grach wideo. Proste aplikacje - wiele z nich dostępnych na telefony komórkowe - opierały się na podobnym założeniu: gracz rozpaczliwie walczył o przetrwanie, umykając przed czyhającym na niego w ciemności monstrum.

Jedną z internetowych stron, na których Slenderman zyskał szczególną popularność, była Creepypasta, słynąca z prześmiewczych publikacji i dziwacznej zawartości. Krótko po tym, kiedy na początku kwietnia 2011 roku pojawił się tam pierwszy wpis o "Chudzielcu", rozpoczęło się prawdziwe szaleństwo. Posty o Slendermanie cieszyły się takim zainteresowaniem, że właściciele strony postanowili poświęcić stworowi osobny dział, tworząc tym samym platformę, na której fani dzielili się kolejnymi niestworzonymi opowieściami na temat porywającego dzieci długorękiego monstrum. Niestety, ktoś potraktował mrożące krew w żyłach historie zbyt dosłownie...

Kto jej to zrobił?

Rowerzysta pędzący 31 maja 2014 roku przedmieściami Milwaukee (stan Wisconsin, USA) zauważył coś leżącego na poboczu. Ponieważ droga biegła przez las, mężczyzna założył z początku, że sporych rozmiarów bryła jest potrąconym przez samochód zwierzęciem. Postanowił podjechać bliżej i sprawdzić, czy biedaczysko żyje - z doświadczenia wiedział, że kierowcy rzadko udzielają pomocy wybiegającym spomiędzy drzew zwierzętom, skazując je na powolną i bolesną śmierć.

Kiedy rowerzysta zbliżył się, kształt stał się wyraźniejszy. Mężczyzna w końcu zrozumiał, że to, co leży przy drodze, wcale nie jest zwierzęciem. Gwałtownie nabrał powietrza w płuca, a potem wypuścił je ze świstem i zaklął pod nosem.

- Możesz mówić? - zawołał do leżącej w kałuży krwi nieznajomej dziewczyny. - Co ci się stało?!

Nastolatka nie była w stanie odpowiedzieć. Z jej ust wydobył się tylko cichy jęk:

- Pomóż mi... Błagam...

Rowerzysta otrząsnął się z szoku, sięgnął po telefon komórkowy i wybrał numer alarmowy. Po kilku minutach na miejsce przyjechała karetka pogotowia ratunkowego i radiowozy policyjne.

Uratowaną przez rowerzystę dziewczynką okazała się 12-letnia Payton Leutner. Lekarze nie kryli zaskoczenia, że w ogóle udało jej się przeżyć. Podczas akcji ratunkowej opatrzono łącznie 19 groźnych ran kłutych - na ramionach, nogach, tułowiu - zadanych najprawdopodobniej nożem. Ostrze uszkodziło kluczowe organy, ale mała Payton wykazała się niesamowitą wolą przetrwania.

Obrażenia na jej ciele sugerowały, że nie została zaatakowana w miejscu, gdzie znalazł ją przejeżdżający rowerem mężczyzna. Lekarze i śledczy podejrzewali, że - bliska utraty przytomności - doczołgała się tam z pobliskiego lasu. I jak się wkrótce okazało, mieli rację: teorię tę potwierdziła sama Payton, gdy poczuła się odrobinę lepiej. Dziewczynka nie tylko zdołała zapamiętać swoją rozpaczliwą walkę o przeżycie. Zapamiętała też, kto ją zaatakował...

Małoletnie psychopatki

Brutalny atak na Payton Leutner sugerował, że jego sprawcą był wyjątkowy zwyrodnialec, który nie tylko użył noża, ale zadał nim niemal 20 ciosów - takie zachowanie pasowało do wyrachowanego, napawającego się ohydnym czynem psychopaty. A jednak po rozmowie z Payton śledczy musieli zweryfikować pierwotne założenia...

Prosto ze szpitala policjanci ruszyli do leżącego na przedmieściach Milwaukee miasta Waukesha i ku zdziwieniu gapiów zapukali do dwóch stojących po sąsiedzku domów. W jednym z nich mieszkała Anissa Weier z rodziną, a w drugim - Morgan Geyser. Obie były rówieśniczkami Payton Leutner - i jej koleżankami ze szkoły. Żadnej nie zastano w domu.

Patrole policji zaczęły systematycznie przeszukiwać okolicę - dwóch 12-latek wypatrywano nie tylko w ich rodzinnym miasteczku, ale także w pobliskich New Berlin i Brookfield. W akcji brały udział głównie radiowozy, ale także śmigłowiec oraz pojazdy należące do miejscowej straży pożarnej.

Pościg nie trwał długo. Dziewczęta zostały ujęte w pobliżu jednego ze zjazdów z międzystanowej drogi nr 94. Miały przy sobie nóż, który - jak wkrótce potwierdzili policyjni technicy - został użyty podczas ataku na Payton Leutner. Ich zachowanie podczas zatrzymania było co najmniej osobliwe. Pracownik Biura Szeryfa Hrabstwa Waukesha zapamiętał, że obie sprawiały wrażenie oderwanych od rzeczywistości, jakby zupełnie nie zdawały sobie sprawy z powagi sytuacji. Owszem, żałowały przebywającej w szpitalu koleżanki - ale twierdziły, że miały ważny powód, by zrobić to, co zrobiły.

- Nic pan nie rozumie - mówiły policjantowi. - My musiałyśmy ją zabić...

- Dlaczego?

- Po prostu. Chciałyśmy sprawić mu przyjemność...

Pierwsze przesłuchania Anissy Weier i Morgan Geyser wywołały konsternację nawet u najbardziej doświadczonych śledczych. Trudno im było uwierzyć w składane przez nie wyjaśnienia, ale wszystko wskazywało na to, że agresywne zachowanie dziewczynek wobec Payton Leutner... miało wiele wspólnego ze Slendermanem!

- Jaki Slenderman? Kim on jest? - dopytywali z początku policjanci.

- No, ten potwór z ciemnego lasu...

- O czym wy mówicie? Kto wam naopowiadał tych bzdur?

- Nikt. Same przeczytałyśmy.

- Gdzie?

- Jak kto gdzie? W internecie!

Udobruchać zjawę

Okazało się, że kilka miesięcy wcześniej Anissa i Morgan - podobnie jak wielu innych korzystających z sieci nastolatków - natknęły się na artykuł o Slendermanie, opublikowany na łamach portalu Creepypasta. Artykuły i towarzyszące im zdjęcia mocno podziałały na wyobraźnię dziewczynek, a mieszanka zainteresowania i przerażenia szybko zmieniła się w niezdrową wręcz fascynację. 12-latki do tego stopnia uwierzyły w internetowe opowieści z dreszczykiem, że z czasem zaczęły obawiać się o życie swoje i swoich bliskich. Nabrały przekonania, że wychudzona zjawa bez twarzy któregoś dnia wyjdzie z lasu, porwie je i zamorduje, jak miała to rzekomo w zwyczaju.

- Chciałyśmy go udobruchać - tłumaczyły przesłuchującym je śledczym.

- Zabijając swoją koleżankę?

- Tak - odpowiadały bez wahania. - Tylko w ten sposób mogłyśmy zdobyć jego zaufanie.

- Zaufanie? - zdziwili się policjanci.

- No, tak... W pewnym sensie...

- Ale po co?

- Chciałyśmy... Chciałyśmy z nim zamieszkać...

- Gdzie?!

- No... w jego sekretnej posiadłości. W Nicolet National Forest.

Atak na Payton Leutner nie nosił żadnych znamion zbrodni w afekcie. W trakcie śledztwa wyszło na jaw, że Anissa i Morgan wpadły na makabryczny pomysł... 5 miesięcy wcześniej, starannie opracowując plan morderstwa (choć nie od razu wpadły na to, kto ma być ofiarą). W końcu skorzystały ze znakomitej okazji. Morgan zaprosiła koleżanki na piżamowe party z okazji swoich urodzin. Kiedy nadeszła noc, cała trójka wymknęła się z domu i udała do Nicolet National Forest - jednego z miejsc, w których zgodnie z internetową legendą można było spotkać Slendermana. Payton z początku opierała się temu pomysłowi, ale uległa namowom przyjaciółek.

- Daj spokój, przecież nic nam się nie stanie - dopingowały koleżankę. - My się nie boimy, a ty?

Payton zebrała się w sobie i zmusiła się do słabego uśmiechu.

- Pewnie, że nie... - odpowiedziała cicho i ruszyła za Anissą i Morgan w stronę przyprawiającego ją o zimny dreszcz na plecach, tonącego w ciemnościach lasu.

To, co wydarzyło się potem, przypominało senny koszmar. Nocny spacer zamienił się w rzeź. Morgan sięgnęła po zabrany z domu specjalnie w tym celu nóż - i rzuciła się na Payton. Kiedy dopadła do koleżanki, szepnęła jej do ucha: Przepraszam. Naprawdę jest mi bardzo przykro. A potem zaczęła ją dźgać...

Bo się bały

Payton Leutner otrzymała zgodę na opuszczenie szpitala dopiero 6 dni po szokującym ataku. Jej powrót do zdrowia potrwał jednak znacznie dłużej, potrzebowała leczenia i ciągnącej się tygodniami rehabilitacji. Dziewczynka raz jeszcze wykazała się jednak siłą oraz wielką wolą życia i już jesienią wróciła do szkoły.

W tym czasie trwały przygotowania do procesu. Z początku Morgan Geyser została uznana przez biegłych za niezdolną do stawienia się przed sądem. Zdiagnozowano u niej jedną z odmian dziecięcej schizofrenii. Morgan twierdziła m.in., że potrafi czynić cuda za pomocą siły własnego umysłu i utrzymuje stały kontakt z szeregiem fikcyjnych czarnych bohaterów, ze znanym z serii książek o małym czarodzieju Harrym Potterze Voldemortem na czele. Dziewczynkę wysłano do ośrodka dla umysłowo chorych. Decyzja ta szybko uległa jednak zmianie. Ponieważ 12-latka uparcie odmawiała przyjmowania leków, nic nie stało już na przeszkodzie, by wraz ze swoją koleżanką usłyszała oficjalne zarzuty.

Duże kontrowersje wywołała kwalifikacja prawna czynu. Zgodnie z obowiązującym w stanie Wisconsin prawem, proces uczennic miał rozpocząć się w normalnym sądzie dla dorosłych (przepis ten obowiązuje wszystkie podejrzane o poważne przestępstwa dzieci powyżej 10. roku życia). Wynikająca z tego faktu różnica w zakresie odpowiedzialności była ogromna. W sądzie dla nieletnich dziewczynkom mogło grozić najwyżej kilka lat w zamkniętym ośrodku i nadzór kuratorski, a w sądzie dla dorosłych - nawet 65 lat pozbawienia wolności. Nic w tym zresztą dziwnego, bo postawiono im niezwykle poważne zarzuty. Obie dziewczynki zostały oskarżone o próbę zabójstwa pierwszego stopnia. Za obie wyznaczono bardzo wysoką jak na sprawę z udziałem nieletnich kaucję. Mogły opuścić areszt, ale tylko w przypadku, gdy ich bliscy wpłacą depozyt - za każdą z osobna - w wysokości 500 tys. dolarów.

Skonfrontowane rzeczywistością 12-latki zaczęły obwiniać się nawzajem, twierdząc, że na pomysł złożenia ofiary Slendermanowi wpadła "ta druga". Niezmiennie twierdziły przy tym, że długo żyły w strachu przed chudą zjawą z lasu - w której istnienie bezkrytycznie wierzyły
- i obawiały się o bezpieczeństwo swoich bliskich.

Zeznania te posłużyły adwokatom za podstawę linii obrony, wedle której poddane silnemu stresowi dzieci nie mogły odpowiadać za swoje czyny, bo w ich mniemaniu Slenderman był realną postacią i działały pod jego wpływem. Zdaniem części biegłych, w tej sytuacji nie mogło być mowy o premedytacji - w ich opinii dziewczynki nie chciały zabić Payton. "Po prostu" wybrały ją na ofiarę, obawiając się o własne życie. Sędzia odrzucił jednak tę argumentację i nie zgodził się na złagodzenie postawionych wcześniej zarzutów, o co zabiegała obrona.

Także kolejne próby podejmowane przez adwokatów okazały się nieudane. Sądy wyższych instancji zgodnie odrzucały apelacje dotyczące traktowania oskarżonych jak dorosłych i podtrzymywały decyzję o surowej kwalifikacji makabrycznego czynu. Odrzucona została również prośba o obniżenie kaucji w związku z obawą o to, że wspierane przez rodziców Anissa i Morgan mogą podjąć próbę ucieczki.

Obsesja na punkcie potwora

Zmagania prawników poprzedzające proces nie ustawały (w międzyczasie jedna z oskarżonych dziewcząt na kilka miesięcy znów trafiła do ośrodka dla umysłowo chorych), co spowodowało ponowne przesunięcie terminu pierwszej rozprawy (w chwili powstawania tego artykułu został on wyznaczony na połowę bieżącego roku). Twardą linię prezentowała zarówno obrona (która m.in. zwracała uwagę, że tuż po zatrzymaniu 12-latki nie zdawały sobie sprawy z powagi sytuacji ani z przysługujących im praw, więc ich zeznania należy uznać za nieważne), jak i prokuratura, niezmiennie podkreślająca, że wyjątkowo brutalna napaść na Payton nosiła wszelkie znamiona działania z premedytacją.

Sprawa szokującego ataku z 2014 roku odbiła się szerokim echem nie tylko w USA. Za sprawą doniesień medialnych o "istnieniu" Slendermana dowiedziało się znacznie więcej osób - w tym nieświadomych niczego rodziców, którzy nie zdawali sobie sprawy z siły oddziaływania internetowego mitu na wyobraźnię dorastających, podatnych na tego typu historie dzieci. Tragiczne wydarzenie skomentował w końcu nawet twórca Slendermana, Eric Knudsen (to on ukrywał się pod pseudonimem Victor Surge). W zwięzłym, oficjalnym oświadczeniu wyraził żal i współczucie - ale nie chciał więcej wypowiadać się na temat maszkary, którą powołał do życia.

Niestety, niedługo potem doszło do kolejnej tragedii ze Slendermanem w roli głównej. Jeszcze w 2014 roku pewna nastolatka z Ohio rzuciła się z nożem na własną matkę, by - podobnie jak wcześniej Anissa i Morgan - przypodobać się budzącemu grozę Slendermanowi.

- Któregoś wieczora wróciłam z pracy do domu - opowiadała później poszkodowana kobieta. - Moja córka czekała na mnie w kuchni. Miała na twarzy białą maskę... Ona miała obsesję na punkcie tego potwora - kontynuowała. - Później odkryliśmy jej zapiski na jego temat. Wiem też, że w grze "Minecraft" (popularna gra wideo, w której gracz może stawiać skomplikowane budowle z wirtualnych klocków) stworzyła świat z myślą o tym, by zamieszkał w nim Slenderman.

Fikcja jak prawda

W marcu 2016 roku swą nieoficjalną festiwalową premierę miał wyprodukowany przez HBO film dokumentalny pod tytułem "Beware the Slenderman" ("Strzeż się Slendermana"). Złożyły się nań nagrania z przesłuchań niedoszłych zabójczyń z Wisconsin, ale także wywiady z ich bliskimi, którzy do tej pory nie potrafią poradzić sobie z trudną do zrozumienia tragedią.

Twórcy filmu podglądają ich życie prywatne, buszują w domowych archiwach i wspólnie z bohaterami zastanawiają się, co mogło doprowadzić do szokującego zajścia z udziałem trzech - z pozoru zupełnie normalnych - 12-latek. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się obu dziewczynkom zaczęły wychodzić na jaw ignorowane wcześniej przez dorosłych sygnały ostrzegawcze. Okazało się, że dzieci miały trudności z odnalezieniem się w grupie rówieśników, bywały przez nie wyśmiewane i gnębione. Nie usprawiedliwia to oczywiście w żaden sposób ich postępowania, ale na pewno daje do myślenia. W przeciwieństwie do wielu żądnych sensacji dziennikarzy reporterzy HBO starali się unikać czarno-białej oceny tragedii i okazać współczucie także sprawczyniom makabrycznego zajścia.

Inną ważną kwestią, którą poruszają autorzy "Beware the Slenderman", jest wpływ internetu na współczesną młodzież. W trudnym do kontrolowania przez rodziców zalewie informacji, z którym dorastające dzieci mają do czynienia na co dzień, niełatwo zweryfikować fakty. Internetowe plotki, memy czy wyssane z palca historie z dreszczykiem odbierają one często w ten sam sposób, w jaki ich rodzice, dziadkowie odbierali mroczne baśnie czy miejskie legendy - tyle że są poddawane znacznie większej liczbie znacznie silniejszych bodźców. Jeśli idzie to w parze z zaburzeniami emocjonalnymi, psychicznymi, o tragedię nietrudno.

Telewizyjna premiera dokumentu, mocno nagłaśniana, zaledwie kilka miesięcy przed planowym rozpoczęciem procesu może wpłynąć na jego przebieg, podobnie jak miało to miejsce w przypadku innej, opartej na faktach produkcji z 2015 roku, "Making a Murderer". Tamten realizowany równolegle ze dochodzeniem (i później) film miał duże znaczenie w kontekście procesu (a właściwie: procesów). Do tego stopnia, że - bez zdradzania szczegółów sprawy niewtajemniczonym - wiele wątków śledztwa zostało ponownie zanalizowanych; zmieniło się też postrzeganie oskarżonych przez opinię publiczną. Czy tym razem będzie podobnie - czas pokaże.

Głupi od internetu?

Jaki finał będzie miała ta historia rodem z horroru? Trudno przypuszczać, by którakolwiek z podejrzanych, wciąż czekających w zamknięciu na proces, uniknęła odpowiedzialności za zmasakrowanie nożem koleżanki, która cudem uniknęła śmierci. W chwili oddania tego tekstu do druku wciąż pozostawała uchylona furtka do zmiany kwalifikacji prawnej 12-latek - z osób dorosłych na nieletnie - ale, aby osiągnąć ten cel, adwokaci Anissy i Morgan musieliby złożyć apelacje w Sądzie Najwyższym (a jeden z nich zapowiedział, że w obliczu wcześniejszych decyzji nie planuje takiego posunięcia).

Tymczasem na stronie Creepypasta, na której kilka lat temu zadebiutował przerażający "Chudzielec", można znaleźć artykuł pod wiele mówiącym tytułem: "Prosimy, nie zabijajcie nikogo z powodu Slendermana". W charakterystycznym dla siebie stylu autorzy prześmiewczego portalu komentują całą sprawę pół żartem, pół serio, wychodząc z założenia, że wszelkie próby usprawiedliwienia występku 12-latek z Wisconsin nie mają większego sensu... bo dziewczynki wykazały się zwyczajną głupotą.

Żyjemy w świecie, w którym nikt nie da się już nabrać na "autentyczne" dokumenty na YouTubie czy kiepskie, przerobione w Photoshopie zdjęcia ludzi stojących w lesie z pończochami na głowie. Nie powinny się na
to nabrać zwłaszcza 12-latki, które lepiej od dorosłych odnajdują się w sieci i w całej popkulturze - piszą w tekście twórcy Creepypasty, kwitując całą sprawę retorycznym pytaniem: A może po prostu internet sprawia, że głupiejemy?.

Michał Raińczuk

Niektóre okoliczności zdarzeń zmieniono

Źródła:

"Slender Man: From Horror Meme to Inspiration for Murder", Bryn Lovitt, RollingStone.com.

"Murder For a Meme: The Horrifying Story of Two 12-Year-Old Girls Who Tried to Kill For Slenderman", Jen Yamato, TheDailyBeast.com.

"Slender Man Stabbing", Wikipedia.org.

"Please Do Not Kill Anybody Because of Slenderman", Zack "Geist Editor" Parsons, SomethingAwful.com.

Śledztwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy