Steam Park, Pentos i Zero - wielki test gier

Rozrywka to nieodłączna część życia każdego faceta. Także ta w wydaniu familijnym, do której najlepiej nadają się gry planszowe i karciane. Sprawdziliśmy kilka z nich.

Kilka tygodni temu do naszej redakcji trafiła sporych rozmiarów paczka, w której znaleźliśmy najnowsze gry firmy Trefl. Na "kilka partyjek", które ostatecznie przerodziły się w wielogdzinne rozgrywki, nie trzeba nas było długo namawiać. Zwłaszcza, że testowane przez nas tytuły znacząco się od siebie różniły.

Steam Park

Na pierwszy ogień poszedł "Steam Park" - planszówka, w której celem graczy jest zbudowanie najciekawszego, ale jednocześnie najbardziej przyjaznego środowisku parku rozrywki. Mimo strategicznego charakteru całość nie przypomina Monopoly. Po pierwsze, rozgrywka toczy się tutaj naprawdę wartko.

Reklama

Na początku każdej z sześciu tur przewagę zdobywa ten, kto jest najszybszy. To właśnie wtedy, przy pomocy rzutów kośćmi, decydujemy się o rozbudowie naszego ośrodka, zaproszeniu do niego większej ilości gości czy też... posprzątaniu go.

Aspekt ekologiczny nie gra tutaj pierwszych skrzypiec, ale bardzo łatwo jest przegrać jeśli pozwolimy naszemu królestwu rollercoasterów obrosnąć w śmieci.

Jedną z największych zalet "Steam Park" jest to, że budowane przez nas wesołe miasteczko powstaje naprawdę. W pudełku z grą znajdziemy małe tekturowe modele, które następnie umieszczamy na planszy. Mała rzecz, a cieszy. W tym miejscu trzeba wspomnieć o tym, że gra utrzymana jest w fantastycznym klimacie, który świetnie podkreślają ilustracje Marie Cardouat widoczne zarówno na elementach samej planszówki, jak i instrukcji.

Rozgrywka trwa ok. 40 - 50 minut i może w niej wziąć udział nawet czterech graczy (można zagrać też we dwie osoby). Emocje nie gasną nawet na chwilę. Co najlepsze, zasady rządzące "Steam Park" łapie się w mig. W instrukcji znajdziemy nawet wariant uproszczony. Warto rozpocząć swoją przygodę z tekturowymi rollercoasterami właśnie od niego.

Szczególnie, że sporo czasu przed pierwszą rozgrywką zajmuje złożenie w całość wszystkich elementów i ich posegregowanie. Nasza mała rada: najlepiej zrobić to zanim zaprosimy do gry rodzinę lub przyjaciół. Mnogość maleńkich gadżetów może przytłoczyć nawet najbardziej głodnych analogowej rozrywki zawodników.

Parafrazując klasyka:"Ojciec, grać? Grać!"

Pentos

Z napędzanego parą wesołego miasteczka przenosimy się na... Festiwal Czarów, w którym rzecz jasna trzeba będzie wziąć udział. Umożliwi nam to gra karciana "Pentos" autorstwa Bruno Cathali, w której nawet pięciu graczy może ze sobą rywalizować o tytuł najzdolniejszego z uczniów czarnoksiężnika.

Magiczna otoczka całej gry może sugerować, iż jest to pozycja wyłącznie dla najmłodszych graczy. Nic bardziej mylnego. Pentos mimo swej prostoty nie tylko wciąga, ale przede wszystkim wymaga od gracza ciągłego śledzenia poczynań innych graczy oraz uważnego planowania własnych ruchów.

Festiwal Czarów wygra ten, kto wyciągając z trzech magicznych kotłów odpowiednie składniki rzuci najpotężniejszy czar. Należy jednak uważać - niezużyte ingrediencje powodują oparzenia, a tym samym oddalają szansę na wygraną. 

"Pentos" ma tę przewagę nad opisaną wcześniej grą "Steam Park", że można go ze sobą zabrać wszędzie. Całość gry stanowi zestaw 55 kart kolorowych i krótkiej instrukcji. Wystarczy je tylko wyjąć z mieszczącego się do kieszeni kurtki pudełka i już można zacząć grać.

Zasady są proste, a sama zabawa przednia. Zwłaszcza, kiedy zdecydujemy się wymawiać na głos nazwy rzucanych zaklęć - Kuu-Bou-Lee czy Cou-Pil-Pee-Nia-Tuu to pierwsze z brzegu przykłady językowych łamańców.

W zależności od ilości graczy ślęczących nad kotłami rozgrywka może trwać od kilkunastu do kilkudziesięciu minut. Po jej finale... od razu chce się wziąć udział w Festiwalu raz jeszcze. Uwaga, "Pentos" naprawdę wciąga.

Zero

Na koniec coś dla fanów bardziej klasycznego podejścia do gier karcianych. "Zero" nie ma ani wymyślnej fabuły, ani kart ze specjalnymi ilustracjami.

Na kolorowych kartonikach widnieją duże liczby znajdują się duże cyfry od 0 do 8, a gracz musi tak wymieniać karty, aby "na ręce" mieć 5 kart tego samego koloru lub tyle samo kart o tej samej wartości. Obserwacja ruchów przeciwników jest kluczem do zwycięstwa.

"Zero" jest najmniej skomplikowaną z przedstawionych tutaj gier. Próg wejścia jest naprawdę niski, ale całość najlepiej opisuje angielskie sformułowanie "easy to learn, hard to master". Trzeba wykazać się nie lada sprytem, aby pokonać pozostałych zawodników.

Tytuł od uznanego w świecie projektanta gier, Reinera Knizii, ma jeszcze tę zaletę, że partię można rozegrać dosłownie w kilka minut. Podobnie jak opisywany wcześniej "Pentos" zestaw do "Zero" jest przenośny i śmiało można go zabrać ze sobą w podróż - nawet tę krótszą.

Podsumowując, z grami "Steam Park", "Pentos" i "Zero" spędziliśmy sporo czasu naprawdę dobrze się bawiąc. Szukając odskoczni od rozgrywki cyfrowej warto zwrócić uwagę na propozycje niewymagające podłączenia do prądu. "Steam Park" z pewnością przypadnie do gustu tym, którzy uwielbiają spędzać na "planszówkach" wolne wieczory. To także świetna propozycja na prezent - i to nie tylko dla kilkulatków.

Z kolei o grach "Pentos" czy "Zero" nie należy myśleć tylko w kategoriach "umilaczy" długich podróży. To pełnoprawne produkcje, które zabawią was oraz zaproszonych znajomych przez więcej niż jeden wieczór. Gorąco polecamy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy