Kiedy to tłum wymierza sprawiedliwość...

Na całym świecie ludzie samowolnie wyręczają sądy w wymierzaniu kar. Ofiarą brutalnej przemocy często padają przypadkowe osoby.

Najprostsza definicja linczu (od ang. lynch), zwanego inaczej samosądem, głosi, że to wymierzenie kary przez osobę lub osoby nieuprawnione. Klasyczny przykład: pobicie przez grupę ludzi (lokalną społeczność bądź przypadkowe osoby) albo odebranie życia sprawcy jakiegoś bulwersującego zdarzenia.

Ofiarami samosądów padają gwałciciele, zabójcy, a w krajach, gdzie panują silne przesądy, również podejrzani o czary. Bywa, że giną osoby przypadkowe, niewinne, na które padł cień oskarżenia o dokonanie przestępstwa. Nieszczęśnicy umierają w męczarniach, bo rozszalałego tłumu nikt nie jest w stanie powstrzymać

Reklama

Jak powiedział socjolog i psycholog społeczny, prof. Janusz Czapiński, w rozmowie z "Gazetą Prawną", do samosądów może prowadzić frustracja wynikająca z wściekłości na instytucje. Jego zdaniem zjawisku temu sprzyjają dwa czynniki.

Pierwszym jest niewydolność organów państwa w ocenie lokalnych społeczności, a drugim rozminięcie się surowości sądów i ich orzecznictwa z surowością obywateli - z wewnętrznym kodeksem karnym Polaków:

- Przykładem może być to, że w dalszym ciągu większość z nas jest za karą śmierci, chociaż prawo jej nie przewiduje. Generalnie to zjawisko dotyczy wszelkiego rodzaju kar za wykroczenia, o których jesteśmy przekonani, że sami byśmy ich nie popełnili. Co do gwałtów czy morderstw małych dzieci w sumieniu Polaków nie ma żadnego wybacz.

Przy łagodnym traktowaniu przez prawo i niewydolności instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo nie dziwi, że czasem niektórzy członkowie lokalnej społeczności zastępują państwo - mówił Czapiński w rozmowie z Maciejem Miłoszem.

Społeczna samoobrona

Słowo "lincz" znalazło się na ustach całej Polski przed kilku laty, za sprawą wydarzeń, jakie rozegrały się we Włodowie. Zginął tam z rąk zdesperowanych, bojących się o swoje bezpieczeństwo mieszkańców "Ciechanek", lokalny bandyta terroryzujący okolicę. Mężczyzna m.in. wymuszał od ludzi pieniądze, groził im  pobiciem i śmiercią.

Kilku mężczyzn, mających dość zarówno "Ciechanka", jak i bezradności policji, która nie potrafiła sobie z nim poradzić, postanowiło z tym definitywnie skończyć, bez względu na konsekwencje prawne. Za zabójstwo, pobicie i zbezczeszczenie zwłok stanęli przed sądem. Niektórzy z nich, trójka braci, która własnymi rękoma wysłała "Ciechanka" na tamten świat, została ułaskawiona przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. 

Ostatnio w mediach głośno było o wydarzeniach w Sopocie. Była upalna lipcowa noc w 2014 roku, gdy na sopockim molo pojawił się rozpędzony samochód. Spanikowani ludzie nie mieli gdzie uciec. Część z tych, którzy uniknęli potrącenia przez szaleńca, ruszyła w pościg za pojazdem. Gdy auto rozbiło się na "Monciaku", kilkanaście osób wyciągnęło z kabiny kierowcę i zaczęło okładać pięściami. Ocalał tylko dzięki interwencji policjantów, którzy w ostatniej chwili zdążyli dotrzeć na miejsce i odbić mężczyznę z rąk wściekłego tłumu.

W innym wypadku drogowym, do jakiego doszło pod koniec lipca 2014 roku w Bełchatowie, 25-letni Michał S., kierując autem pod wpływem alkoholu, najechał na opla stojącego na parkingu. Stłuczka okazała się niegroźna, jednak między pasażerami osobówki a nietrzeźwym sprawcą kolizji wywiązała się utarczka słowna.

Wtedy z pobliskiego baru wyszedł mężczyzna. Widząc kłótnię na parkingu, postanowił się do niej włączyć. Tym sposobem spór z nietrzeźwym 25-latkiem przerodził się w bójkę, w której wzięło udział jeszcze czterech innych gości baru. W pięciu katowali winowajcę, nic więc dziwnego, że gdy na miejsce dotarła policja, ten leżał już nieprzytomny.

Zatrzymano sprawców pobicia, tylko jeden był trzeźwy, reszta miała od pół do promila alkoholu we krwi. To i tak mniej od ich ofiary, badanie 25-latka wykazało we krwi aż 3 promile. Kiedy zmarł w wyniku urazów głowy, prokuratura postawiła zatrzymanym zarzuty pobicia ze skutkiem śmiertelnym, za co grozi do 9 lat więzienia. Wszyscy trafili do aresztu na 3 miesiące.

Śledztwo w tej sprawie trwa, jednak zarówno policja, jak i prokuratura oraz miejscowe media odżegnują się od nazywania pobicia samosądem. Wiele wskazuje w tym konkretnym przypadku na bandyckie tło zdarzenia, bo od grupy "barowej" oberwał też kierujący oplem. Cokolwiek wykażą ostateczne ustalenia, całej historii przypięto łatkę linczu.

I jeszcze jeden przykład z lipca zeszłego roku. We wsi Banie pod Gryfinem (woj. zachodniopomorskie) miejscowi złapali mężczyznę, którego podejrzewali o molestowanie seksualne 14-letniego chłopaka. 31-latek został dotkliwie skopany, pobity, rozebrany do naga i wrzucony do kanału. W końcu zatrzymała go policja, tymczasem w wiosce zapanowała zmowa milczenia, mieszkańcy nie chcą wskazać sprawców samosądu. Śledztwo w tej sprawie trwa.

Po prostu mieli pecha

Ponure wydarzenia na Madagaskarze z początku października 2013 roku wstrząsnęły światową opinią publiczną. Na plaży Ambatoloaka, na wyspie Nosy Be, tłum spalił żywcem dwóch turystów: 38-letni Francuz, Sebastien Judalet, i 50-letni Włoch, Roberto Gianfalla, zginęli z rąk miejscowych, ponieważ podejrzewano ich o popełnienie zabójstwa na tle seksualnym. Ich ofiarą miał paść 8-letni chłopiec. Ciało zaginionego tydzień wcześniej dziecka odnaleziono na plaży, rzekomo z rozprutym brzuchem i odciętymi genitaliami. 

Gniew mieszkańców zwrócił się przeciwko dwóm Europejczykom. Uznano ich za morderców i pedofilów. Mężczyzn schwytano, następnie przez kilkanaście godzin przesłuchiwano i torturowano. Po przyznaniu się do winy skonali w ogniu, ich agonię obserwowało blisko 100 osób, z których część nagrała egzekucję telefonami komórkowymi.

Lokalna policja, która zatrzymała 26 osób podejrzanych w sprawie tego makabrycznego linczu, kategorycznie zaprzeczyła, aby Europejczycy mieli coś wspólnego ze śmiercią chłopca. Dziecko podobno najzwyczajniej w świecie utonęło. Śledztwo wykazało, że żadna z ofiar nie miała kryminalnej przeszłości, mężczyźni nie byli też pedofilami. Jak to określił w prasie jeden z sąsiadów spalonego żywcem 38-latka, znalazł się on w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie i stał się przypadkową ofiarą rozszalałego tłumu.

Czarownice i mordercy

Oceania to nie tylko piękne rafy koralowe, tropikalny klimat i rajska sceneria. To miejsce, gdzie wciąż utrzymuje się głęboka wiara w czary. Wystarczy jeden niewyjaśniony zgon bądź nagła choroba, aby lokalna społeczność zaczęła dopatrywać się interwencji sił nadprzyrodzonych. Jest to szczególnie charakterystyczne dla biednej, przesądnej i zacofanej wsi.

W opisywanej poniżej sprawie głos zabrał nawet Kościół katolicki. Biskup David Piso na łamach jednej z gazet stwierdził, że samosądy na rzekomych czarownicach stają się coraz większym problemem społecznym. Zaapelował do polityków o podjęcie działań przeciwko temu zjawisku, ponieważ giną niewinne osoby, najczęściej kobiety, posądzane o rzucanie uroków.

W lutym 2013 roku 20-letnia mieszkanka miejscowości Mount Hagen, w prowincji Western Highlands (Papua-Nowa Gwinea), została oskarżona przez miejscową społeczność o przyczynienie się do śmierci dziecka. Dzień wcześniej w szpitalu zmarł 6-letni chłopiec, który narzekał na bóle w klatce piersiowej i brzuchu. Jego rodzice uznali, że dziecko padło ofiarą czarów. Kto miałby na niego rzucić urok? Podejrzaną stała się Kepari Leniata.

Jak doniosły miejscowe media, mieszkańcy wioski, zachęcani przez rodzinę zmarłego chłopca, schwytali kobietę. Zdarto z niej ubranie, związano, następnie zaczęły się tortury. Dziewczynę przypiekano m.in. rozżarzonym żelazem, aby przyznała się do winy. Ledwo żywą "czarownicę" zawleczono na miejscowe wysypisko śmieci, oblano benzyną, obłożono oponami i spalono żywcem w biały dzień. Gniew liczącego kilkaset osób tłumu okazał się tak silny, że policjanci w obawie o własne życie nie podjęli interwencji, podobnie jak strażacy, których przepędzono.

Identyczny los spotkał 72-letnią Amę Hemmah z miejscowości Tema w Ghanie. Pewnego listopadowego dnia w 2010 roku kobietę otoczył tłum miejscowych, zarzucając jej, że jest czarownicą. Na nic się zdały zaprzeczenia nieszczęsnej. Przyznanie się do winy wymuszono za pomocą tortur. Wtedy polano kobietę naftą i podpalono.

Ratować staruszkę próbowała studentka pielęgniarstwa. Dziewczynie udało się wydostać ciężko poparzoną  z rąk oprawców i zabrać na posterunek policji. Ama Hemmah trafiła do szpitala, gdzie nazajutrz zmarła w wyniku poniesionych obrażeń.

Wśród zatrzymanych i posądzonych o udział w linczu znalazł się nawet 55-letni pastor, Samuel Fletcher Sagoe. Zapewniał śledczych, że jedynie chciał odprawić na staruszce egzorcyzmy. W tym celu miał ją rzekomo namaścić olejkiem. Wmawiał policji, że olejek się najzwyczajniej w świecie sam zapalił... 

Takie incydenty zdarzają się w tym afrykańskim państwie stosunkowo często. Latem 2013 roku inna kobieta została obwołana czarownicą. Zaatakowana przez tłum nie zdołała uciec i zginęła w płomieniach. Posądzono ją o czary, bo... pojawiła się w marzeniach sennych pewnego 23-latka. Śnił bowiem, że kobieta go goni. Podzielił się tymi "wiadomościami" z innymi, co doprowadziło do linczu na niewinnej osobie.  

Jedni kończą w ogniu, inni są grzebani żywcem. Taki los stał się udziałem pewnego nastolatka z Boliwii w czerwcu 2013 roku. 17-letni Santos Ramos był podejrzany o to, że brutalnie zgwałcił i zamordował 35-letnią Leandrę Arias Janco. Podczas pogrzebu kobiety blisko 200 mieszkańców miejscowości Colquechaca postanowiło nie czekać na ustalenia śledczych. Pochwycili obecnego na ceremonii chłopaka, związali i wrzucili do pustego grobu, wykopanego obok tego, w którym spoczęła jego rzekoma ofiara.

Jak wykazała sekcja zwłok, był przytomny, gdy żałobnicy, którzy zablokowali drogę dojazdową na cmentarz, uniemożliwiając policji dotarcie na miejsce i interwencję, pogrzebali go żywcem.

Emocje to zły doradca

Jak zapobiec samosądom? Prof. Czapiński nie ma wątpliwości, że potrzebna byłaby poprawa efektywności funkcjonowania służb państwowych. Jedno nie ulega jednak wątpliwości - nasz własny, wewnętrzny kodeks karny będzie zawsze surowszy od ustalonego przez państwo porządku prawnego, uniemożliwiając obiektywną ocenę działania organów ścigania, szczególnie w wyjątkowo drastycznych, wywołujących silne emocje przypadkach.

Jacek Kos

Śledztwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy