Kaliningrad - porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wjeżdżacie

Część Rosji, z którą graniczy Polska to nie tylko wojskowe bazy i największe na świecie złoża bursztynu. To także miejsce, gdzie przestępcy mają większe pole do popisu niż w innych częściach Europy.

Obwód kaliningradzki dzieli od leżącego na północy Polski Elbląga droga, którą samochodem można pokonać w 40 min. Jednak nie z samej jazdy składa się podróż do najbardziej na zachód wysuniętej części Rosji. Od 2012 roku między sąsiadującymi polskimi i rosyjskimi województwami obowiązuje uproszczony ruch graniczny.

Z ułatwienia w poruszaniu się pomiędzy oboma krajami korzystają codziennie dziesiątki tysięcy mieszkańców. Niestety, nie obywa się bez problemów. Na przejściach granicznych nieprzystosowanych do obsługi takich tłumów tworzą się kilkugodzinne kolejki. Kilometrami, zderzak w zderzak, stoją polskie i rosyjskie samochody.

Tu nie ma sporów o historię. Jedyna różnica między oczekującymi po obu stronach granicy to cel ich zakupów. Nasi zaopatrują się w paliwo i papierosy, które w Rosji są dwa razy tańsze, zaś Rosjanie w polskich miejscowościach odwiedzają hipermarkety. W ubiegłym roku niesłychanym wzięciem turystów ze Wschodu cieszyły się parówki i piwo w puszkach.

Reklama

Zainteresowanie to udzieliło się nie tylko zwykłym zjadaczom chleba, ale nawet artystom. Członkowie kaliningradzkiego zespołu muzycznego Parowoz podczas oczekiwania na granicy napisali piosenkę, której refren brzmi Za serem i kiełbasą zaczyna się śmiertelna pogoń. Utwór ten, zatytułowany "Witaj Lidl, Witaj Biedronka" (Здраствуй Лидл, здраствуй Бедронка), stał się hitem internetu i nucą go i Polacy, i Rosjanie.

Prędkość dla wybranych

Pierwsze, co rzuca się w oczy po wjechaniu w głąb obwodu kaliningradzkiego, to ograniczenia prędkości. Jak informują znaki, na większości dróg poza terenem zabudowanym można się rozpędzić do najwyżej

70 km/h. Obostrzenia te nie obowiązują wszystkich, gdyż w Rosji są równi i równiejsi. Sznur jadących pokornie starych audi czy nieśmiertelnych Ład Samar, co rusz wyprzedzają nowiutkie mercedesy albo bmw. Za kierownicą tych cudeniek najczęściej siedzą gangsterzy albo wyżsi urzędnicy.

Choć zdarza się kierowca łączący obie te role, który ma gdzieś przepisy drogowe. Do godz. 15 spędza czas na przykład za biurkiem mera małego miasteczka, podpisuje dokumenty i popija kawę, a po pracy wkłada czarną skórzaną kurtkę, przyciemniane okulary, wciska się do luksusowego auta i jedzie robić prawdziwe biznesy.

Dragi spod spódnicy

Turysta z Polski, który zechce wjechać do obwodu kaliningradzkiego nie od strony Elbląga, ale na przykład od Suwalszczyzny, może skorzystać z przejścia granicznego w Gołdapi. Natknie się wtedy na mieścinę Gusiew. Oglądana zza okien samochodu może się wydawać całkiem przyjemną osadą z urokliwym poniemieckim kościołem.

Mało kto jednak wie, że Gusiew jest jednym z głównych europejskich ośrodków, w którym szerzy się narkomania. Jak podają statystyki, najpopularniejszym zajęciem miejscowych młodzieniaszków jest wbijanie sobie strzykawek z narkotykami. Ci zatraceńcy idą w ślady bohatera, od którego miasto wzięło swoją nazwę. Z tą tylko różnicą, że Walerij Gusiew, radziecki gieroj, w styczniu 1945 roku utopił się w pobliskiej rzece, a oni - topią swoje życie w brązowym kompocie.

Najczęstszą przyczyną ich zgonów jest AIDS. W niewielkim Gusiewie jak w soczewce skupiają się wszystkie problemy obwodu kaliningradzkiego. Wystarczy zjechać z głównej trasy i zajść na skwer pod wysoki na 3 m pomnik łosia. Siedzą tam wychudzeni mężczyźni i kobiety i niewidzącym spojrzeniem wodzą wokół siebie. Na ziemi zaś walają się dziesiątki strzykawek z igłami...

Dystrybucją dragów na terenie obwodu zajmowała się szajka taksówkarzy. Grupa 10 szoferów przyjeżdżała tu z Kaliningradu raz w tygodniu pod pozorem kursu do Gusiewa. Puk, puk!, stukali w okienko poniemieckiej willi na skraju miasteczka. Otwierała im gospodyni - słynąca z kolorowych spódnic, Andżelika Sabazjana, 40-letnia Romka. W specjalnie wyposażonej piwnicy madame Andżelika prowadziła skład, którego zawartość przyćmiłaby towar niejednego magazynu sycylijskiej mafii.

Jak ustaliła federalna policja, Romka sprzedawała kierowcom taksówek poporcjowaną heroinę. A ci rozwozili narkotyk swoim klientom. Szczegółowy opis tego procederu zamieścił rosyjski portal Gazeta.ru. Z artykułu "Śmierć na telefon" dowiadujemy się, że każdy z taryfiarzy miał stałych odbiorców (średnio ok. 150 osób), czyli łącznie było co najmniej 1500. Z tego, co udało się ustalić redaktorom, jeden kierowca w ciągu doby rozprowadzał nie mniej niż 30 porcji heroiny. Gdy się to podsumuje, wychodzi liczba narkomanów równa mieszańcom średniej wielkości miasta...

W jaki sposób udało się szajce taksówkarzy i Romce niezauważenie działać przez prawie 3 lata - pozostaje zagadką.

Czar prowincji

Walka urzędników z gangsterami w obwodzie kaliningradzkim jest raczej rzadkością i częściej można usłyszeć o współpracy obu tych środowisk. W niedużym Oziorsku, miasteczku położonym na wysokości Węgorzewa, jedynie 5 km od polskiej granicy, policja odkryła nielegalne kasyno. Jaskinia hazardu znajdowała się w piwnicy. Jak w amerykańskich filmach gangsterskich dostępu do niej broniły sekretne drzwi, a za nimi grupa buldogowatych ochroniarzy. Nad kasynem legalnie działała restauracja, a na drugim piętrze - dyskoteka.

Oddział policji po cywilnemu w liczbie 10 mężczyzn przyszedł na dyskotekę. W nocy, gdy towarzystwo już się wyluzowało, przypuszczono szturm na kasyno. Po krótkiej szamotaninie z ochroniarzami stróże prawa spacyfikowali obsługę i miłośników nielegalnej rozrywki. Ich uwagę zwrócił chłopak sprzedający żetony. Ten 17-letni pracownik kasyna miał kieszenie wypchane sporą kasą. Tłumaczył się, że to pieniądze na rozmianę.

Z tą wersją nie zgadzał się jednak skuty kajdankami menadżer nielegalnego przybytku, który szarpał się jak wściekły pies i w niecenzuralnych słowach wyzywał nastolatka od złodziei. W osłupienie wprawiła interweniujących policjantów obecność jeszcze jednej osoby - 23-letniej barmanki Tatiany N. W jej dokumentach stało jak byk: pracownica urzędu miasta Oziorsk.

Strzelaniny na porządku dziennym

Niekwestionowanym kryminalnym centrum całego obwodu jest miasto Kaliningrad. Tu krwawe niespodzianki mogą spotkać każdego i w każdej chwili. Znany kaliningradzki biznesmen, Wiktor Posadniew, 2 lipca 2009 roku jak każdego dnia rano zawiózł syna do przedszkola i wrócił otworzyć największy w mieście salon Volkswagena. W chwili, w której włożył klucz do drzwi firmy, szyba po jego prawej stronie rozpadła się na kawałeczki. Mężczyzna odruchowo rzucił się na ziemię i skrył za Volkswagenem Passatem, którym przyjechał do pracy.

Wtedy szkło w drzwiach samochodu rozleciało się w drobiazgi i druga, a potem trzecia kula, świsnęły mu nad głową. Posadniew kalkulował na chłodno i uznał, że albo teraz zaryzykuje i spróbuje obezwładnić zamachowca, albo niechybnie zginie. Doświadczenie, które nabył na wojnie w Czeczenii oraz w akcjach w Inguszetii (spędził w armii 10 lat i kilkakrotnie brał udział w prawdziwych walkach) podpowiadało mu, że strzelec ukrył się tuż za autem.

Handlarz dostrzegł kątem oka stojący w pobliżu duży śmietnik na kółkach, wyskoczył spod Passata i schował się za kontenerem. Czwarta kula, jak się mu wydało, świsnęła tuż obok niego, a piąta przebiła blachę i utkwiła w śmieciach. Posadniew nie czekał dłużej. Z całej siły pchnął śmietnik przed siebie i po sekundzie wybiegł z tymczasowej kryjówki. Dopadł bandytę i przewrócił na ziemię. Pięściami okładał go tak długo, aż tamten stracił przytomność. Dopiero wtedy, jak powiedział dziennikarzowi "Nowych Izwiestii", uświadomił sobie, co się stało, gdyż dotychczas działał tak, jakby znów był na wojnie.

Podniósł głowę i zobaczył, jak z bram budynków ostrożnie podchodzą do niego przechodnie, którzy skryli się tam podczas ostrzału. Posadniew siedział okrakiem na niedoszłym mordercy. Leżący bez świadomości mężczyzna miał całkowicie sprasowany nos i krwawą dziurę zamiast zębów. W tym momencie handlarz poczuł paraliżujący ból w lewej ręce i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że został postrzelony. Potem stracił przytomność.

Policja ustaliła tożsamość bandziora - był nim znany kaliningradzki gangster Wasilij Iwanow. W trakcie przesłuchania kiler zeznał, że został wynajęty przez Wasilija Golanowa. Nie minęły 24 godz. i zleceniodawca zamachu również trafił do aresztu. Na tym ogniwie nie zamknął się łańcuszek osób zaangażowanych w próbę zabójstwa Posadniewa.

Jak się okazało, broń i pieniądze na poczet wykonanego zadania przekazał Golanowowi niejaki Michaił Sljusar. A tego pana policjanci dobrze znali. Był ich kolegą z branży i jeszcze do niedawna pracował w milicji w randze majora. Przed odejściem ze służby otrzymał nawet medal Za wyróżniającą się pracę w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Odkrycie powiązań Sljusara z zamachowcem oraz fakt, że pośredniczący w zleceniu Golanow później powiesił się w areszcie (na sznurze splecionym z dwóch ładowarek), podgrzało atmosferę wokół sprawy. Dziennikarze dość szybko odkryli, że Sljusar po odejściu z milicji przez 3 lata pracował w kaliningradzkim salonie Mercedesa.

"Andriucha Kaliningradzki"

W Kaliningradzie rozkręca się walka o władzę. Na przełomie 2012 i 2013 roku w mieście powołano pierwszego w historii tego okręgu wora w zakonie. Bandyta otrzymujący taką nominację staje się nieformalnym królem przestępców na swoim obszarze. W regionie nadbałtyckim tytuł ten przypadł 32-letniemu Andriejowi Kazakowi, który po koronacji dostał nową ksywę i zwie się teraz "Andriucha Kaliningradzki".

Co ciekawe, nowego członka tego krwawego i niezwykle wpływowego przestępczego towarzystwa powołuje się podczas zebrania co najmniej 10 najważniejszych rosyjskich worów. "Andriuchę" koronowali wpływowi bandyci związani z tzw. frakcją gruzińską, będącą w opozycji do frakcji Słowian (Słowianom przewodniczył zastrzelony niedawno w Moskwie słynny wor w zakonie "Died Chasan"). Znawcy problemu mówią, że teraz rozpocznie się w Kaliningradzie prawdziwa wojna gangów.

Mieszkańcy żyją po swojemu

Co na to policja? Na początku 2013 roku w Kaliningradzie ruszyła akcja wymierzona przeciw przestępczości zorganizowanej. Pierwsze działania mają na celu... badanie prostytutek! Roboty jest od groma. Szacuje się, że w tym prawie milionowym mieście z nierządu żyje ok. 20 tys. osób, łącznie z kocurzycami (tak w Rosji nazywa się córy Koryntu), alfonsami i taksówkarzami.

Dziennikarz gazety "Nowe Koła" w artykule "Cała prawda o nierządnicach" opisuje powołanie specjalnego ciała pod nazwą Oddział Policji do Walki z Naruszeniami Praw Klientów i Kontroli Realizacji Prawodawstwa Administracyjnego. Jego pracownicy wydzwaniają do kocurzyc i pod pretekstem spotkania w saunie przeprowadzają kontrolę sanitarno-epidemiologiczną. Redaktor artykułu nie ma wątpliwości, że przed badaniami medycznymi weryfikują też ich umiejętności...

A co na to wszystko zwykli mieszkańcy Kaliningradu? Żyją po swojemu i starają się nie nastąpić na odcisk ani urzędnikom, ani bandytom. Gdy zaś przychodzi lato, tłumnie opuszczają betonowe miasto i wylegują się na pięknych plażach. Mimo że w tym najbardziej zmilitaryzowanym regionie Europy najładniejsze nadmorskie piaski przerobiono na poligony, Rosjanie niewiele sobie z tego robią i między zasiekami rozkładają koce i plażowe parasole. Czasami tylko ich relaks przerywa desant największego na świecie poduszkowca Zubr.  Władza sobie, a my sobie - zdają się mówić opalający się Rosjanie.

Andrzej Goworski

Śledztwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy