Uzależnienia 2.0: Gra silna jak heroina

"Przyjemność czerpana na przykład z gier może uzależniać w podobny sposób, co narkotyk, gdyż oddziałuje na mózg w ten sam sposób" /123RF/PICSEL
Reklama

Jeszcze do niedawna uważano, że uzależnienia zależą tylko od substancji dostarczanych do organizmu. Powszechnie myślano, iż niektóre związki chemiczne prowadzą do uszkodzeń mózgu, które skutkują w jego zaburzonym zachowaniu, a także, iż część ludzi ma po prostu większe predyspozycje do wpadania w niebezpieczne nałogi. Okazało się jednak, że każdy z nas jest potencjalnym narkomanem, a uzależnić można się od wszystkiego.

"Mieszkanie zaczynało cuchnąć i wszędzie poniewierały się pudełka po pizzy i po chińszczyźnie. Grał przez dwadzieścia godzin na dobę, padał jak martwy, by przespać się parę godzin, a po przebudzeniu zaraz wracał do gry. 

- Już samo mówienie o tym boli. To właśnie ten palący mnie w sercu ból poczułby mój tata z powodu tego, że tak sobie spierdoliłem życie."

Tak historię uzależnionego od gier komputerowych Isaaca Vaisberga opisuje Adam Alter. Pomimo że obecnie ludzie zdają sobie z tego sprawę, to nadal jest to stosunkowo nowa sprawa, więc widmo nowych uzależnień czy "uzależnień 2.0" jest realne. Mało tego, w niektórych przypadkach jest bardzo niebezpieczne.

Przeczytaj fragmenty książki Adama Altera "Uzależnienia 2.0", wydanej przez Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego:

"Narkotyki i zachowania nałogowe aktywują ten sam ośrodek nagrody w mózgu", zauważa Claire Gillan, neuronaukowiec badająca zachowania obsesyjne o charakterze nawrotowym. "Dopóki nasze zachowanie przynosi nam nagrodę i zadowolenie - łącząc się przy tym z dającymi nam zadowolenie skutkami takiego samego zachowania z przeszłości - nasz mózg będzie traktował je tak samo, jak traktuje narkotyk". 

Narkotyki takie jak heroina i kokaina są bardziej niebezpieczne już w krótkiej perspektywie czasowej, ponieważ pobudzają ośrodek nagrody znacznie intensywniej niż te czy inne zachowania. "Kokaina oddziałuje na neuroprzekaźniki w mózgu bardziej bezpośrednio niż na przykład hazard, mechanizm działania i kokainy, i hazardu jest jednak taki sam i odnosi się do tych samych systemów. Różnica dotyczy jedynie stopnia i intensywności oddziaływania".
To całkiem nowe odkrycie. 

Przez całe dziesięciolecia neuronaukowcy byli przekonani, że można się uzależnić jedynie od narkotyków i alkoholu, a w wypadku tych czy innych zachowań nasze reakcje są różne. Określone zachowania mogą owocować przyjemnością, ale nigdy nie przeradza się ona w wyniszczający nas przymus, jak to się dzieje w przypadku uzależnienia od narkotyków i alkoholu. 

Reklama

Tymczasem najnowsze badania wykazały, że zachowania nałogowe wywołują takie same reakcje w mózgu jak uzależnienie od narkotyków. W obu wypadkach w kilku obszarach w głębi mózgu dochodzi do uwolnienia związku chemicznego zwanego dopaminą, który łączy się z receptorami w mózgu, czego skutkiem jest zalewająca nas fala przyjemności. 

Podczas normalnej pracy mózgu uwalnia się niewiele dopaminy, są jednak związki chemiczne i uzależnienia powodujące jej nadprodukcję. Możliwość ogrzania zgrabiałych dłoni przy ognisku w zimną noc lub łyk wody, gdy jesteśmy spragnieni, to przyjemne uczucia, nieporównywalne jednak w żadnej mierze z przyjemnością, której doświadcza narkoman wstrzykujący sobie heroinę lub - w mniejszym stopniu - gracz rozpoczynający nową sesję gry World of Warcraft.

W takich sytuacjach początkowo pozytywy biorą zdecydowanie górę nad negatywami, ponieważ mózg odczytuje zastrzyk dopaminy jako przyjemność. Bardzo szybko jednak zaczyna interpretować jej ciągłą produkcję jako błąd w systemie i zaczyna wytwarzać jej coraz mniej. Jedyny sposób, by było nam znowu tak przyjemnie, to zwiększyć dawkę narkotyku lub doświadczenia - grać o większe stawki, wciągnąć w nozdrza więcej kokainy albo poświęcić więcej czasu na angażujące nas bez reszty gry. 

Gdy w mózgu pojawia się z czasem tolerancja na dopaminę, produkujące ją obszary stają się mniej aktywne, a "dołki" po każdym doświadczeniu euforii okazują się coraz głębsze. Zamiast produkować zdrowe dawki dopaminy, będącej dla nas źródłem optymizmu i zadowolenia wywoływanych przez drobne przyjemności, obszary te pozostają w uśpieniu dopóty, dopóki nie pobudzi ich znowu do działania przesadny bodziec. 

Uzależnienia są tak przyjemne, że powodują w mózgu dwie do pewnego stopnia sprzeczne reakcje. Najpierw mózg ogranicza produkcję dopaminy, by powstrzymać zalew euforii, potem zaś, gdy źródło euforii znika, stara się poradzić sobie z tym, że produkuje teraz mniej dopaminy, niż robił to wcześniej. W ten sposób tworzy się błędne koło: osoba uzależniona próbuje powrócić do źródła uzależnienia, mózg natomiast po każdym przyjemnym doświadczeniu zaczyna produkować coraz mniej dopaminy.

Isaac Vaisberg, jeszcze do niedawna uzależniony od gier komputerowych, wie doskonale, jak niebezpieczny może być powrót na miejsce przestępstwa. Na pierwszy rzut oka Isaac to ostatnia osoba, której miałoby grozić uzależnienie. Urodził się w 1992 roku w Wenezueli, miał kochającą go i wspierającą mamę oraz przepracowanego ojca, który jednak poświęcał mu sporo uwagi. Kiedy był małym chłopcem, jego rodzice rozwiedli się i przeprowadził się z mamą do Miami. Tata został w Wenezueli, ale nie zerwali ze sobą kontaktu. 

Często rozmawiali i Isaac odwiedzał go w czasie wakacji. Uczył się znakomicie i miał z góry na dół same piątki. W szkole średniej uzyskał 2200 punktów na 2400 możliwych na testach SAT, których wynik decyduje o przyjęciu na dobry uniwersytet. Vaisberg ze swoim wynikiem znalazł się w jednym procencie najlepszych uczniów szkół średnich w całych Stanach Zjednoczonych i został przyjęty do Worcester Academy niedaleko Bostonu, jednej z najlepszych prywatnych szkół z internatem przygotowujących do studiów, a później rozpoczął naukę na Uniwersytecie Amerykańskim w Waszyngtonie.
Co więcej, Vaisberg nie ślęczał tylko nad książkami, lecz świetnie radził sobie w sporcie. Naukę w Worcester Academy zapewniło mu stypendium dla zawodnika szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego i zjawił się tam w doskonałej formie fizycznej, by grać w pierwszym składzie na pozycji wspomagającego.

Niestety, to tylko część prawdy, ponieważ Isaac był jednocześnie bardzo samotny. "Rodzice rozwiedli się, gdy byłem jeszcze mały, i bez przerwy podróżowałem między Stanami Zjednoczonymi a Wenezuelą. Z tego powodu bez trudu nawiązywałem nowe znajomości, za to znacznie gorzej mi szło z budowaniem głębokich więzi". Zamiast tworzyć takie więzi szukał przyjaciół w sieci.

W wieku czternastu lat zaczął grać w World of Warcraft. Ta gra bardzo uzależnia i to z wielu powodów, przy czym dla Isaaca najważniejsze były więzi społeczne między graczami. Przyłączył się do jednej z gildii, czyli grupy graczy korzystających w grze ze wspólnych zasobów i spotykających się regularnie na czacie. Członkowie jego gildii stali się jego przyjaciółmi, a znajomość z nimi zastąpiła mu w ostatecznym rozrachunku znaczące więzi, których brakowało mu w świecie rzeczywistym.

Pierwszy niebezpieczny okres, gdy dał się całkowicie pochłonąć grze, przypadł na czas nauki w przedostatniej klasie szkoły średniej:
Wiele razy wcześniej wchodziłem do gry i porzucałem ją na jakiś czas, tym razem jednak stała się dla mnie jedynym sposobem na kontakt z drugą osobą i tylko ona przynosiła mi ulgę. Co wieczór dzięki grze podnosił mi się poziom dopaminy, co pomagało mi pokonać moje lęki.

Isaac zaczął zaniedbywać sen i przynosić coraz gorsze stopnie, a kiedy mama nalegała, by poszedł do szkoły, zaczynało mu być niedobrze. "Wpadałem w szał i miałem napady paniki. Gdy wsiadałem rano do samochodu, miałem nudności. Ale gdy okazywało się, że nie będę musiał pójść do szkoły, wszystkie te objawy znikały jak ręką odjął". Ostatecznie udało mu się oderwać od komputera i do końca roku szkolnego do tego stopnia podciągnąć w nauce, że uzyskał wspaniały wynik na testach SAT.

Gra wciągnęła go bez reszty po raz drugi, gdy już od kilku miesięcy uczył się w Worcester Academy. Przebywając sam w pokoju w szkolnym internacie, bez nadzoru mamy, wrócił do swojej dawnej gildii i odnowił przyjaźnie sprzed roku. Wkrótce znów nie mógł żyć bez gry:
Gdy rozpocząłem naukę w Worcester Academy, ważyłem osiemdziesiąt osiem kilogramów, byłem sprawny fizycznie i grałem w futbol. Pod koniec pierwszego semestru ważyłem sto sześć kilogramów, straciłem sporo włosów na głowie, odszedłem z drużyny i miałem same tróje.

Isaac jednak się nie poddawał. Udało mu się ukończyć szkołę i dostać się na Uniwersytet Amerykański w Waszyngtonie. Wtedy był jeszcze przekonany, że to, co mu się przydarzyło, było przypadkiem. Nie obawiał się, że jego uzależnienie może dopaść go także na studiach.

Pierwszy semestr na Uniwersytecie Amerykańskim ukończył z powodzeniem - był jednym z najlepszych studentów na zajęciach, wydawał się zdrowy i w dobrej kondycji fizycznej. W drugim semestrze dopadał go jednak często stres i szukając dla niego ujścia, postanowił "troszkę pograć" w swoją ulubioną grę, w rezultacie czego zawalił semestr. Ponieważ miał wszystkie możliwe oceny, od dwój do piątek, cała sytuacja zaniepokoiła mamę, która odwiedziła go niezapowiedziana i wręczyła mu ulotkę ośrodka leczenia uzależnień reSTART, znajdującego się na przedmieściach Seattle. Zgodził się na pobyt w ośrodku, ale wcześniej zalogował się na swoje konto w grze, by poinformować przyjaciół z gildii, że na pewien czas wychodzi z sieci.

reSTART to pierwszy na świecie ośrodek leczenia uzależnień od internetu i gier komputerowych. Jego założyciele są świadomi tego, że korzystanie z internetu różni się od uzależnienia od substancji psychoaktywnych, ponieważ nie da się powrócić do społeczeństwa i funkcjonować w nim, nie korzystając z internetu. Można chodzić do pracy, płacić rachunki i utrzymywać kontakty z innymi ludźmi, nie zażywając narkotyków i nie pijąc alkoholu, ale nie da się tego wszystkiego robić bez internetu. A zatem, czerpiąc inspirację z ruchów ekologicznych, ośrodek stara się nauczyć pacjentów, jak korzystać z internetu w sposób "zrównoważony", zamiast zachęcać ich do całkowitej rezygnacji z korzystania z sieci.

Isaac rozpoczął swój sześciotygodniowy program odwykowy pełen entuzjazmu, poznał nowych ludzi, zaczął malować, wyprawiał się na piesze wędrówki po malowniczej okolicy wokół ośrodka i odzyskiwał kondycję na siłowni. Zbliżył się bardzo do kilku terapeutów, którzy wytłumaczyli mu, że World of Warcraft dawała mu iluzję panowania nad własnym życiem. Jego świat poza grą rozsypywał się coraz bardziej, po każdej kolejnej ukończonej misji w grze miało to jednak dla niego coraz mniejsze znaczenie. Niemniej, mimo postępów w terapii, odczuwał czasami frustrację. 

Pobyt w ośrodku z pewnością wyszedł mu na dobre, ale jednocześnie uniemożliwiał Isaacowi ukończenie studiów i przejście do kolejnej, zdrowszej fazy życia, w której nie byłby zdany na innych. Bo przecież - tłumaczył sobie - tak naprawdę "wyzdrowieje" dopiero wtedy, gdy wróci do rzeczywistego świata. Dlatego kupił bilet na samolot do Waszyngtonu, postanawiając jednocześnie dotrwać do końca terapii.

I wówczas popełnił największy błąd:

Odbyłem do końca terapię, wydawało mi się, że teraz nic mnie nie złamie, i nabrałem trochę większej pewności siebie. Kiedy jednak pod koniec terapii przyszedł czas na przedstawianie naszych planów na zrównoważone życie, wszyscy krytykowali moją decyzję powrotu na studia do Waszyngtonu.
Isaac opisuje całą sytuację językiem typowym dla gracza:

Czułem, że muszę ukończyć tę misję. Nie mogę zrezygnować ze studiów na Uniwersytecie Amerykańskim, nie uzyskawszy tam dyplomu. To było po prostu wykluczone. Wbrew radom terapeutów postanowiłem wrócić na Wschodnie Wybrzeże.

Przypadek Isaaca różni się od sytuacji żołnierzy powracających z Wietnamu, z którymi przeprowadzała wywiady Lee Robins. Zamiast uciec od kontekstu swojego uzależnienia raz na zawsze, Isaac powrócił na uczelnię. Przez pierwsze dwa lub trzy miesiące radził sobie doskonale. Dostał pracę, zaczął dawać korepetycje z matematyki i zarabiał całkiem nieźle, a co najważniejsze, został przyjęty z powrotem na uczelnię. Wszystko się układało - dopóki się nie rozsypało.

Isaac powiedział mi, że dla osoby uzależnionej najbardziej niebezpieczny jest początkowy okres, gdy wszystko idzie jak z płatka, i sądzi ona, że wyzwoliła się już całkowicie ze swego uzależnienia:

Człowiek jest przekonany, że jest już na prostej i dlatego może bezpiecznie wrócić do tego, co robił przedtem. Zaniedbałem środki ostrożności i kiedy mój kumpel spytał mnie w esemesie: "To co, zagrasz znowu z nami?" odpisałem: "Pewnie, że tak!".

To był czwartek, 21 lutego 2013 roku. Isaac dokładnie zapamiętał tę datę, ponieważ pozostawiła niezatarty ślad w jego pamięci. Dwa dni później miał przygotować swojego ucznia do egzaminu z algebry, ale nie poszedł na lekcję. Tak samo jak nie dotarł w poniedziałek na swoje zajęcia na uczelni, a kolejne pięć tygodni spędził sam w swoim mieszkaniu. Nie wyszedł z niego ani razu i ani razu nie wziął prysznica. Portier w zamian za drobny napiwek przynosił mu jedzenie, które Isaac zamawiał przez telefon. 

Mieszkanie zaczynało cuchnąć i wszędzie poniewierały się pudełka po pizzy i po chińszczyźnie. Grał przez dwadzieścia godzin na dobę, padał jak martwy, by przespać się parę godzin, a po przebudzeniu zaraz wracał do gry. Kończył jedną misję po drugiej, całymi dniami rozmawiał na czacie z innymi członkami swojej gildii i stracił zupełnie kontakt ze światem zewnętrznym. Pięć tygodni minęło jak z bicza trzasł. 

Nie odebrał w tym czasie stu czterdziestu dwóch telefonów (to kolejna liczba, którą - jak mówi - zapamięta do końca życia), postanowił jednak - chociaż sam nie umie do dziś wytłumaczyć dlaczego - odebrać sto czterdziesty trzeci telefon. Po drugiej stronie usłyszał głos mamy, która powiedziała mu, że będzie u niego za dwa dni.

Wrócił po raz ostatni na kilka długich godzin do gry, a potem postanowił posprzątać mieszkanie i wziąć prysznic. Wówczas właśnie uświadomił sobie, że sięgnął dna. Gdy spojrzał w lustro, poczuł obrzydzenie do tego, co zobaczył. W czasie tych pięciu tygodni przytył prawie trzydzieści kilo, włosy lepiły mu się od potu, a brudne ubranie śmierdziało. Opowiedział mi wtedy o powracającym do niego wspomnieniu z dzieciństwa i chociaż od tamtych wydarzeń minęło osiemnaście miesięcy, to mówiąc o nim, miał łzy w oczach:

Gdy byłem jeszcze małym chłopcem, mój tata nie zarabiał dużych pieniędzy. Miał własną firmę i wychodził z domu o piątej rano i wracał o dziewiątej wieczorem. Gdy wracał, był zawsze bardzo szczęśliwy. Ściskał mnie mocno i serdecznie, a potem nalewał sobie trochę whisky, szedł do swego fotela przy oknie, otwierał je szeroko i wdychał z lubością rześkie, wieczorne powietrze. I tak robił dzień po dniu, każdego dnia.

Wyobraziłem sobie, że wchodzi do mojego mieszkania, bierze do ręki szklankę whisky, idzie do krzesła i płacze. Nigdy nie widziałem taty płaczącego. Zawsze z piersią do przodu, zawsze twardy mężczyzna. I teraz wyobraziłem go sobie, jak płacze w swoim fotelu i zachodzi w głowę, gdzie popełnił błąd jako ojciec. Już samo mówienie o tym boli. To właśnie ten palący mnie w sercu ból poczułby mój tata z powodu tego, że tak sobie spierdoliłem życie.
Isaac wziął mamę na obiad do restauracji i tam się kompletnie załamał i opowiedział jej, że wszystko zepsuł. Powiedział jej, że musi spróbować jeszcze raz przejść terapię, ale teraz musi podejść do niej z większą powagą. Potem nie wróci do Waszyngtonu i po sześciu tygodniach zapisze się na siedmiomiesięczny program będący kontynuacją terapii, niewymagający już pobytu w ośrodku.

Isaac dotrzymał słowa. Podczas sześciu tygodni terapii dodawał sobie otuchy myślą, że po niej rozpocznie się siedmiomiesięczny cykl spotkań terapeutycznych, już bez konieczności stałego pobytu w ośrodku, co będzie dlań dodatkowym wsparciem, gdy zacznie się przyzwyczajać do życia i funkcjonowania w normalnym świecie. Ów siedmiomiesięczny cykl spotkań okazał się rzeczywiście znaczący. W tym czasie spędzał dwadzieścia do trzydziestu godzin w ośrodku i jednocześnie pracował na pół etatu. Mieszkał z osobami, które przeszły podobną terapię, i wszyscy wspierali się nawzajem oraz pilnowali jeden drugiego, by nikt nie powrócił do dawnego nałogu.

Isaac postanowił zostać na stałe w okolicach Seattle i poszukać mieszkania niedaleko ośrodka. Chociaż często tam bywa, większość czasu zajmuje mu teraz prowadzenie własnej siłowni. W kwietniu 2015 roku odkupił ją od poprzednich właścicieli i już po czterech miesiącach, odkąd został jej właścicielem, potroił liczbę sprzedanych karnetów. Prowadzenie siłowni to zdrowy sposób na zaspokojenie jego potrzeb psychicznych: ma teraz dużo znajomych, jest zdrowy i dba o aktywność fizyczną oraz wyznacza sobie cele w biznesie, co go motywuje do działania. 

Fragmenty pochodzą z książki Adama Altera "Uzależnienia 2.0", wydanej przez Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy