Playboy rezygnuje z nagich zdjęć. ŻE CO?!

Myśleliśmy, że nigdy nie dożyjemy czasów, w których to kupując Playboya nie będzie można w nim zobaczyć rozebranych dziewcząt. Okazuje się, że ta smutna rzeczywistość nastanie wraz z początkiem przyszłego roku.

Pierwsze wydanie Playboya pojawiło się w 1953 r. Dziewczyną na okładce była sama Marylin Monroe. Znakiem rozpoznawczym magazynu od zawsze były odważne sesje, w których brały udział największe gwiazdy. Zaproszenie do rozebrania się dla Playboya traktowane było - i wciąż jest - za pewną nobilitację. Skąd w takim razie pomysł na tak drastyczną zmianę? Odpowiedź brzmi: pieniądze. No tak...

Jak się okazuje amerykańskie wydanie Playboya przynosi wydawnictwu straty wysokości 3 milionów dolarów w skali roku. To dużo. Dlatego też postanowiono, że wraz z początkiem przyszłego roku magazyn otworzy się na nowych czytelników. Rzecz jasna na jego łamach nadal będą pojawiać się sesje różnorakich Playmates, ale dziewczyny nie będą już pokazywać tyle co kiedyś.

Reklama

Brak dekoltów i golfy pod samą szyję? Na szczęście nie. Szefostwo magazynu określa nowy kierunek słowami "PG-13". To określenie ze świata filmowego, którym określa się klasyfikację wiekową dla produkcji kinowych. PG-13 oznacza, że daną produkcję mogą zobaczyć nastolatki. Najwidoczniej tak też będzie teraz z Playboyem.

Playboy ma stać się w ten sposób przystępniejszy. Być może brak "gołych bab" sprawi, że po czasopismo to sięgną ci, którzy do tej pory wstrzymywali się z jego kupnem?

Cory Jones odpowiedzialny za treść czasopisma jest zdania, że w dzisiejszych czasach pokazywanie nagich kobiecych ciał nie jest już niczym wyjątkowym.

- Każdy z nas jest dosłownie jedno kliknięcie od wymarzonego aktu seksualnego, który możemy zobaczyć za damo - wtóruje mu Scott Flanders w wywiadzie dla Timesa. - To już jest po prostu passé.

Hipokryzja? Z jednej strony trudno nie przyznać panom racji, z drugiej pozbywają się oni pewnego symbolu i przekreślają ponad 60 lat swojej historii. Co ciekawe, usunięcie nagich zdjęć z magazynu poprzedziło zrezygnowanie z podobnych fotografii na stronie internetowej wydawnictwa. Jak się okazało ten ryzykowny manewr się opłacił. Liczba wejść na stronę wzrosła czterokrotnie. W kilka tygodni z 4 milionów jej użytkowników zrobiło się aż 16!

Czy w tym szaleństwie faktycznie "jest metoda"? Przekonamy się już w styczniu.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy