Piekielna opieka - złodzieje, oszuści, dręczyciele

Opiekunowie dzieci i starszych osób często nadużywają zaufania i, zamiast się o nich troszczyć, fundują im prawdziwy horror.

Media nieustannie donoszą o zwyrodniałych praktykach pielęgniarek czy niań, opisując przemoc fizyczną i psychiczną bądź oszustwa ludzi sprawujących pieczę nad innymi. W starciu z silnym, sprawnym opiekunem osoba niedołężna, schorowana czy dziecko nie ma praktycznie żadnych szans.

Co na to prawo? Według art. 207, paragraf 1 Kodeksu karnego, znęcanie się fizyczne lub psychiczne nad osobą najbliższą lub inną pozostającą w stałym lub przemijającym stosunku zależności od sprawcy podlega stosownej karze. Poszkodowanym w tym przypadku może też być małoletni lub osoba nieporadna ze względu na stan zdrowia.

Reklama

Pojęcie znęcania się zakłada, iż sprawca posiada przewagę nad ofiarą, której ta nie może się przeciwstawić. Oznacza to, że silny wykorzystuje własną pozycję do dominacji nad słabszym lub wręcz bezbronnym. Ważna jest również intensywność takich zachowań, zwykle zadawanie cierpień fizycznych i psychicznych trwa przez dłuższy czas.

Za takie zachowanie grozi od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. Jeżeli czyn wiąże się ze szczególnym okrucieństwem, sprawca może trafić za kratki nawet na 10 lat. Jeśli w wyniku takiego działania poszkodowany targnie się na własne życie, sąd może orzec wyrok od 2 do 12 lat więzienia. Niestety, te surowe sankcje nie odstraszają ludzi, którzy własne frustracje wyładowują na podopiecznych.

Naprawdę dobra znajoma

Pochodząca ze wsi Sarniaki na Podlasiu pani Bożena nie mogła podołać opiece nad matką. 76-letnia pani Wanda, mieszkająca w sąsiedniej wiosce, była bowiem dotknięta chorobą Alzheimera i wymagała całodobowej uwagi. Córka postanowiła wynająć kogoś do pomocy. Wybór padł na dwie znajome rodziny, Stanisławę L. i panią Danutę. Kobiety na zmianę miały zajmować się chorą.

58-letnia Stanisława L., bliska sąsiadka, wydawała się idealną kandydatką. Miejscowi dobrze ją znali, pani Bożena nie miała do niej zastrzeżeń. Nie wiedziała, że w domu podopiecznej, kiedy nikt nie patrzył, ta dobra sąsiadka zamieniała się w okrutną dręczycielkę. 

Po pewnym czasie pani Bożena zauważyła na ciele mamy siniaki. Zaniepokoiła się. Pytana o te urazy starsza pani powtarzała, że uderzyła się o barierkę w łóżku. Jednak córce takie tłumaczenie wydało się mało prawdopodobne. Chora z trudem się poruszała i praktycznie przy wykonywaniu wszystkich czynności potrzebowała pomocy drugiej osoby.

Jedynym sposobem na odkrycie prawdy była instalacja ukrytej kamery. Pani Bożena zakupiła odpowiedni model i w tajemnicy zamontowała go w pokoju matki. To, co ujrzała na zarejestrowanym nagraniu, wstrząsnęło nią do głębi.

Okazało się, że Stanisława L. biła po głowie podopieczną, nie szczędząc jej przy tym wyzwisk i obelżywych słów. Szarpała ją za ubranie i groziła pobiciem. Kazała też staruszce wykonywać czynności, takie jak ubranie się czy wstanie z łóżka, z którymi ta nie mogła sobie poradzić.

Druga z opiekunek, pani Danuta, od pewnego czasu podejrzewała, że w domu pani Wandy może dziać się coś złego. Pewnego dnia staruszka zapytała ją z trwogą w głosie, czy nie będzie jej biła, innym razem opiekunka zauważyła poparzenia na nogach podopiecznej. Nie było jednak żadnych dowodów, aby oskarżyć kogoś o znęcanie się - do czasu zainstalowania kamery i zarejestrowania nagrania, które ujawniło prawdę.

12 lutego 2013 roku do Komendy Policji w Łosicach wpłynęło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa znęcania się nad osobą niedołężną. Gehenna pani Wandy trwała pół roku i gdyby nie nagranie z ukrytej kamery, mogłaby trwać o wiele dużej. Stanisława L. przyznała się do psychicznego i fizycznego znęcania się nad oddaną jej pod opiekę kobietą. Otrzymała karę roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata oraz grzywnę w wysokości 100 zł. Pytana o powody swojego postępowania nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego pastwiła się nad staruszką.

Bardzo ciężki klaps

W 2012 roku przed Sądem Rejonowym Lublin-Zachód stanęła 30-letnia Karolina N. Prokuratura oskarżyła ją o okrutne pobicie podopiecznego, liczącego sobie zaledwie półtora roku Mikołaja.

Dziecko spędzało u opiekunki ok. 8 godz. dziennie. Matka chłopca przywoziła go do niej w drodze do pracy i odbierała wieczorem. 5 września 2011 roku kobieta otrzymała od Karoliny N. SMS-a informującego, że dziecko uderzyło się zabawką. Po jakimś czasie 30-latka wraz z niemowlakiem pojawiła się u niej w pracy. Matka chłopca oniemiała z przerażenia, malec był cały posiniaczony, ślady miał nawet na buzi.

Kobieta natychmiast pojechała z nim do szpitala. Usłyszała, że syn ma ślady po pobiciu. Lekarz na pośladku dziecka dopatrzył się odcisku dłoni dorosłej osoby.

- Dałam mu lekkiego klapsa, bo wpadł w histerię po uderzeniu się zabawką - tłumaczyła się opiekunka.

Sąd uznał winę opiekunki i skazał ją na 2 lata więzienia w zawieszeniu na 4 lata. Musiała też zapłacić 100 zł grzywny oraz 10 tys. zł zadośćuczynienia.

Matka zrezygnowała z pracy, aby zająć się synkiem. Mediom powiedziała, że w kwestii opieki nad dzieckiem nie zaufa już nikomu.

Jesień życia pana Albina

Życie nie oszczędzało 79-letniego pana Albina. Przez lata pracował jako pilot samolotów transportowych, ale jego służbę przerwał wypadek samochodowy. Konsekwencje tego zdarzenia okazały się brzemienne w skutkach. Pan Albin tracił wzrok i musiał zrezygnować ze służby w armii. Zajął się gospodarstwem rolnym, odziedziczonym po rodzicach, w Ostródzie (woj. warmińsko-mazurskie). Pracował w nim, dopóki pozwalały mu na to siły i coraz słabszy wzrok.

Wtedy w życiu emerytowanego pilota pojawiła się Aleksandra M., mieszkanka wsi pod Grunwaldem. Zaoferowała pomoc i wprowadziła się do niewidomego już wtedy mężczyzny. Kobieta nie miała czystych intencji. Jak ustalili śledczy, podstępem zdobywała od pana Albina różnego typu pełnomocnictwa. Jedno z nich umożliwiło jej sprzedaż jego mieszkania odziedziczonego po rodzinie w Żurominie (woj. mazowieckie). W podobny sposób zdobyła prawo do odbioru emerytury 79-latka.

Staruszek przyznał potem śledczym, że podpisywał różne dokumenty, ale myślał, że to rachunki. O sprzedaży mieszkania wiedział, ale kobieta kłamała, wmawiając mu, że nieruchomość jest zadłużona i trzeba się jej pozbyć. Z kwoty 160 tys. zł, uzyskanej ze sprzedaży, dostał tylko 30 tys. Gdy domagał się pieniędzy, Aleksandra M. urządzała mu awantury, zamykała w pokoju, odmawiała podawania leków.

Koszmar skończył się, kiedy w odwiedziny do staruszka przyjechała dalsza rodzina. W 2011 roku sprawą zajęła się prokuratura. Pazernej opiekunce groziło aż 8 lat więzienia. Postępowanie zostało jednak... umorzone ze względu na brak ustawowych znamion czynu zabronionego. Adwokat inwalidy zapowiedział dalszą walkę. Dopiero w 2013 roku poszkodowanemu udało się odzyskać część straconych pieniędzy.

Uważaj na żłobki

Rodzice powinni dwa razy się zastanowić, nim oddadzą pociechę do żłobka. Chociaż o miejsce w tego typu punktach jest trudno, mimo wszystko należy być ostrożnym w wyborze placówki, w której zostawia się dziecko.

W 2012 roku cała Polska usłyszała o żłobku we Wrocławiu, działającym przy ul. Lipowej. Placówka o bajkowo brzmiącej nazwie "Zaczarowana Kraina Puchatka" okazała się instytucją, w której dorośli maltretowali wychowanków.

Sprawa ujrzała światło dzienne dzięki pracownicy żłobka. Nie mogąc znieść płaczu i cierpień maluchów, zdecydowała się na nagranie jednego dnia pracy ukrytą kamerą.

Dwie opiekunki upodobały sobie trącące sadyzmem metody, które niewiele miały wspólnego z wychowaniem. Sylwia Ł. i Magdalena Ł. zmuszały podopiecznych do spania, krępując maluchy becikami i przywiązując do łóżeczek. Kładły je bezpośrednio na szczebelkach łóżek bez materaców, kneblowały buzie, aby uciszyć krzyki i płacz. W niewyszukany, a przy tym niebezpieczny sposób odbywało się również karmienie. Jedna z kobiet zatykała dzieciom noski, a druga dosłownie wpychała im jedzenie do ust.

Akt oskarżenia postawiony obu opiekunkom dotyczył okrutnego traktowania 24 dzieci. Wobec kobiet zastosowano nadzór policyjny. Grozi im 5 lat więzienia.

Żłobek przy ul. Lipowej we Wrocławiu nie był zarejestrowany w urzędzie miasta. Oznacza to, że nie miał pozwolenia na prowadzenie opieki nad małoletnimi. Punkt żłobkowo-przedszkolny posiadał jedynie pozwolenie na prowadzenie działalności gospodarczej, a jako taki nie podlegał kontroli kuratorium czy innych instytucji sprawujących nadzór nad placówkami oświatowymi. Po ujawnieniu tych nieprawidłowości został zamknięty.

Pluszak z dyktafonem

Niedługo po tym, jak wyszły na jaw nagrania z "Zaczarowanej Krainy Puchatka", mama 2-letniego Pawła ze Stargardu Gdańskiego (woj. pomorskie) postanowiła sprawdzić, co naprawdę dzieje się w punkcie opieki, w którym przebywał jej synek. Zachowanie chłopczyka, gdy szykowała go do wyjścia do placówki, dawało bowiem powody do niepokoju. Kiedy upubliczniono sprawę wrocławskiego żłobka, kobieta uznała, że nie może dłużej zwlekać. Przez internet zamówiła dyktafon i zaszyła go w pluszowym misiu.

Niestety, podejrzenia rodzica nie okazały się bezpodstawne. Nagranie zarejestrowało krzyki i obelgi. Dzieci nazywano "osrańcami", "matołkami" i "oszołomami". Można było też usłyszeć słowa: "zamknij się!", wypowiadane do płaczących podopiecznych. Mama Pawełka była zszokowana.

Na podstawie opinii fonoskopijnej zarejestrowany na dyktafonie głos udało się przypisać 24-letniej opiekunce. Kobieta przyznała się do winy. Dobrowolnie też poddała się karze. Przepraszała rodziców i żałowała swojego postępowania. Sąd, biorąc pod uwagę niskie zarobki kobiety, wyznaczył jej grzywnę w wysokości 800 zł.

Tajemnicza śmierć

Głośnym echem odbiła się w mediach sprawa śmierci Józefa S., mieszkańca Kościeliska koło Zakopanego. W 2009 roku góral zapisał opiekunce majątek wart miliony złotych. 3 dni po sporządzeniu testamentu mężczyzna zmarł.

Siostry pana Józefa dopiero z nekrologów dowiedziały się o śmierci brata. Otrzymały też anonim, w którym ktoś zawiadamiał je, że do śmierci krewnego przyczyniła się Jadwiga K. Ten list oraz tajemnicze okoliczności przepisania całego majątku na opiekunkę skłoniły siostry nieboszczyka do złożenia zawiadomienia o przestępstwie.

Jadwiga K. tłumaczyła policji i mediom, że podjęła się opieki nad starszym mężczyzną na prośbę znajomych z pracy. Przez 2 lata przyjeżdżała rano do Kościeliska i pielęgnowała chorego, aż do dnia jego śmierci, czyli 27 marca 2009 roku.

Ekshumacja zwłok wykazała, że pokrzywdzony zmarł na skutek zażycia leku na serce w dawce kilkudziesięciokrotnie przekraczającej zalecaną przez lekarza. Opiekunce postawiono zarzut usiłowania morderstwa.

Proces miał charakter poszlakowy, według Sądu Okręgowego w Nowym Sączu, dowody okazały się niewystarczające, aby przypisać podejrzanej otrucie 70-latka. Uznano jej winę w zakresie podżegania do włamania oraz złożenia nieprawdziwego oświadczenia kredytowego w banku. Orzeczono karę 2 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 5 lat. Sąd zobowiązał ją także do zwrotu 29 tys. zł skradzionych podczas włamania do domu byłego podopiecznego. Wyrok nie jest prawomocny.

Oczyściła z kasy

Ciężką rękę miewają nie tylko opiekunki osób niedołężnych czy małoletnich. Zdarza się to również ludziom sprzątającym w mieszkaniach, i to niekoniecznie u wymagających szczególnej uwagi chorych.

Elżbieta Sz. miała zaledwie 18 lat, gdy w 2013 roku przyjechała z Bartoszyc do Olsztyna (woj. warmińsko-mazurskie) w poszukiwaniu pracy. Znalazła ją u 89-letniej kobiety, u której zajmowała się m.in. sprzątaniem domu. 

Pewnego dnia dziewczyna zażądała od chlebodawczyni podwyżki za posprzątanie mieszkania. Kiedy spotkała się z odmową, rzuciła się na staruszkę. Najpierw przydusiła ją poduszką, a gdy kobieta straciła przytomność, zadała jej dwa ciosy w klatkę piersiową ostrym narzędziem. Następnie zabrała z portmonetki ofiary 1,5 tys. zł, przywłaszczyła sobie również znalezioną w szufladzie biżuterię.

Mimo leciwego wieku 89-latka przeżyła napaść. Ocknęła się i zdołała zadzwonić po pomoc do syna. Z połamanymi żebrami, wybitym zębem i ranami kłutymi trafiła do szpitala. Tymczasem policja zaczęła szukać 18-latki. Dziewczynę wkrótce zatrzymano i osadzono w areszcie.

Sąd skazał Elżbietę Sz. na 8 lat bezwzględnego więzienia. Postawiono jej zarzut usiłowania zabójstwa i kradzieży. Pomimo młodego wieku była już wcześniej karana, co wpłynęło na surowy wyrok.

Jak tłumaczyła swoje postępowanie? Usiłowała przekonać sąd, że potrzebowała pieniędzy na... piżamę dla brata (!), który leżał w szpitalu chory na anginę.

Na wagę złota

Troskliwa, odpowiedzialna i uczciwa opiekunka to prawdziwy skarb. Niestety, mało kto posiada trzy cechy, będące podstawą tej profesji. Mimo to warto uzbroić się w cierpliwość i szukać odpowiedniej osoby aż do skutku. Trzeba bowiem pamiętać, że powierzamy jej zdrowie i życie najbliższych nam osób. A to jest o wiele cenniejsze niż wszelkie dobra materialne.

Jacek Kos

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: opieka | śledztwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy