​Batman z Bromley - chciał walczyć z przestępczością. Został superbohaterem

"Biura i szkolne korytarze naprawdę są takie ekscytujące? Bądźcie ze sobą szczerzy - każdy z nas miał w życiu taki moment, kiedy to chciał zostać superbohaterem"

Tymi słowami rozpoczyna się film "Kick-Ass" traktujący o młodym nieśmiałym chłopaku, który w przeciwieństwie do jego rówieśników wolał "być niczym Spider-Man niż Paris Hilton" - i to mimo faktu, iż nie ugryzł go żaden radioaktywny pająk. Dave Lizewski w tym celu zrobił specjalny strój i wyszedł na miasto, by zaprowadzić w nim porządek. Komedia akcji w reżyserii Matthew Vaughna to oczywiście fikcja, ale daje ona widzom pogląd na to z jakimi problemami borykaliby się ci, którzy wzorem bohatera wcisnęliby się w ciasny trykot i spróbowali walczyć z przestępczością.

Czasami jednak prawdziwe życie dogania filmowe scenariusze. W czerwcu tego roku londyńska gazeta "Evening Standard" doniosła o tajemniczym - a jakże - mężczyźnie ubranym na czarno, który udaremnił próbę napaści na biznesmena w Bromley, jednym z miasteczek leżących na peryferiach stolicy Wielkiej Brytanii.

Artykuł powstał w oparciu o słowne relacje świadków, stąd też podejrzenia o to, iż do takiej sytuacji w ogóle nie doszło.

Reklama

Sęk w tym, że doniesień o podobnych interwencjach w wykonaniu okrytego czernią mściciela zaczęło spływać coraz więcej. Ostatnie pochodzi z 12 sierpnia. Batman z Bromley, bo taki pseudonim nadali mu dziennikarze, uratował parę w Kornwalii, która bez jego pomocy padłaby ofiarą złodziei.

35-letni John Salter wyszedł z baru wraz ze swoją dziewczyną. Po zrobieniu dosłownie kilku kroków dwójka została otoczona przez napastników. Byli pijani. Jeden z nich uderzył Johna w twarz. To zajście skończyłoby się pewnie tragicznie, gdyby nie nagłe pojawienie się wysokiego osobnika w czarnej masce i bandanie.

Tak Salter opisał je dziennikarzowi "Mirror":

- Dosłownie znikąd wyskoczył ten mężczyzna i zaczął walkę z napastnikami. Jednego z nich powalił na ziemię, drugiego kopnął w klatkę piersiową. Następnie złapał ostatniego i też sprowadził go do parteru. Kiedy się podnieśli zaczęli uciekać utykając. Facet, który nas obronił powiedział do mnie z wyraźnym londyńskim akcentem: "Bądźcie bardziej ostrożni. Nawet w Kornwalii nie jesteście bezpieczni. Cieszcie się wakacjami". Na koniec dodał: "Nie musicie mi dziękować. Jestem Batmanem z Bromley". Po wypowiedzeniu tych słów zniknął.

To niejedyne znane przypadki działalności tego "superbohatera". Poza wspomnianą już akcją w Bromley tajemniczy mężczyzna udaremnił również kilka innych przestępstw na terenie miasteczek Penge i Levisham. Co ciekawe, londyńska policja uparcie twierdzi, że nie ma żadnych informacji o tym zamaskowanym stróżu prawa.

Tożsamość Batmana z Bromley nadal pozostaje tajemnicą. Według opisów świadków jest to mierzący około 180 cm wzrostu mężczyzna mający około do 30 do 45 lat, który świetnie opanował wschodnie sztuki walki. Nosi czarną bluzę i ciemne wojskowe spodnie. na twarzy ma oczywiście maskę. Do swoich przeciwników lub uratowanych osób zawsze zwraca się głębokim, charczącym głosem. Zdaniem jednej z ocalonych przez niego kobiet nosi on dość długą brodę.

Do redakcji "Evening Standard" w połowie czerwca trafił list, który rzekomo napisał sam Batman z Bromley. Postanowił on wyjaśnić dziennikarzom na czym polega jego misja. Miał on już dość bezradności policji, dlatego postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.

"Chciałbym zostawić ten świat trochę lepszym dla przyszłych pokoleń. Jest mi źle, kiedy kiedy oglądam wiadomości lub czytam o przestępstwach, którym nikt nie zapobiegł i o potrzebujących pomocy ofiarach" - czytamy w anonimowym liście.

Mężczyzna przyznał też, że wolałby, aby media nazywały go The Shadow (Cień) na cześć jego ulubionego komiksowego herosa, którego początki sięgają lat 30. Jak się później okazało, między innymi przy okazji opisywanej wcześniej akcji w jego wykonaniu, ostatecznie przywykł on do pseudonimu Batman z Bromley.

Angielski heros nie jest jedynym prawdziwym superbohaterem. W Stanach Zjednoczonych aż kilkadziesiąt osób trudni się zaprowadzeniem porządku na ulicach, które to nie ogranicza się do czekania na przyjazd policyjnego patrolu. Samozwańczy stróże prawa działają także m.in. we Francji, Włoszech, Kanadzie i Australii.

Łączy ich nie tylko poczucie obowiązku, ale i sposób w jaki traktowani są przez policję. Służba ta właściwie bez wyjątków traktuje superbohaterów jak przestępców powtarzając, że to ich zadaniem, a nie obywateli, jest stanie na straży porządku. Sęk w tym, że gdyby dobrze wywiązywali się z tego zadania, to nikt nawet nie myślałby o wyjściu na ulice w stroju i masce z myślą o rozwiązaniu problemów jego sąsiedztwa przy pomocy pięści...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama