Nostalgia PRL, czyli jak orżnąć frajera

Nostalgia to piękne słowo. W uproszczeniu oznacza tęsknotę za czymś, co było. Ale potrafi być także groźna - nie bez powodu przez wiele lat uznawano ją za chorobę psychiczną. Może cię oszołomić, zaślepić i puścić w skarpetkach, jeśli w porę nie rozpoznasz jej objawów.

Od jakiegoś czasu jedną z najgroźniejszych chorobowych odmian nostalgii jest tak zwana "nostalgia za PRL". Nie wiem, czy też to zauważyliście, ale niemal wszystkie przedmioty codziennego użytku pochodzące sprzed transformacji ustrojowej są obecnie niemal na wagę złota. Wystarczy zresztą wejść na popularny portal aukcyjny, wpisać w wyszukiwarkę "PRL", aby się przekonać.

Kultowy relikt, antyk z epoki, kwintesencja PRL - krzyczą tytuły ogłoszeń. Moda na miniony ustrój sprawiła, że coraz więcej osób, zwietrzywszy interes, próbuje przehandlować wszystko, co tylko może kojarzyć się z "wspaniałymi i kolorowymi latami 80."

Sprzedających w dużym uproszczeniu podzielić można na trzy podstawowe kategorie. Pierwsza to ci, którzy po prostu chcą się pozbyć staroci. Sprzedają więc to, co zalega im w piwnicach i na strychach za niewygórowane kwoty. Druga to drobne cwaniaczki. Kupują taniej, sprzedają drożej, bywa że z tego procederu się utrzymują. Ogólnie można się z nimi dogadać. Trzecia zaś kategoria, to lichwiarze i fantaści. Sprzedają oni wyłącznie unikaty i rarytasy za astronomiczne ceny. W końcu wiedzą co mają i za darmo nikomu nie oddadzą. Nie mają w sobie nic z duszy arabskiego handlarza - każdy, kto chciałby się targować, automatycznie staje się ich wrogiem.

Właśnie ta ostatnia kategoria jest najbardziej niebezpieczna dla osób zarażonych nostalgią PRL. Bezwzględni lichwiarze gotowi są wyciągnąć ostatni grosz od tych, którzy czują tęsknotę za minioną epoką i nie wiedzieć czemu mają potrzebę otaczania się jej "reliktami".  Gdy lichwiarz-fantasta trafi na "frajera" to nie oszukujmy się - gotów wycyckać go do cna. Za swój towar zaśpiewa wygórowaną sumkę, a zaślepiony biedaczek łyknie towar, niczym przysłowiowy młody pelikan.

Przykłady? Proszę bardzo! Jeśli poczujesz przemożną chęć posiadania budki telefonicznej, identycznej z jakiej 30 lat temu dzwoniłeś do swojej dziewczyny z jednostki wojskowej, możesz ją mieć (budkę, nie dziewczynę, rzecz jasna). Za jedyne 3 tysiące złotych nabędziesz skorodowaną, rozpadającą się wiatę. Oczywiście nadającą się do odrestaurowania. Sprzedający za dodatkowe PLN-y gotów jest doprowadzić ją do stanu idealnego.

Reklama


Za zaoszczędzone 5 tysięcy możesz nabyć unikatowe godło z lat 50. To "Orzeł na blasze", wyjątkowy dlatego, że był elementem trybuny honorowej podczas dożynek centralnych. Sprzedający twierdzi, że taki okaz, to "gratka dla kolekcjonera". Widać kolekcjonerzy z nas marni, bo nie uważamy by kawałek blachy wart był prawie dwóch średnich krajowych.

Jeśli czujesz się niedowartościowany, możesz sprawić sobie... order Virtuti Militari. Kosztuje jedynie 1300 złotych, co w zasadzie nie jest ceną wysoką, jeśli popatrzymy na sąsiednią ofertę - projektor "Ania", dokładnie w tej samej cenie.

O wiele większe pieniądze wchodzą w grę, jeśli cierpiącemu na nostalgię miłośnikowi PRL-u zamarzą się cztery, bądź nawet dwa kółka z epoki. Ceny samochodów, motocykli i motorowerów, których jeszcze niedawno pozbywaliśmy się za grosze, wymieniając na produkty zachodnie, osiągają absurdalne rozmiary. Swego czasu głośno było o dość rzadkim, bo trzydrzwiowym Polonezie, którego właściciel wycenił na... ćwierć miliona złotych. Oferta sprzedaży wywołała spore poruszenie, nie wiemy jednak czy relikt-rarytas znalazł nowego nabywcę.

Nie sądzimy by nowego nabywcę (przynajmniej nie za cenę wyjściową) znalazł inny ciekawy gadżet z dawnych lat - fabrycznie nowa i "zaplombowana Motorynka" z zakładów Romet. Sprzedający zażyczył sobie za nią bowiem... 50 tysięcy złotych. Jest to oferta wyłącznie dla zdecydowanych kupujących (czytaj - w zaawansowanym stadium nostalgii PRL), cena nie podlega bowiem negocjacji. "CHCESZ SIĘ TARGOWAC NIE PRZYJEZDZAJ" (pisownia oryginalna) - pokrzykuje wesoło właściciel cudu techniki lat 80., dodając na końcu, że chętnie zamieni swój jednoślad na... samochód.

Lekkiego szoku może doznać także ktoś, kto nie śledził ostatnio cen samochodów wyprodukowanych w Polsce. I tak, aby kupić odrestaurowaną Warszawę, trzeba przygotować co najmniej 40 tysięcy złotych, za Syrenę wyłożyć należy 20-30 tysięcy, a za "Dużego" Fiata 125 p 10-15 tysięcy.

 W cenie są także Polonezy, zwłaszcza egzemplarze z pierwszych lat produkcji, zwane pieszczotliwie "Borewiczami". Ich ceny dochodzą często do 10 tysięcy złotych. Co ciekawe, cwani sprzedawcy rozzuchwalili się do tego stopnia, że łatkę "Ikony PRL" przypinają nawet znacznie nowszym Polonezom. Przykładem takiego ogłoszenia może być "Caro" wyprodukowane w 1995 roku. Nie możemy sobie jedynie przypomnieć, kto był wtedy pierwszym sekretarzem...

I tak kręci się ten PRL-owski interes, żerujący na biedakach ogarniętych nostalgią za tym co było (i nie wróci więcej), łudzących się, że wydając ciężko zarobione pieniądze, kupują cząstkę swej młodości. Nie twierdzimy, że sentymentalne podejście jest czymś złym, lecz uważamy że niezbyt rozsądny jest powrót do przeszłości za wszelką cenę. 




INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Polska Rzeczpospolita Ludowa | budka telefoniczna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy