1000 kilometrów w 100 dni na górskich szlakach. Gdzie zaczyna się przygoda?

Po dziesięciu latach spędzonych w korporacji Małgosia i Piotr zdecydowali się zacząć nowe życie. Nie dlatego jednak, że nie odpowiadała im atmosfera dużej firmy. Poczuli po prostu, że praca za biurkiem uniemożliwiała im realizację własnych pasji. Decyzja nie była trudna – zew przygody i miłość do gór okazały się silniejsze niż chłodna kalkulacja i zdrowy rozsądek.

Bohaterami artykułu są Małgorzata i Piotr, autorzy bloga Teraz w Górach. Dziesięć lat temu zdecydowali się porzucić pracę w dużej firmie i poświęcić swojej największej pasji - wędrówkom w górach. Postanowili, że każdego roku postawią przed sobą dwa cele: spędzenie stu dni w górach i przebycie tysiąca kilometrów na szlakach. Od trzech lat podróżują razem z synkiem - Stanisławem. Jak sami piszą, uwielbiają "rzadko uczęszczane górskie szlaki, noclegi pod chmurami, rozległe hale i leśne ścieżki". Mimo że góry to ich drugi dom, o wyprowadzce z Krakowa na razie jeszcze nie myślą.

Reklama

Z dzieckiem na szlaku

Kiedy jeszcze pracowali na etacie, w góry jeździli w zasadzie pod koniec każdego tygodnia. W drogę ruszali po pracy, zwykle w późne, piątkowe popołudnie, żeby już następnego dnia ruszyć w drogę. Wszystko zmieniło się jednak, gdy na świecie pojawił się ich syn, Stasiek. Małe dziecko to przecież nie tylko przyjemności, ale również obowiązki i wyrzeczenia. Oraz, rzecz nie mniej ważna, konieczność zmiany wielu starych nawyków i przyzwyczajeń. Również podróżniczych.

Z małym dzieckiem wszystko trzeba lepiej, dokładniej i wcześniej zaplanować. Nie można się rzucać na żywioł, pozwalając sobie na zupełną swobodę. Odpada poza tym transport publiczny (zawodny zwłaszcza na prowincji) i wyjazdy z kilkoma przesiadkami: w autobusie nie zawsze zmieści się przecież wózek i dziecięca wyprawka. A do tego prowiant i bagaż z rzeczami dwóch dorosłych osób. Ale Gosia i Piotr powiedzieli sobie, że jej ciąża nie będzie dla nich wymówką. Postanowili się więc niezwłocznie zapisać na kurs prawa jazdy. I skończyli go niemal w tym samym czasie. Mówią, że z taką motywacją nie mogło być inaczej.

Plecak, wyprawka i wózek

Do egzaminu państwowego Gosia przystąpiła w bardzo zaawansowanej ciąży. Śmieje się, że ledwo zdołała się wcisnąć za kierownicę. Zdobycie uprawnień i zakup samochodu były jednak dla niej w tych okolicznościach koniecznością. Narodziny dziecka - o czym doskonale wiedzą chyba wszyscy rodzice - sprawiają bowiem, że wszystkie odległości błyskawicznie ogromnieją. Trasy, które Gosia i jej mąż pokonywali kiedyś bez zająknięcia, zaczęły im się nagle wydawać zaporowe, trudne do przebycia. Nic więc dziwnego, że krótko po uzyskaniu uprawnień zdecydowali się kupić swój pierwszy samochód. Zależało im na aucie, które będzie przestronne i pakowne. A do tego - niezawodne. Większość wybieranych przez nich tras biegnie przecież z dala od cywilizacji i choćby z tego powodu nie można się zdawać na uśmiech losu czy łut szczęścia. Zakup samochodu okazał się uzasadniony tym bardziej, że po narodzinach Stasia Gosia i Piotr zaczęli jeździć w góry nie tylko z plecakiem turystycznym i prowiantem, ale także z wózkiem (najpierw gondolą, później spacerówką) i podręczną torbą z dziecięcymi ubrankami. Gdy Staś nauczył się jeździć na rowerku biegowym, z części z tych rzeczy mogli zrezygnować. Ale nie oznacza to, że ruszając w drogę zabierają z sobą teraz mniej rzeczy niż wcześniej.

"Każda podróż zaczyna się od planu"

Kiedy zdecydowali się wreszcie wrócić na szlak, ich syn miał wtedy raptem 6 tygodni. Samochód wypakowali po sam dach i, jak mówi Gosia, chyba tylko cudem udało im się domknąć bagażnik. Czuli, że do pierwszej podróży ze Stasiem musieli się przygotować wyjątkowo dokładnie. Ale nie tylko to się w ich podróżniczym życiu zmieniło. 

- Zanim pojawił się Stanisław, spaliśmy zwykle w schroniskach. Nasze nawyki zmieniły się krótko po tym, jak Staś przyszedł na świat. Pobyty w schroniskach położonych pod chmurami musieliśmy ograniczyć na rzecz noclegów w gospodarstwach agroturystycznych. Wciąż jednak szukaliśmy noclegów w kameralnych, ustronnych miejscach - opowiada Gosia. A co się nie zmieniło? Przede wszystkim to, że wciąż przygotowują checklisty. Przed każdą, nawet najmniejszą, podróżą wynotowują zatem z wielką pieczołowitością listę spraw i rzeczy, które koniecznie muszą załatwić i zabrać, nim ruszą w drogę. Każda podróż - jak mówi Gosia - zaczyna się przecież od planu.

Góry są dla wszystkich

Gosia i Piotr najwyżej cenią sobie Pieniny i Beskid Sądecki. W czasie swoich wędrówek starają się jednak odwiedzać miejsca, do których turyści zaglądają raczej z rzadka. Takie, o których w przewodnikach nie zawsze się pisze. Nie znaczy to jednak, że ich wyprawy wymagają olimpijskiej sprawności, specjalistycznego sprzętu i szczególnego przygotowania. Przeciwnie: ich śladem może ruszyć każdy.

- Chodzimy po górach, które są dostępne dla wszystkich. Z naszych wskazówek może więc skorzystać właściwie każdy. Nie mamy ambicji, żeby zdobyć Koronę Gór Polski czy wejść na Rysy w rekordowo krótkim czasie - mówią zgodnie. Nie oznacza to z drugiej strony, że zachęcają swoich czytelników do odbywania podróży bez jakiegokolwiek przygotowania. Twierdzą, że każdy wyjazd w góry warto przynajmniej z grubsza zaplanować, szykując prowiant, wytyczając trasę i sprawdzając prognozy pogody. Słońce w dolinach nie zawsze oznacza brak deszczu w górach! Zawsze warto o tym pamiętać. W tym, co robią, są autentyczni. W góry jeżdżą, gdy mają ochotę, a nie dlatego, że potrzebny jest im akurat nowy wpis na blogu czy w mediach społecznościowych. Zdjęcia i relacje publikują więc tylko wtedy, gdy rzeczywiście są w drodze. Mimo że "zasięgi" niespecjalnie ich obchodzą, ich instagramowy profil śledzi już ponad 33 tys. użytkowników.

Mniej pośpiechu, więcej kontemplacji

Dzisiaj Staś ma już trzy lata. W górach czuje się jak u siebie. Gosia i Piotr nie mają wątpliwości, że dzięki niemu podróże odkryli na nowo. Syn nauczył ich przede wszystkim opanowania i cierpliwości. Nic dziwnego: górskie szlaki zwiedza się z dziećmi zupełnie inaczej niż z dorosłymi. Niespiesznie, przystając raz za razem, zaglądając to tu, to tam, słowem: obserwując przyrodę we wszystkich jej przejawach. Dziecko trzeba poza tym odpowiednio zagaić, zajmując jego uwagę i umiejętnie angażując je w zwiedzanie.

Dlatego też Gosia i Staś wspólnie szukają wiewiórek, zliczają kolejne oznaczenia szlaków, zbierają rzeczne otoczaki i bacznie obserwują rwący nurt górskich potoków. Wszystko to ma jednak swój urok. Podróżując ze Stasiem, Gosia i Piotr mają - paradoksalnie - jeszcze więcej czas na kontemplację. I choć już przed jego narodzinami nie w głowie im było zwiedzanie na akord (swoje wyjazdy celebrowali od zawsze), to czują, że wędrując z synem mogą się teraz wyciszyć jeszcze lepiej niż kiedyś. Czują poza tym, że im są starsi, tym więcej potrzebują kontaktu z naturą. Towarzystwo Stasia daje im taką możliwość.


Artykuł powstał we współpracy z marką Mitsubishi

.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy