Jim Lee - legenda komiksu zdradza, że rysowanie Aquamena to syf

Jim Lee (rocznik '64) - uwielbiany na całym świecie rysownik komiksów. Wieloletni współpracownik wydawnictw Marvel i Image. Obecnie w DC Comics /materiały prasowe
Reklama

Jego stanowisko nie ma nic do rzeczy. Jim Lee - legendarny rysownik i wydawca w DC Comics jest takim samym nerdem, jak czytelnicy jego komiksów. Potwierdza to nawet jego... przerażająca poczta głosowa!

Niewysoki Koreańczyk ma w branży komiksowej status megagwiazdy. Całkowicie zasłużenie - zilustrowane przez niego serie "Batman: Hush", "X-Men" czy "WildC.A.T.S" po dziś dzień są uwielbiane przez fanów opowieści obrazkowych na wszystkich kontynentach.

Lee ma też na swoim koncie rekord Guinnessa - stworzony przez niego - do spółki z Chrisem Claremontem - komiks X-Men vol. 2 #1 jest najlepiej sprzedającym się zeszytem wszech czasów!

Organizatorom tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi udało się go ściągnąć do Polski. Na kilka godzin przed festiwalowym szaleństwem mieliśmy okazję porozmawiać z Jimem w trzy pary oczu.

Reklama

Michał Ostasz, Adam Wieczorek - Interia.pl: Istnieje chyba pewna skończona liczba sposobów, na które można narysować Batmana i resztę herosów. W jaki sposób udaje ci się zachować świeżość swoich prac?

Jim Lee: Myślę, że najważniejsze jest to, aby nie przywiązywać się do jednej postaci. Przez rok ilustrowałem historię "Batman: Hush", później rysowałem serię "All Star Batman & Robin", a międzyczasie zająłem się Supermanem, Ligą Sprawiedliwości i kilkoma innymi projektami. Wracając do tych samych postaci za każdym razem starałem się podchodzić do nich trochę inaczej. Co więcej, na przestrzeni lat zmieniły się trendy, jak i mój styl, który wciąż ewoluuje.

- Ważne jest też to, aby rysowania tych ikonicznych i ważnych dla wielu ludzi na całym świecie postaci nie traktować jak zwykły obowiązek. Dla mnie to zaszczyt i wielkie wyzwanie: herosi, których przygody ilustruję mają być wzorami dla czytelników, dawać im nadzieję. To mnie napędza.

Którą postać rysuje ci się najlepiej? Czy jest jakiś heros, którego szkice zawsze nie wychodzą?

- Zacznę od tego, który jest najtrudniejszy do przeniesienia na papier. To Aquaman. Nawet najprostsza postać wymaga czasu, aby narysować ją w odpowiedni sposób. W przypadku komiksowego Króla Atlantydy mówimy tu o długich, długich godzinach rysowania samej jego zbroi - jest ona pokryta łuskami, co jest strasznie denerwujące. Dawniej narysowałoby się po prostu kilkadziesiąt małych "iksów" i sprawa byłaby załatwiona. Teraz jest jednak inaczej i musisz nie tylko przykładać uwagę do każdej pojedynczej łuski, ale także śledzić, czy powinny one układać się na jego ciele w jakiś wzór. Jeśli zrobisz to źle, cała postać będzie wyglądać nienaturalnie płasko.

- Uwielbiam za to rysować wszelkiego rodzaju potwory. Swamp Thing jest moim ulubieńcem. Anatomia takich monstrów raczej nie przypomina ludzkiej, więc jest znacznie więcej miejsca na eksperymenty i przesadę. Nikt nie powie ci: "hej, on ma za długie ramiona!". To w końcu potwór - może wyglądać tak, jak tylko mi się to zamarzy!

- Nie ukrywam, że uwielbiam też Batmana, jak i innych członków Ligi Sprawiedliwości. Ponadto, bardzo dobrze rysuje mi się postacie z Legion of Superheroes.

Ile czasu zajmuje ci stworzenie jednej strony komisu?

- Tworzenie całostronicowych rysunków jest akurat prostsze i zajmuje mniej czasu niż zwykłych stron z kadrami. To tylko jeden obrazek i rozmiar nie ma tu specjalnego znaczenia. Tak naprawdę narysowanie czegoś małego może zająć więcej czasu. Wtedy każdy szczegół jest ważny. Na dużych stronach ludzie patrzą głównie na twarze, a wszystko dookoła ma mniejsze znaczenie. Zwykle stworzenie jednej strony komiksu zajmuje mi od sześciu do dziesięciu godzin. Niektóre nawet dwanaście czy czternaście. Najszybciej udało mi się narysować stronę w trzy czy cztery.

- Nawet najprostsza strona może tyle zająć, bo muszę się upewnić, że stosuję właściwą perspektywę, odpowiednią kompozycję i oddaje wszystkie emocje. Bywa, że muszę wszystko zmazać i zaczynać od nowa. Paradoksalnie, im mniej jest na stronie, tym uważniej trzeba komponować ujęcie. Na dużej, gdzie jest mnóstwo elementów, łatwiej rozproszyć oko i coś schować, bo ludzki umysł nie jest w stanie przetworzyć wszystkiego. Dlatego przy tworzeniu stron trzeba wziąć pod uwagę wiele czynników.

Rysowanie to tylko jedna z rzeczy, którymi zajmujesz się w DC. Poza tym jesteś redaktorem i wydawcą w DC Comics. Jak udaje ci się to wszystko pogodzić?

- To dla mnie kolejne wyzwanie. Rysowanie komiksów, a ich wydawanie to dwie zupełnie inne rzeczy. Gdybym tylko siedział w mojej pracowni nad kolejnymi planszami, to z pewnością bym oszalał (śmiech). Z drugiej strony, gdybym pracował wyłącznie jako wydawca, to nie znalazłbym ujścia dla mojej kreatywnej energii. W moim przypadku te dwie role świetnie się uzupełniają i są źródłem wielu ciekawych pomysłów.

- Do tego mam szansę poznania wielu młodych artystów. Otto Schmidt, Mikel Janin czy Greg Capullo robią naprawdę świetną robotę. Polecam szczególnie serię "Metal" tego ostatniego.

Ale masz przecież dziewiątkę dzieci! Jakim cudem znajdujesz na to wszystko czas?

- W zasadzie nie robię nic innego. Czasem w coś pogram, ale nie chodzę na mecze, nie gram w golfa. Większość czasu wolnego spędzam z żoną i dziećmi. Mam bliskich przyjaciół, z którymi chcę się spotykać. Myślę, że wszystko jest kwestią gospodarowania czasem. Muszę powiedzieć, że chyba lubię być zajęty.

Przeszedłeś długą komiksową drogę, od Marvela, przez Image po DC. Czy któreś uniwersum lubisz najbardziej?

- Pewnie się spodziewasz, że pracując w DC, powiem, że właśnie to. Prawda jest jednak trochę inna, bo lubię wszystkie te światy. Przede wszystkim jestem fanem komiksów, a dopiero na drugim miejscu wydawcą w DC. Kocham dobre historie i superbohaterów. Ograniczanie się do jednego brandu niczemu by nie służyło.

- Oczywiście muszę powiedzieć, że w DC mamy najsłynniejszych bohaterów - Supermana, Wonderwoman, Batmana. To trójka najbardziej rozpoznawalnych superbohaterów na świecie. Kierowanie ich przyszłością to wielki zaszczyt i olbrzymia odpowiedzialność. Jestem dumny będąc częścią DC i mając okazję pracować nad DC 52 i Odrodzeniem. Dzieje się wiele.

- Nie zmienia to faktu, że uwielbiam dobre historie i nie ma znaczenia, kto je napisał. Nasza firma się rozwija, jeśli wszyscy, również konkurencja, robią dobrą robotę.

A czy teraz, jako jedna z szych wydawnictwa DC, mógłbyś zrobić coś dla Marvela?

- Byłoby to trudne. Jestem wydawcą w DC, mam dziewiątkę dzieci, masę komiksów do narysowania, a do tego jeżdżę po świecie odwiedzając takie konwenty, jak ten w Polsce. Szczerze mówiąc największą przeszkodą jest znalezienie na to czasu. Pracę dla Marvela wspominam bardzo miło i z pewnością był to dobry rozdział w moim życiu.

Który ze stworzonych przez siebie komiksów uważasz za najlepszy?

- W tym roku mija 15 lat od ukazania się "Batman: Hush", a to jeden z moich ulubionych komiksów. Trudno uwierzyć, że minęło tyle czasu. Jak przeglądam teraz z tobą ten komiks i patrzę na projekty, ułożenie kadrów, to widzę, jak wiele pracy w to włożyłem. Ciężko mi sobie wyobrazić i przypomnieć ile się nad tym narobiłem. Mam wrażenie, że ktoś inny to narysował, choć przecież wiem, że to moje dzieło.

- Czasami zapominasz ile pracy trzeba włożyć w każdą stronę. Dopiero po latach orientujesz się, jaki wpływ miały poszczególne strony na czytelnika. Często zupełnie tego nie przewidywałeś. "Hush" to efekt świetnej współpracy z doskonałym scenarzystą, jakim jest Jeph Loeb, dołożenia niesamowitych postaci oraz równie wielkiej pracy inkera Scotta Williamsa oraz Alexa Sinclaira, który odpowiadał za kolory. Mam wrażenie, że każdy z nas dał z siebie wszystko przy tym komiksie. To prawdziwy zaszczyt, że mogłem przy nim pracować.

- Ale w mojej czołówce jest "Superman For Tomorrow". Zupełnie inna historia, skupiona na mniej heroicznych, a bardziej wewnętrznych rozterkach Supermana. Uwielbiam różne drobiazgi, które Brian Azzarello wstawił do tej historii. Z tego komiksu tez jestem dumny. Nie zawsze musi to być komercyjny sukces. Chodzi raczej o efekt końcowy i to jak wykonało się swoją pracę.

Wróćmy jeszcze na chwilę do "Batman: Hush". Jak wyglądała praca nad tą serią?

- Jeph pisał, co ma znajdować się na poszczególnych stronach i kadrach. Na przykład tutaj miałem [oglądamy stronę, gdzie Batmobil spada z autostrady] notatki, że Batmobil spada z autostrady, a tu Batman wypycha pięścią okno. Natomiast samo ułożenie rysunku, kąty, elementy pokazujące, jak przebiegał ten wypadek, to wszystko praca rysownika. Zwróć uwagę na czwarty kadr na tej stronie, gdzie pięść Batmana przebija szybę.

- W tym czasie wychodził komiks Franka Millera "Dark Knight Strikes Again" (w Polsce "Powrót Mrocznego Rycerza"). Chciałem stworzyć wizualny odnośnik do tej serii, bo na pierwszej okładce była właśnie wielka pięść Batmana. To mój subtelny ukłon w stronę Franka Millera. Cały "Batman: Hush" jest wypełniony takimi smaczkami i ukłonami do twórców z przeszłości.

Czy masz zatem jakiegoś ulubionego scenarzystę?


- Raczej nie prowadzę rankingu. Każdy wprowadza coś innego i oryginalnego do współpracy. Lubię pracować z różnymi scenarzystami. Nie jest tak, że wybieram sobie scenarzystów, bo większość mojej pracy jest określona przez postacie i serie. Nie jestem twórcą opowieści, ale uwielbiam uczyć się tego zagadnienia. Każdy scenarzysta pracuje przecież inaczej. Obserwuję jak budują strukturę opowieści i dialogi. Zawsze jest to coś inspirującego.

Mówisz, że nie jesteś pisarzem, ale w wydawnictwie Image tworzyłeś serie Gen 13 czy WildC.A.T.S.

- Tworzenie postaci jest w moim odczuciu trochę inną umiejętnością niż tworzenie scenariuszy. Mówiąc o pisaniu, mam na myśli tworzenie całej historii, zarówno na poziomie kreatywnym i artystycznym, ale pokazującym też strukturę i umiejętności. Myślę, że podobne cechy można przypisać do rysowania. Ludzie nie wiedzą, jak wiele mogą wypracować niedopowiedzenia.

- To są niuanse pisania, których nie opanowałem. Potrafię zaplanować opowieść i rozłożyć ją na poszczególne akty. Ale gdy przychodzi do dialogów, wczucia się w bohaterów i usłyszenia ich głosu, to już nie jest tak prosto. Nie potrafię przekonująco, przynajmniej z mojego punktu widzenia, oddać tego co czują. Kiedy rysuję postaci, to wierzę w swoje umiejętności i to co robię. Czuję, że lecę nad Gotham City, jadę samochodem czy biegnę po dachach. Nie mam tego przy pisaniu. Jest trochę tak, że nie jestem dobrym pisarzem, bo nie mam wyczucia psychologii postaci.

Zacząłeś w Marvelu, gdzie rysowałeś między innymi cykl "X-Men". Serią o mutantach pobiłeś rekord sprzedaży pojedynczego zeszytu komiksowego. Pierwszy numer X-Men, w czterech wariantach okładkowych, sprzedał się w ośmiomilionowym nakładzie. Skąd wziął się pomysł na cztery okładki i wersję z pełną rozkładówką?

- Nie mogę powiedzieć, że to był mój pomysł. Myślę, że narodził się gdzieś między działem sprzedaży, a wydawcami i twórcami. Nie był to też nieprzetarty szlak, bo wcześniej różne warianty okładek miały komiksy o Spidermanie. Przy X-Force też było kilka wersji z dołączonymi kartami kolekcjonerskimi. Nie zależało nam na powtórzeniu tego, co robili inni.

- Mój wkład polegał na tym, że stwierdziłem, że jeśli już robimy cztery okładki i edycję specjalną, to zróbmy to tak, żeby byli tam wszyscy bohaterowie i dało się wyeksponować ich na pojedynczych okładkach, a potem złożyć w całość. Prace nad tym szły bardzo szybko, a to zazwyczaj znak, że idziesz we właściwym kierunku.

Interesuje nas kwestia swobody twórczej. Na początku lat 90. narzekałeś na jej brak i wraz z Robem Liefeldem, Toddem McFarlanem, Jimem Valentino i innymi założyłeś wydawnictwo Image. Jak jest teraz?

- Swoboda twórcza jest do zdefiniowania, ale autorzy komiksów na pewno mają więcej możliwości niż kiedyś. Jeśli nie DC, Marvel lub Image to zawsze mogą publikować coś samodzielnie lub dzielić się swoimi pracami w internecie. Nie brakuje też komiksów wydawanych dzięki wsparciu z Kickstartera. Często bywa też tak, że twórcy dzielą swój czas między pracę dla dużego wydawnictwa i mniejsze w pełni autorskie projekty. W latach 90. było to nie do pomyślenia. Żyjemy w naprawdę fajnych czasach.

W serwisie YouTube można zobaczyć odcinek programu Marka Hamilla, który w poszukiwaniu najbardziej zagorzałych kolekcjonerów odwiedza twoje biuro. Myślę, że spotkanie z Lukiem Skywalkerem było spełnieniem twoich marzeń jako fana. Czy jest jeszcze ktoś, kogo chciałby spotkać drzemiący w tobie nerd?

- Nawet nie śniłem, że moje życie potoczy się w ten sposób! Gwiezdne wojny obejrzałem bodajże jako 12-latek. Ten świat kompletnie mnie pochłonął. Byłem również ogromnym fanem Star Treka i serialu z Batmanem z 1966 r. Już jako rysownik spotkałem się z kilkoma podziwianymi przeze mnie legendami między innymi Stanem Lee ("ojcem" uniwersum Marvela - dop. red.), Adamem Westem (odtwórcą roli Batmana we wspomnianym serialu - dop. red.) i Markiem Hamillem, o którego pytaliście. Nie miałem przyjemności poznać żadnego z odtwórców roli agenta 007, ale myślę, że na to przyjdzie jeszcze czas (śmiech).

- Kiedy jako dzieciak interesowałem się komiksami, to była to względnie mała branża. Chyba nikt nie spodziewał się, że opowieści obrazkowe przejmą popkulturę. To w dużej mierze zasługa występujących w nich bohaterów, z którymi można się utożsamić. Cieszę się, że jestem częścią tej popkulturowej rewolucji i że przy okazji spotkałem wielu swoich idoli. Prawie zapomniałem wspomnieć tu o Stevenie Spielbergu, Williamie Shatnerze i Leonardzie Nimoyu (odtwórcach ról kapitana Kirka i Spocka ze "Star Treka" - dop. red.)!

Finałem twojego spotkania z Markiem Hamillem, który przypomnijmy jest głosem Jokera z serialu animowanego o przygodach Batmana, było nagranie przez niego "przywitania" na twojej poczcie głosowej. Wciąż go używasz?

- Oczywiście! Masa osób dzwoni do mnie o dziwnych porach tylko po to, aby go posłuchać (śmiech). Też chcecie?

No pewnie!

[Jim Lee wyciągnął swój telefon i odtworzył przerażająco-zachwycające nagranie]

- Powiem wam, że byłem pod wrażeniem jego wiedzy. Mark Hamill mógłby napisać jedną książkę o komiksach, a drugą o Gwiezdnych wojnach!

Co sądzisz o filmowych wersjach przygód waszych bohaterów? DC Expanded Universe (określenie na filmowe uniwersum DC - dop. red.) rozrasta się z roku na rok i doczekało się kilku produkcji. Masz już swoją ulubioną?

- Wiem, że to, co powiem wzbudzi kontrowersje, ale podobał mi się "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości". Zwłaszcza pod względem wizualnym film był wspaniały. Do tego obraz Zacka Snydera przedstawił widzom Wonder Woman i dobrze nakreślił dynamikę między trójką najważniejszych herosów. Pamiętajmy, że wielkoekranowych adaptacji naszych komiksów jeszcze przybędzie. Nie powiedzieliśmy przecież ostatniego słowa!

Podobała ci się Wonder Woman? Na całym świecie film stał się wielkim hitem...

- Też była świetna! W moim prywatnym rankingu to numer 2. Podoba mi się fakt, że twórcy tych filmów inspirowali się naszym cyklem The New 52 (w Polsce znane jako Nowe DC Comics - dop. red.). Czułem to widząc w kinie postaci, które rysowałem. Fajnie jest oglądać swoje pomysły na wielkim ekranie.

Czym chciałbyś się zająć w najbliższej przyszłości? Jest jakaś seria, którą chciałbyś zilustrować?

- No pewnie. Marzy mi się rysowanie Wonder Woman i Flasha. Kiedy zerkam na swoje dawne prace, to często myślę o tym, że fajnie byłoby do nich wrócić. Będę się brał za Immortal Mana - zupełnie nową postać w uniwersum DC, co z pewnością będzie świetną zabawą. Komiks ukaże się w grudniu w Stanach Zjednoczonych. Staram się utrzymywać balans między tym, co dobrze znam i zupełnie nowymi projektami.

Immortal Man będzie jedyną nową postacią w waszych komiksach?

- Wprowadzenie nowej postaci do uniwersum zajmuje około roku. Czasami jest to 8 miesięcy, ale były też przypadki, że herosi "rodzili się" latami. W im większej ilości zeszytów ma się pojawić nowy heros, tym więcej problemów (śmiech). Nie chcemy się jednak poddawać. Andy Kubert, Tony Daniel, John Romita jr. w pocie czoła pracują nad postaciami, które dołączą do panteonu naszych najbardziej znanych bohaterów.

- Co najlepsze, za powstające w ramach "New Age of Heroes" serie będą odpowiedzialni głównie ilustratorzy. Scenarzyści przygotują wyłącznie konspekty. To rysownicy będą odpowiedzialni za ostateczny kształt tych historii.

Porozmawiajmy jeszcze o inicjatywie Rebirth, czyli totalnym restarcie waszego komiksowego uniwersum. Zdecydowaliście się włączyć do niego postacie z kultowego komiksu "Watchmen - Strażnicy", co według wielu fanów nie powinno mieć miejsca. Przyznajemy, że to odważny ruch. Mógłbyś zdradzić nieco więcej?

- Chciałbym, ale Geoff Johns chyba by mnie zabił. Nie bez przyczyny jesteśmy tacy tajemniczy. Snuta przez Geoffa, Gary'ego Franka i ich zespół ilustratorów historia jest kontrowersyjna, ale uważam, że podjęta przez nich gra jest warta ryzyka. Nie podjęliśmy tej decyzji łatwo, ale jestem przekonany, że ludzie będą zachwyceni finałem tej historii. Zdradzę, że nie spodziewacie się, dokąd zmierza ta opowieść. Nie możemy doczekać się reakcji fanów na to, co przygotowaliśmy dla nich w listopadzie!

Mamy oczekiwać nieoczekiwanego?

- Opadną wam szczęki.

Rozmawiali Michał Ostasz i Adam Wieczorek

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy