Zamiast gasić, podpalają!

Wśród członków Ochotniczej Straży Pożarnej zdarzają się piromani! Podkładając ogień dla kilkunastu złotych zarobku, plamią honor munduru...

Ochotnicza Straż Pożarna, umundurowana i wyposażona w specjalistyczny sprzęt społeczna organizacja zrzeszająca wolontariuszy walczących z pożarami bądź klęskami żywiołowymi, ma w Polsce piękną tradycję. Pierwsze wzmianki o ratownictwie ogniowym pojawiają się już w średniowieczu. W drugiej połowie XIX wieku zaczęto powoływać regularne jednostki pożarnicze.

Pierwsza Ochotnicza Straż Ogniowa powstała w 1865 roku w Krakowie. Przed wojną związki strażackie połączyły się w Główny Związek Straży Pożarnych Rzeczypospolitej Polskiej - dziś nosi on nazwę Związek Ochotniczych Straży Pożarnych Rzeczypospolitej Polskiej.

Reklama

Ochotnicy od pożogi

W Polsce funkcjonuje ok. 15 tys. jednostek OSP. Ich podstawowym zadaniem jest udział w akcjach ratowniczych.

- Co roku strażaków OSP dysponuje się do ponad 250 tys. akcji ratowniczych, w których realizowane są zadania ratowniczo-gaśnicze oraz działania specjalistyczne w zakresie ratownictwa: technicznego i drogowego, powodziowego i nawodnego, chemiczno-ekologicznego, kwalifikowanej pierwszej pomocy, wysokościowego, wodnego, poszukiwawczo-ratowniczego itp. - informuje Teresa Tiszbierek, rzecznik prasowy Zarządu Głównego ZOSP RP, i podaje imponującą statystykę: w 2013 roku w 250 tys. akcji pożary stanowiły ok. 35,5 proc., miejscowe zagrożenia (klęski żywiołowe, wypadki, awarie, katastrofy) - 60,8 proc., a 3,7 proc. przypadków okazało się fałszywymi alarmami.

- Strażacy OSP codziennie biorą udział w działaniach ratowniczych w całym kraju. Szkolą się, nabywają nową wiedzę i umiejętności, zdobywają kwalifikacje, aby profesjonalnie i skutecznie realizować zadania związane z ratowaniem ludzkiego życia, zdrowia, mienia i środowiska - mówi Tiszbierek.

OSP wykonuje również inne zadania, głównie o charakterze użyteczności publicznej, w zakresie ochrony przeciwpożarowej i działań ratowniczych. Ale nie tylko.

- Realizuje różnorodne formy pracy kulturalno-oświatowej, popularyzuje dorobek historyczny ruchu strażackiego, rozwijają działalność artystyczną - informuje rzecznik. - Znaczącą rolę w działalności OSP odgrywa organizowanie pożarniczego i obronnego wychowania dzieci i młodzieży oraz rozwijanie, krzewienie i wspieranie kultury fizycznej i sportu w lokalnych społecznościach - podkreśla.

Kto może wstąpić w szeregi OSP? Praktycznie każdy zdrowy pełnoletni mężczyzna. Teoretycznie powinna nim powodować potrzeba niesienia pomocy innym, poza tym musi wykazywać się odwagą, umiejętnością pracy w trudnych warunkach, być osobą sprawną fizycznie. I to w zasadzie wystarczy.

Jedyna gratyfikacja finansowa dla strażaka ochotnika to ekwiwalent za udział w akcjach pożarniczych, wynoszący ok. 12-14 zł za godzinę pracy. Uposażenie jest więcej niż skromne, akcje trwają średnio od 2 do kilkunastu godzin. Z tak niewielkich zarobków z pewnością nie można się utrzymać. 

Jara się, będzie kasa!

Tych kilkanaście złotych ekwiwalentu to jednak częsty powód, dla którego ochotnicy łamią prawo, aby mieć co robić i co zarobić. Słoma, nieużytki, pustostany to łatwe do podpalenia obiekty. Podłożyć ogień pod stóg siana, a potem go gasić i jeszcze na tym zarobić - oto metoda działania niektórych strażaków.

Na początku stycznia 2012 roku w Sobocie, miejscowości położonej w pobliżu Lwówka Śląskiego, spłonęły bele sprasowanej słomy warte ok. 800 zł. Policjanci zatrzymali 24-letniego mieszkańca wioski, Damiana W., należącego do... OSP! Mężczyzna przyznał się do winy. Stwierdził, że podpalał, by gasić i zarabiać. Kara okazała się dotkliwa. Nie tylko pokrycie kosztów akcji strażaków, nie tylko zarzuty prokuratorskie, grożące 5 latami więzienia, ale i ujma na honorze, jaką jest wykluczenie z jednostki.

18-letni mieszkaniec gminy Zduny w powiecie łowickim, jednocześnie druh z OSP w Bąkowie Dolnym, najpierw wzniecał pożogę, a potem pierwszy stawał do gaszenia. Zatrzymano go w lipcu 2013 roku. Miał na sumieniu dwie stodoły oraz kilka stert słomy. Mężczyźnie postawiono zarzuty zagrożone łączną karą nawet 10 lat pozbawienia wolności.

W grudniu 2013 roku policjanci z Bystrzycy Kłodzkiej zatrzymali dwóch mieszkańców tej gminy. Mężczyźni w wieku 30 i 31 lat, z których jeden służył w OSP, natychmiast trafili do aresztu. Co im zarzucano? Pod koniec sierpnia 2012 roku w Gorzanowie spłonęła stodoła, kilka miesięcy później stóg siana. Na tym się nie skończyło, w efekcie kolejnych podpaleń z dymem poszły m.in. dwie stodoły. Straty oceniono na kilkadziesiąt tysięcy złotych. Policjanci szybko rozwikłali zagadkę, kto stoi za serią podpaleń. Strażak ochotnik razem z kolegą wzniecał ogień, następnie uczestniczył w jego gaszeniu, za co pobierał stosowne wynagrodzenie. Obaj usłyszeli zarzuty zagrożone 5-letnią odsiadką.  

Zbliżała się północ 1 stycznia 2014 roku, gdy w Kurowie (gmina Zelów) wybuchł pożar. Z dymem poszło 40 t słomy wartej blisko 8 tys. zł. Nie było to pierwsze tego typu podpalenie w okolicy. Wcześniej żywioł pochłonął m.in. las i trawy. Policjanci powiązali styczniowy pożar z podobnymi zdarzeniami sprzed kilku miesięcy. Analiza materiałów dowodowych wskazywała na 19-letniego mieszkańca gminy Zelów, od kilku lat udzielającego się jako strażak ochotnik. Czemu podpalał? By móc brać udział w akcjach gaśniczych.

Mężczyzna po zatrzymaniu przyznał się do winy, wyraził skruchę oraz wolę dobrowolnego poddania karze. Został objęty dozorem policji i czeka na rozprawę. Piromańskie wybryki mogą go zaprowadzić do więzienia na 5 lat. Będzie musiał także pokryć koszty akcji gaśniczych.

 - Jeśli doszło do takich zdarzeń, są to sytuacje incydentalne - komentuje rzecznik Teresa Tiszbierek. - Tego rodzaju postępowanie absolutnie nie znajduje akceptacji wśród członków OSP ani władz Związku OSP RP. Niestety, jeśli dochodzi do tego typu zdarzeń, zawsze są one mocno nagłaśniane. Często dotyczą osób spoza OSP, które wcześniej były członkami lub ubiegały się o członkostwo w naszej organizacji - zaznacza. 

Nie tylko dla pieniędzy

Ile w działaniach "czarnych owiec" z OSP jest żądzy zarobku, a ile piromanii, czyli chorobliwej żądzy podpalania? W wielu przypadkach podejrzani albo nie umieli się wytłumaczyć ze swoich uczynków, albo wymownie milczeli...

Tak właśnie zachowywał się zatrzymany 2 lata temu były druh, 20-letni Mariusz W. Choć przyznał się do podkładania ognia i złożył obszerne wyjaśnienia, nie potrafił powiedzieć, dlaczego to robił. Nie znał powodu? A może się wstydził?

Historia zaczęła się w miejscowości Brzezinka Górna koło Andrychowa (Małopolska). W przeciągu kilkunastu dni w wiosce dwukrotnie płonęły budynki. Jedna z rodzin ledwo uszła z życiem.

Pierwszy raz paliło się nocą z 10 na 11 marca 2012 roku. Pewną  mieszkankę wsi tuż po północy wyrwały ze snu podejrzane odgłosy. Zaniepokojona kobieta z przerażeniem odkryła, że jej dom stoi w ogniu. Jedyna droga ucieczki prowadziła przez okno i tędy właśnie wydostali się domownicy, wraz z kilkuletnim dzieckiem. Budynek gasiło kilkanaście jednostek straży. Żywioł pochłonął dorobek życia całej rodziny, wstępne straty wyniosły 160 tys. zł.

Tydzień później, w sobotni wieczór, w tej samej miejscowości wybuchł kolejny pożar w budynku mieszkalnym. Na szczęście w środku nikogo nie było. Choć strażacy robili wszystko, aby jak najszybciej stłumić ogień, domu nie udało się uratować. Straty wyceniono na grubo ponad 200 tys. zł.

Na mieszkańców wsi padł blady strach. Pojawiły się propozycje powołania straży obywatelskiej, czuwającej nad bezpieczeństwem ludzi i ich dobytku. Nim jednak pierwsze patrole ruszyły do akcji, policjanci z Andrychowa zatrzymali 20-letniego Mariusza W. Mężczyzna pierwszy przybywał na miejsca obu pożarów, pomagał ratować ludzi oraz mienie. Sam wyniósł z płomieni kilkuletnie dziecko, zachował się jak bohater. Okazało się jednak, że ten wizerunek jest fałszywy. Mariusz W. parę lat wcześniej był członkiem miejscowej OSP. Jeździł na akcje, pomagał ratować poszkodowanych i dobytek. Działał tak do momentu, gdy dowiedziono, że podpalił domek letniskowy i stodołę, w gaszeniu których brał potem udział.

Za swoje czyny poniósł już wcześniej karę: wyrok w zawieszeniu, wydany przez Sąd Rejonowy w Żywcu oraz wydalenie ze straży pożarnej. Po marcowych pożarach mężczyzna znów usłyszał zarzut umyślnego niszczenia mienia o znacznej wartości. Czy po wyjściu z więzienia nadal będzie chciał bawić się ogniem?

Pod koniec czerwca 2014 roku do sądu w Prudniku trafił akt oskarżenia przeciwko 34-letniemu Danielowi L., mieszkańcowi Gierałcic. Prokuratura postawiła mu zarzuty celowego podpalania, sięgające marca 2001 roku. Mężczyzna odpowie za popełnienie aż siedmiu takich przestępstw, za co grozi do 10 lat pozbawienia wolności.

Daniel L. przed laty należał do miejscowej OSP. Opuścił jednak szeregi straży po konflikcie z szefem jednostki. Możliwe, że to był powód, dla którego puszczał z dymem strychy oraz budynki gospodarcze. Mężczyzna przyznał się do zarzucanych mu czynów. Psychiatrzy uznali, że piroman, choć poczytalny, w momencie popełniania przestępstw miał w dużym stopniu ograniczoną zdolność rozumienia znaczenia swoich czynów i kierowania własnym postępowaniem. 

Groźna patologia

W marcu 2014 roku w ręce policji z Tomaszowa Mazowieckiego wpadł 22-latek pracujący społecznie w OSP. Postawiono mu zarzut dokonania dwóch podpaleń oraz spowodowanie zagrożenia życia i zdrowia wielu osób. Wzniecił pożar w jednym z budynków, w którym spłonęły drewniane schody. Od tego zajęła się sąsiednia kamienica, ogień przedostał się także na poddasze i dach. Łącznie ewakuowano 24 mieszkańców. Podejrzanego zatrzymano kilkanaście godzin później. Może spędzić w miejscu odosobnienia nawet 10 lat.

Taką samą karę może ponieść jego rówieśnik, strażak ochotnik z Bogunic. W tej miejscowości najpierw spłonęła szopa, potem trawy, następnie stodoła. Pożar wybuchł także w budynku gospodarczym położonym blisko remizy. W pożarach nikt nie ucierpiał, jednak straty wyniosły kilkanaście tysięcy złotych. Śledztwo doprowadziło policję do młodego strażaka ochotnika, który przyznał się do winy. Aresztowano go w maju 2014 roku. 

Jego kolega po fachu z Kisielic (woj. warmińsko-mazurskie) w lipcu 2014 roku usłyszał zarzuty wielokrotnego podpalenia słomianych balotów (bel sprasowanej słomy) oraz stogów siana. Według ustaleń policji, robił to co najmniej od 2 lat.

W maju br. tylko na jednym polu puścił z dymem 200 balotów. Straty wyniosły 100 tys. zł. Mężczyźnie postawiono aż 16 zarzutów, za co grozi do 5 lat za kratkami. Dlaczego podpalał? Podobno... lubił patrzeć na płomienie.

Ochota na zarobienie kilkunastu złotych za godzinę akcji może się okrutnie zemścić. Przekonali się o tym Sebastian G. i Robert K., byli już druhowie OSP. W grudniu 2013 roku Sąd Rejonowy w Nowym Dworze Mazowieckim skazał ich na kary więzienia oraz nakazał zapłatę ogromnego odszkodowania.

30-letni Sebastian G. usłyszał wyrok 6 lat pozbawienia wolności za podpalenie hali sprzedażowej oraz drewnianego budynku. Za to samo 20-letniemu Robertowi K. sąd wymierzył karę 4 lat odsiadki. Młody piroman podłożył też ogień w zabytkowym gołębniku.

O wiele dotkliwsza niż więzienie okazała się kara finansowa. Niegdysiejsi strażacy wspólnie będą musieli zapłacić ponad 360 tys. zł z powództwa cywilnego za pożar hali oraz po 5 tys. zł na rzecz Towarzystwa Ubezpieczeniowego Uniqa. Robert K. zapłaci też 5 tys. zł Towarzystwu Opieki nad Zabytkami. 

Wódka za ogień

Jedni sami podpalają, inni zlecają wywołanie pożaru albo fałszują dokumentację, poświadczając nieprawdę. Wszystko w imię zarobku. 

Na początku 2014 roku lubuscy policjanci zatrzymali czterech mężczyzn w wieku 17-18 lat, podejrzanych o podpalenia stogów oraz stodoły w okolicy miejscowości Przytoczna. Wśród zatrzymanych był strażak ochotnik. Druh zlecał kolegom podkładanie ognia. Układ mieli następujący: oni celowo wywołują pożar, on gasi ogień, zarabiając w ten sposób pieniądze. Z tych niewielkich sum kupował podpalaczom... alkohol.

Trzem młodym ludziom zarzucono umyślne pod- palenia, zaś były już strażak usłyszał zarzut podżegania do przestępstwa. Wszyscy mogą trafić za kraty na 5 lat.

W maju 2014 roku Prokuratura Rejonowa Bydgoszcz-Północ zakończyła śledztwo dotyczące podpaleń na terenie gmin Koronowo i Sicienko. Od kilku lat z dymem szły tu zarówno budynki gospodarcze, jak i stogi czy baloty. Straty wyceniono na 130 tys. zł. Zarzuty postawiono czterem mężczyznom, w tym Sebastianowi P., strażakowi OSP, komendantowi jednostki strażackiej w Gogolinku. Zgodnie z ustaleniami śledczych, miał on kierować grupą podpalaczy i planować kolejne pożary. Oskarżeni mogą spodziewać się wyroków do 5 lat pozbawienia wolności.

Rok 2011 upłynął w Sokolnikach (powiat tarnobrzeski) pod znakiem walki z ogniem. Dziewięć razy płonęły lasy oraz nieużytki. Jednak rok później statystyka skoczyła w górę o... kilkaset procent. Druhowie z OSP aż 51 razy wyjeżdżali do akcji, co przełożyło się na wyższe koszty ponoszone przez gminę.

W kręgu podejrzanych o podpalenia znaleźli się miejscowi strażacy ochotnicy, oskarżeni o to, że sami wzniecają pożogi, aby dostać ekwiwalent za gaszenie. Jednak prezes OSP ręczył za swoich ludzi i zapewniał, że nie są podpalaczami. Potwierdziło to śledztwo prokuratury, która odkryła jednak coś innego. Strażacy wyjeżdżali (a raczej właśnie nie wyjeżdżali) do... nieistniejących akcji. Ślad po tych fikcyjnych działaniach pozostał w dokumentach. Podejrzenie fałszowania dokumentacji padło na prezesa miejscowej OSP, jednocześnie strażaka zawodowego, pracującego jako dyżurny operacyjny Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Tarnobrzegu.

Jak działał? Gdy ktokolwiek zgłaszał na numer alarmowy pożar w Sokolnikach, posyłał na akcję swoich ochotników. Wiele wyjazdów okazało się akcjami czysto "papierowymi". W rzeczywistości nikt niczego nie zgłaszał, zapisane numery telefonów nie należały do rzekomych dzwoniących. Sami druhowie w czasie, gdy mieli walczyć z ogniem, pracowali bądź się uczyli.

Strażak przyznał się do poświadczania nieprawdy w dokumentach, a także m.in. do prób wyłudzenia ekwiwalentu za wyjazdy. Usłyszał aż 31 zarzutów, w tym wyłudzenia poświadczenia nieprawdy w dokumentach innemu strażakowi, który rzekomo miał dowodzić w fikcyjnych akcjach.

W kwietniu 2014 roku do Sądu Rejonowego w Tarnobrzegu wpłynął akt oskarżenia w tej sprawie. Podejrzani zgłosili chęć dobrowolnego poddania się karze. Dla głównego oskarżonego miałby być to m.in. wyrok półtora roku odsiadki w zawieszeniu na 3 lata, a także wpłata 150 zł na rzecz Urzędu Gminy w Gorzycach. Drugi strażak miałby zapłacić m.in. 1200 zł grzywy i 500 zł tytułem kosztów sądowych. Czy sąd uwzględni te wnioski? Nie wiadomo. 

Zabrać ekwiwalent?

Związek OSP RP w 2011 roku podjął działania, które nadal kontynuuje w zakresie kampanii informacyjnej podczas zebrań sprawozdawczo-wyborczych we wszystkich OSP w całym kraju. Celem kampanii jest upowszechnienie wiedzy o odpowiedzialności karnej członków OSP za przestępstwa przeciw bezpieczeństwu publicznemu dotyczące m.in. podpalenia - mówi rzecznik Teresa Tiszbierek. - Przygotowano i rozesłano oświadczenia strażaków o zapoznaniu się i zrozumieniu treści artykułu 163 § 1 i 168 Kodeksu karnego - podkreśla i zaznacza jednocześnie, że z informacji, które docierają do oddziałów Związku OSP oraz z monitoringu mediów, jasno wynika, że chodzi o jednostkowe zdarzenia, choć mocno nagłaśniane.

Służba w OSP to dla wielu dobra okazja, aby dorobić, pomimo niskiej kwoty ekwiwalentu. Jak sobie poradzić ze strażakami podpalaczami? Lepsza selekcja kandydatów? A może należałoby, jak postulują internauci na forach, zabrać ekwiwalent za wyjazdy, aby wyeliminować tę groźną patologię? Pytanie tylko, ilu wówczas pozostałoby w zastępach ochotników? Być może tylu, ilu naprawdę powinno.

Jacek Kos

Śledztwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy