Złodziej dżentelmen cz. II

Charlie "Scratch" Becker zrealizował właśnie w Westminster Bank czek na 3,5 tys. funtów. Teraz trzeba było szybko zamienić gotówkę na obcą walutę, zanim bank się zorientuje. John został więc wysłany do Paryża, żeby tam wymienił funty na franki. Ledwie statek na drugą stronę Kanału odbił od brzegu, starszego Wortha ogarnęły złe przeczucia.

Koniecznie przeczytaj pierwszą część przygód Adama Wortha!

Nie wiadomo, czy nasz bohater znał opowiadanie Stevensona o doktorze Jekyllu, lecz mógłby pomyśleć, że historia jest o nim: za dnia uroczy dżentelmen, nocą – równie błyskotliwy bandyta.

Brytyjskie życie superzłodzieja

W chwili, kiedyśmy się z nim rozstawali, czyli w roku 1874, zadomowiwszy się wśród poddanych królowej Wiktorii, superzłodziej Adam Worth żył pełnią życia. Poranki londyńskie może i były mgliste, ale na piknikach w Hampstead Heath zawsze świeciło piękne słońce. Adam został koneserem sztuki, znawcą najnowszej literatury, częstym gościem na koncertach w Albert Hall, stałym bywalcem opery i teatrów. Czytywał Pall Mall i Stranda, interesował się polityką, jak na dżentelmena przystało – wyznawał konserwatywne poglądy.

Ubierał się po brytyjsku i to u najlepszych z najlepszych krawców, ba - chodził nawet na nabożeństwa do All Souls Church, kościoła, w którym londyńskie grube ryby modliły się o jeszcze większe powodzenie. Regularnie bywał w Ascott, a wyścigi pochłonęły go tak dalece, że już wkrótce kilka jego własnych koni wyścigowych rżało w stajniach przy rezydencji West Lodge.

Reklama

Przystojny, trzydziestojednoletni bon vivant szybko zdobył sympatię śmietanki towarzyskiej, toteż prócz gonitw i sztuki jego czas wypełniały przyjęcia, bale, herbatki oraz mecze krykieta.

Pieniądze znikały

Omawiający losy wyprawy arktycznej czy wyniki gonitw przedstawiciele socjety, rzecz jasna, nie mieli pojęcia, że ich przesympatyczny rozmówca "Henry J. Raymond" ma jakieś dodatkowe zajęcie. Zbudowana przez Wortha złodziejska piramida działała nieomal bezszmerowo, choć nie niezauważalnie. Co i rusz jakaś lady z rozpaczą stwierdzała brak rodowej biżuterii, urzędnik bankowy odkrywał, że zrealizował fałszywe czeki, jubiler po przybyciu do pracy zastawał pusty sejf i ogołocone z precjozów gabloty, a z zaplombowanego wagonu pocztowego znikały pieniądze. Dziwne rzeczy zdarzały się też na statkach kursujących do Calais, a fala przekrętów rozlała się po całej Europie.

Zatrzymani niekiedy na gorącym uczynku złodzieje okazywali się przestępczymi płotkami. Przyznawali, że do skoku ich wynajęto. Kto ich wynajął? "Nie wiedzą". Mieli oddać łup i zainkasować dolę. Kto ją wypłacał? "Taki jeden". Jak się nazywał? Nie wiadomo. Jak wyglądał? Zwyczajnie. Kulał. Szedł prosto. Był garbaty i niski. Wysoki i chudy. Stary. Młody. W średnim wieku.

Piramida przestępców

Adam Worth wymyślał cele napadów i planował operacje. Wykonawców zatrudniał przez pośredników, wytypowanych przez jeszcze inne zaufane osoby. Do najbliższego grona współpracowników należeli oprócz przyjaciela Piano Charliego poznani w paryskich czasach Mały Joe Elliott, włamywacz w wersji mini, Joseph Chapman, złodziej specjalizujący się w obrabianiu banków, Charles Becker, wybitny fałszerz, oraz ruski szpieg Carlo Sesikowicz.

Mając takich ludzi pod swoją komendą, Adam skupiał się zwykle na pracy koncepcyjnej. Niekiedy jednak reżyser osobiście brał udział w przedstawieniu. Czasem, gdy musiał odbyć jakąś ważną złodziejską konferencję, a czasem po prostu dla sportu, z tęsknoty za dawnym dreszczykiem emocji i adrenaliną. Wytworny pan Raymond opuszczał wtedy swój apartament w Mayfair i udawał się na którąkolwiek stację kolejową. Tam zmieniał elegancką odzież na brudne szmaty węglarza, żebraka lub sprzedawcy śledzi. Ucharakteryzowany zapuszczał się w śmierdzące zaułki Whitechapell czy Soho. Załatwiał, co należało, a potem wracał na dworzec.

Powłóczący nogami biedaczyna znikał ze sceny, a zamiast niego pojawiał się, zatrzymując dorożkę, znów promienny Henry J. Raymond, któremu nie sposób było cokolwiek zarzucić. Przestępstw przybywało, a pan "tajemnicza ręka" nadal pozostawał skryty w mroku.

Polowanie na Wortha

Pracownicy Scotland Yardu mieli wrażenie, że śni im się jakiś zły sen, w którym im szybciej biegniesz, tym wolniej się poruszasz. Jeden z takich sfrustrowanych oficerów John Shore od pewnego czasu podejrzewał, że Henry Raymond nie jest tym, za kogo się podaje. Co więcej, uważał, że może to być słynny amerykański złodziej Adam Worth, który przed laty uciekł do Europy. Gdyby go tak zatrzymać, ech – sława, kariera, Order Podwiązki...

Tak sobie słodko marzył gruby policjant, lecz niewiele wyszło z tych planów. Jak by się nie zaczajał, jak by nie tropił, przestępcy zawsze mu się wymykali albo nie zjawiali tam, gdzie się ich spodziewał. Krążyły słuchy, że przewidujący Worth przekupił dwóch innych detektywów i jednego adwokata, którzy na bieżąco informowali go o posunięciach Shore’a.

Raz jednak zdarzyło się, że inspektor odniósł swoje małe zwycięstwo. Dla Adama incydent ten był potwierdzeniem ogólnie znanego faktu, że z rodziną to się dobrze wychodzi tylko na zdjęciu. Młodszy brat arcy-złodzieja, John Worth, odszukał go i przyjechał do Londynu z nadzieją, że Adam załatwi mu jakąś fajną pracę. Worth zdawał sobie sprawę, że naiwny i ofermowaty John mógłby ewentualnie uprawiać buraki, ale włamywacz będzie z niego żaden. Zlecił mu więc prostą rzecz, przewiezienie pieniędzy na wypłaty. Ponieważ braciszek nie schrzanił roboty, postanowił dać mu szansę i włączył go do poważniejszej operacji.

Z walizką funtów do Paryża

Charlie "Scratch" Becker zrealizował właśnie w Westminster Bank wydrukowany przez siebie samego czek na trzy i pół tysiąca funtów. Teraz trzeba było szybko zamienić gotówkę na obcą walutę, zanim bank się zorientuje. John został więc wysłany do Paryża, żeby tam wymienił funty na franki. Ledwie statek na drugą stronę Kanału odbił od brzegu, starszego Wortha ogarnęły złe przeczucia. I nie pomylił się. Przybywszy do francuskiej stolicy, gamoniowaty John zapomniał, co mu wkładano do głowy i poszedł prosto do tego kantoru, który wszyscy kazali omijać szerokim łukiem.

Instytucja finansowa Meyer & Company pół roku wcześniej padła już ofiarą pomysłowości Scratcha Beckera, a właściciel pan Meyer odtąd nader nieufnie traktował ludzi chcących wymienić walizkę funtów na dwie walizki franków. Johna Wortha aresztowano i wydalono do Anglii. Inspektor Shore nie posiadał się z radości.

Adama kosztowało to małą fortunkę na kaucję i łapówki oraz żmudne przekonywanie sądu, że nikt nie widział Johna w Westminster Bank. Ostatecznie pechowca uniewinniono. Starszy brat dał mu na otarcie łez trochę pieniędzy i czym prędzej wsadził tę łamagę z powrotem na statek do Ameryki.

Awantura turecka

Czasem jednak i gorsze rzeczy psuły nastrój beztroskich pikników. Niedługo po przygodzie Johna Scratch Becker, Mały Joe, Chapman i Sesikowicz zostali aresztowani w Smyrnie, gdzie spieniężali lewe listy kredytowe. Czwórka była w podróży służbowej już od pewnego czasu, wędrując po różnych miastach Europy i wymieniając śliczne dokumenty autorstwa Beckera na żywą gotówkę, aż ich licho zaniosło do Turcji. Zatrzymani, oskarżeni o fałszerstwo, osądzeni w brytyjskim konsulacie zarobili wyroki po siedem lat ciężkich robót w więzieniu w Konstantynopolu.

W dodatku usłużny inspektor Shore przesłał władzom tureckim pełne dossier zatrzymanych, a Agencja Pinkertona donosiła zza oceanu, że będzie się starać o ich ekstradycję. Sytuacja nie wyglądała różowo. Worth zmobilizował siły i środki, i wyruszył z odsieczą. Wziąwszy ze sobą słynącą z urody żonę Chapmana (piękna zrozpaczona kobieta bywa pomocna w negocjacjach), pożeglował do Turcji. Tam wydał tysiące funtów na przekupienie sędziów, policji i naczelnika więzienia (plotki głosiły, że omal go to nie zrujnowało). Na szczęście władze tureckie okazały się wrażliwe na te argumenty i akta sprawy "zginęły". A wobec tego aresztanci zostali zwolnieni z kazamatów szybko i bez zbędnych ceregieli.

Innym problemem, który spędzał Worthowi sen z powiek, była postępująca degrengolada Charliego Bullarda. Piano Charlie, najbliższy przyjaciel i wspólnik, jeszcze w Nowym Jorku miał opinię takiego, co nigdy nie wylewał za kołnierz, lecz ostatnimi czasy poświęcił się wyłącznie spożywaniu procentów. Ciemne chmury zawisły nad West Lodge, podmiejską rezydencją Wortha, w której on, Bullard i jego żona Kitty Flynn żyli sobie w przyjemnym trójkącie. Piano Charlie, coraz częściej będący w alkoholowym ciągu, znikał w niekończących się labiryntach spelun East Endu. Dawno już nie pracował. Ręce trzęsły mu się na tyle, że miał kłopoty z zapięciem guzików, a co tu mówić o forsowaniu zamków w sejfach.

Worth poświęcił się pracy

Kitty, która w tym czasie zdążyła urodzić dwoje dzieci, była coraz bardziej wściekła. Miarka się przebrała, gdy wyszło na jaw, że poczciwy Bullard jest bigamistą. Uroda Kitty swego czasu tak go olśniła, że całkiem zapomniał o pozostawionej w Nowym Jorku małżonce. Zaniedbywana przez lata dama zaczęła tęsknić i rozesłała detektywów, by szukali jej ślubnego w dalekim świecie. Po wielkiej awanturze pani Bullard numer dwa wyrzuciła Charliego z domu. A ten, ponieważ zasadniczo było mu już wszystko jedno, postanowił wrócić do Ameryki. Kitty została w West Lodge z Worthem, który rozpieszczał ją, jak mógł. Jednak ani brylantowe kolie, ani trzydziestopięciometrowy jacht nie zdołały ukoić goryczy Irlandki. W końcu zebrała dzieci i popłynęła do Stanów w ślad za niewiernym mężem. Adam był teraz sam.

Kiedy człowiekowi wali się życie osobiste, warto by zajął się czymś, co mu dobrze wychodzi. Na przykład pracą zawodową. Worth przyjął taką właśnie strategię na pokonanie melancholii. Wiosną 1876 roku Londyn żył zbliżającą się aukcją wyjątkowego dzieła sztuki – portretu Księżnej Devonshire pędzla Thomasa Gainsborougha. Lady Georgiana Spencer, żona księcia Devonshire, była Marylin Monroe XVIII stulecia. Piękna i błyskotliwa, zjednywała sobie rzesze wielbicieli wdziękiem, seksapilem i nakryciami głowy. Angażowała się politycznie, uwielbiała hazard (podobno zmarła całkiem spłukana), żyła w trójkącie z księciem małżonkiem i swoją przyjaciółką, miała nieślubne dziecko – przez lata dostarczała Brytyjczykom tematów do plotek przy herbacie.

Złodziej polubił księżną

Losy samego obrazu również były skomplikowane: namalowany około 1787 roku wkrótce tajemniczo zaginął, by odnaleźć się na krótko po pięćdziesięciu latach i znów zniknąć w czeluściach którejś z prywatnych kolekcji. Po śmierci właściciela zbiory wraz ze słynnym obrazem zostały wystawione na sprzedaż, co wzbudziło wielkie emocje. Przy okazji odkurzono wszystkie stare historyjki (księżna nie żyła już od 70 lat) i moda na Georgianę ogarnęła Anglię. Panie czesały się a la Georgiana, pudrowały a la Georgiana, wróciły do łask ogromne kapelusze, a skubane z piór strusie przeklinały swój los i księżnę Devonshire. W atmosferze ogólnego podniecenia w maju 1876 sprzedano obraz za 10 tysięcy funtów. Podniecenie wydatnie wzrosło, kiedy miesiąc później płótno zostało skradzione.

Adam Worth tym razem zadziałał osobiście. Najpierw odwiedził galerię malarstwa, w której szczęśliwy zwycięzca aukcji prezentował swoją zdobycz, i stojąc cierpliwie w ogonku zwiedzających, badał techniczne możliwości kradzieży. Potem, by nie narażać dzieła na niepotrzebne uszkodzenia, przeczytał wszystko, co znalazł o konserwacji zabytkowego malarstwa. W końcu ciemną nocą wrócił do galerii. Mały Joe Elliot stał na szpicy, niejaki Junka, od pewnego czasu ochroniarz Adama, stróżował pod oknami, zaś Napoleon zbrodni wkradł się przez okno do wnętrza. Wycięcie portretu z ram, zabezpieczenie i powrót do kolegów nie zajęły dużo czasu i wkrótce trzy sylwetki z powrotem wsiąkły w mrok. Pierwotny plan był taki, że po odczekaniu kilku miesięcy spróbuje się obraz dyskretnie sprzedać – od tureckiej afery finanse Wortha mocno kulały.

Jednak gdy przyszło co do czego, Adam odwlekał decyzję. Polubił tę pulchną osóbkę z burzą loków i bystrym, kpiącym spojrzeniem i ciężko mu było się z nią rozstać. Księżna Devonshire towarzyszyła złodziejowi w podróżach, bezpiecznie ukryta w specjalnym neseserze z podwójnym dnem. Ba, wzięła nawet udział (co w życiu nigdy by jej się nie zdarzyło) w paru włamaniach, w tym obrobieniu wagonu pocztowego ekspresu do Calais. Mały Joe Elliott i Junka szczęśliwie niewiele wiedzieli o sentymentalnych dziwactwach szefa, niemniej zaczynali się niecierpliwić.

"Wstał, lutnął Junkę w pysk, obrócił się na pięcie i wyszedł"

Co prawda dostali już wypłatę za udział w skoku, ale wydawało im się, że po sprzedaży arcydzieła otrzymają dodatkowe, bóg wie jakie pieniądze. Pierwszy zdradził Junka. Pewnego popołudnia ni stąd, ni zowąd zaprosił Wortha na szklaneczkę do Criterion Bar koło Piccadilly Circus. Już samo to wydało się podejrzane. Były zapaśnik, bandzior o subtelności intelektualnej bawołu jakoś nie pasował do lokalu, w którym spotykały się arystokratyczne elity i literaci.

Pierwszym, co zobaczył Adam po wejściu do baru, był samotny facet siedzący nad kuflem piwa, tak charakterystyczny, jakby miał napisane na czole "policja". Zająwszy stolik nieopodal, Junka zaczął nachalnie kierować rozmowę w stronę pamiętnej nocy, kradzieży z włamaniem i malarstwa portretowego. Krótko mówiąc, podpuszczał Wortha. Wtedy to Adam jeden jedyny raz złamał swoje zasady i użył przemocy – wstał, lutnął Junkę w pysk, obrócił się na pięcie i wyszedł. Panowie nie podjęli więcej współpracy. Mały Joe Elliott z kolei postanowił wrócić do narzeczonej w Nowym Jorku i zażądał, żeby szef sfinansował mu podróż. Worth chciał mieć spokój, więc zapłacił.

Po przyjeździe do Ameryki Mały Joe szybko trafił za kraty po nieudanym włamaniu. Przekonany, że to, co mu się przytrafiło, jest winą Wortha, zaczął kłapać dziobem na prawo i lewo, znajdując wdzięcznych słuchaczy w agentach Pinkertona. Agenci wysłuchawszy ciekawej historii o kradzieży dzieła Gainsborougha, powtórzyli ją detektywom Scotland Yardu. Jednak na tym rewelacje się skończyły. O tym, że Worth jest złodziejem, w Yardzie wiedziano nie od dziś, lecz bez dowodu przestępstwa w postaci zaginionego płótna nie sposób było mu cokolwiek udowodnić. A że Elliot nie miał pojęcia, gdzie jest obraz, zeznania małego złodziejaszka nie wniosły tu niczego nowego.

Adam na Czarnym Lądzie

Był rok 1880. Choć na razie nietykalny, Adam zdawał sobie sprawę, że siedzi na beczce prochu. Zmęczyło go nieustanne sprawdzanie, czy nikt go nie śledzi i czekanie, kiedy do jego posiadłości zapukają z nakazem rewizji. Doszedł do wniosku, że jemu i księżnej należą się długie wakacje. Marzyło mu się słońce Afryki i diamentowe pola, wyruszył więc do Cape Town.

Żeby podróż miała również wymiar praktyczny, wziął ze sobą do pomocy londyńskiego złodzieja nazwiskiem King. Wkrótce (podróż parowcem to nie to, co zmaganie się z falami na niepewnym pokładzie szkunera) przybyszy z wilgotnego, brudnego, zatłoczonego Londynu powitało Cape Town – lśniące jasnym tynkiem dwupiętrowe budynki, kilka przestronnych ulic, hotel, kościół i podobna do świątyni giełda handlu egzotycznymi piórami, w głębi kolonialne wille. I niewiele więcej. Dalej rozciągała się bezkresna przestrzeń – piękna, zielona i dzika. Worth z Kingiem poświęcili kilka dni na rozpoznanie lokalnych stosunków. Dowiedzieli się, że surowe diamenty z kopalni są transportowane wozami pod eskortą do Port Elisabeth, tam ładowane na statek i wysyłane do Europy. Eskortę stanowiło zwykle kilku Burów ze strzelbami. Panowie pożyczyli więc konie, prześledzili trasy konwojów i postanowili zrobić napad w stylu western-country-"ręce do góry".

Niestety pomysł nie wypalił, bo afrykańscy osadnicy nie byli z tych, co to się wystraszą groźnych min. Co więcej, sami porządnie nastraszyli napastników i złodzieje musieli salwować się ucieczką. King doszedł do wniosku, że ta eskapada nie jest dla niego, więc zawrócił, a Worth samotnie ruszył do Port Elisabeth. Przysłuchując się rozmowom w porcie, uzyskał cenną informację. Brylantowe statki wypływały do Europy w określone dni. Jeśli transport z kopalni się spóźnił, co się często zdarzało ze względu na brak dróg i kaprysy pogody, kamienie chowano do sejfu w urzędzie pocztowym Port Elisabeth, gdzie czekały na następny parowiec.

Krypa spłynęła z prądem

Tu już Worth poczuł się na pewnym gruncie. Włączył swój urok osobisty i, podając się za handlarza piórami, zaprzyjaźnił się z naczelnikiem poczty. Przez szereg dni zaglądał do urzędu, gawędził i grał w szachy z samotnym staruszkiem. Po pewnym czasie jego wizyty na poczcie przestały kogokolwiek dziwić. W końcu, korzystając z okazji zwędził mu klucz od sejfu i zrobił woskowy odcisk.

Przygotowanie wytrycha było pestką. Teraz należało już tylko czekać na spóźniony transport. Worth postanowił dopomóc szczęściu. Dowiedziawszy się o nadjeżdżającym konwoju, pojechał do najbliższej rzeki i odciął z cumy barkę, która służyła tam do przeprawy. Krypa spłynęła z prądem, a przewoźnicy drogocennych kamyków dotarli do portu dzień po odejściu statku. Kiedy pojawił się następny, nie było już czego ładować – sejf okazał się otwarty, a diamenty za niecałe pół miliona funtów przepadły bez wieści. Zniknął też sympatyczny handlarz piórami.

Złote lata

Lata 80. to bodaj najlepszy okres w życiu Adama Wortha. Napoleon zbrodni wrócił na szczyt. Po powrocie z Afryki zatrudnił niejakiego Neda Wynerta, bystrego i wykształconego młodego człowieka, który nie był jeszcze notowany i otworzył z nim na pozór legalną firmę Wynert & Co., która mieściła się w jubilerskim centrum Londynu – Hatton Garden – i handlowała diamentami.

Sprzedając kamienie o funta lub dwa taniej niż konkurencja, szybko zdobyli stałą klientelę. By zapewnić przedsiębiorstwu stałe dostawy towaru, obrobili sejf w biurach Hatton Garden, skąd wynieśli jeszcze więcej surowych diamentów. Po oszlifowaniu spółka Wynert & Co. sprzedała je za 30 tysięcy funtów. Biznes się kręcił, Wynert pracował, zaś Adam znów mógł wieść życie bogatego rentiera. Jako że zbliżał się do czterdziestki, pomyślał, że dobrze byłoby się ożenić.

Przed laty, kiedy pierwszy raz przybył do Anglii, zatrzymał się w małym hoteliku w Bayswater prowadzonym przez wdowę z dwojgiem dzieci. Rodzina była sympatyczna i wspominał ten krótki pobyt bardzo miło. Już po przeprowadzce do West Lodge doszły Adama słuchy, że dawna gospodyni popadła w tarapaty finansowe, więc zaczął regularnie jej pomagać, opłacając mieszkanie czy finansując szkoły dla jej pociech. Młodsza z córek wyrosła na ładną i rozsądną pannę, a kiedy Worth w końcu poprosił ją o rękę, nie powiedziała nie.

Miał zostać statecznym mężem i ojcem

Wszystkie sąsiadki kręciły głowami, jakiż to dziewczyna wygrała los na loterii – wybrał ją pan z lepszego towarzystwa. Ani panna młoda, ani jej rodzina nie mieli pojęcia, czym zajmuje się narzeczony i Adam starał się, żeby tak zostało. Ślub Henry’ego Raymonda był wydarzeniem towarzyskim, a po egzotycznej podróży poślubnej nowożeńcy osiedli w West Lodge. Arcy-złodziej sprzedał swój apartament na Piccadilly, nie był mu już potrzebny. Odtąd zamierzał unikać ryzyka i zostać statecznym mężem oraz, wkrótce, ojcem.

Sęk w tym, że jego historia podbiła serce masowego czytelnika, wszystko oczywiście przez wścibskie gazety. Różne periodyki po obu stronach oceanu poświęcały mu sporo zupełnie zbędnej uwagi, a "New York World" posunął się do tego, że opublikował jego zdjęcie, adres w Londynie i listę przestępstw, o które był podejrzany. Worth postanowił chować gazety przed żoną i pozbyć się z domu obrazu Gainsborougha. Księżnę Devonshire zapakowaną w safianowy neseser wysłano więc do Stanów, gdzie spoczęła wśród różnych gratów w wynajętym magazynie. Taki już los dawnych miłości.

Pewnego popołudnia 1885 roku w Criterion Bar, tak jak kiedyś w Paryżu, uwagę Adama przyciągnął nieoczekiwany gość. Tym razem Worth i William Pinkerton powitali się jak starzy przyjaciele. Na zakończenie miłej pogawędki, twierdzi biograf, Napoleon zbrodni spoważniał i powiedział: "Inspektor Shore to idiota, ale dla pana i pańskich ludzi mam dużo szacunku. Chciałbym, żeby pan o tym wiedział". Detektyw w odpowiedzi uścisnął dłoń złodzieja. Dziwna to była przyjaźń, ale podobno porządny myśliwy szanuje zwierzynę, którą ściga. Zresztą obu panów łączyła wspólnota poglądów na pewne sprawy, obaj byli dżentelmenami, choć po przeciwnych stronach barykady. I o ile w grę nie wchodziły konieczności zawodowe, Pinkerton okazywał niejaką lojalność wobec Wortha, można nawet powiedzieć – do samego końca. A było to tak...

O jeden włam za daleko

Podczas gdy Worth cieszył się bogactwem i powodzeniem, jego dawni kamraci nie mieli tyle szczęścia. Scratch Becker ukrywał się przed aresztowaniem gdzieś w środkowych Stanach, Junkę zatrzymano w Quebecku w Kanadzie z fałszywymi czekami, Mały Elliott i Sesikowicz zmarli w więzieniu. Piano Charlie po rozstaniu z Kitty Flynn konsekwentnie staczał się w Nowym Jorku. Z dawnego kasiarza, błyskotliwego pianisty został wrak człowieka, który zrobiłby cokolwiek za parę dolarów na flaszkę.

Kiedy Max Shinburn zaproponował mu robotę, przyjął ją bez wahania. Baron Shinburn, niegdyś słynny włamywacz, nadal ubierał się wytwornie, nadal palił najdroższe cygara, ale za tą fasadą kryła się ruina. Nadal też bardzo nie lubił Wortha. Frustrat i alkoholik rzadko bywają wzorem precyzji i opanowania – planowany przez Shinburna skok na bank w Belgii nie wypalił, a obaj wykonawcy, Baron i Bullard, zarobili po 12 lat w więzieniu koło Liege.

Na wieść, że dawny wspólnik siedzi w mamrze tak niedaleko, Adam wyruszył do Belgii, by sprawdzić, jak bardzo nieprzekupni są tamtejsi urzędnicy. Gdyby wiedział, że ta podróż to początek smutnego końca, być może zostałby w domu. Ale niby skąd miał to wiedzieć?

Niepotrzebny skok

Nie zdążył już pomóc Bullardowi. Ledwie przekroczył belgijską granicę, dostał wiadomość, że Piano Charlie nie żyje. Była jesień 1892 r. Przybity Worth dotarł do Liege. Skoro dotarł już do Belgii, postanowił coś ukraść. Ad hoc, bez sprawdzonej ekipy, na obcym terenie i całkiem niepotrzebnie. Pieniądze do belgijskich banków przyjeżdżały pociągami z banków szwajcarskich. Potem kasetki przeładowywano do furgonu pocztowego, śmiesznej małej dwukółki ciągniętej przez pojedynczego konia, i odwożono finansistom.

Śledząc trasę tych dwukółek, Adam zauważył, że w pewnym miejscu przez jakieś trzy minuty są praktycznie niestrzeżone. Pomysł zakładał, żeby właśnie w tym krytycznym momencie doskoczyć do furgonu, buchnąć kasetkę czy dwie i pędem uciec. Świetny plan dla niespełna pięćdziesięciolatka. Jaki plan, takie i wykonanie. W szary październikowy poranek Worth czekał w zaułku, nasłuchując zbliżającego się turkotu, w stosownej chwili podbiegł do wozu i porwał z wnętrza dwie kasetki, ale potem – wszystko się poplątało. Ktoś krzyknął: "Łapać złodzieja!", jak spod ziemi wyrośli żandarmi i Napoleon zbrodni trafił na swoje Waterloo.

Siedem lat odsiadki

Belgijska policja zrazu nie wiedziała, kim jest ten szpakowaty mężczyzna o pociągłej twarzy i bujnych bokobrodach, rozesłali więc zdjęcia aresztowanego. Szybko otrzymali listy z Sureté i Scotland Yardu. Agencja Pinkertona nie odpowiedziała. Za to odsiadujący wyrok Baron Shinburn szczegółowo poinformował, z kim mają do czynienia. Rok 1893 powitał arcy-złodziej w więzieniu. Po procesie, który Adam spędził głównie nie odpowiadając na pytania, odesłano go na siedem lat do tej samej placówki, w której przebywał gadatliwy Baron. To spotkanie do miłych nie należało. Jedynym weselszym momentem w tym czasie był list od Kitty Flynn, wówczas zamożnej wdowy po bankierze, która przeczytawszy w gazecie o aresztowaniu, przesyłała Worthowi pozdrowienia i pieniądze na adwokata. Dalej było już tylko ponuro.

Mijały miesiące. W celi obok Shinburn robił wszystko, by uprzykrzyć rywalowi życie. Adam nie miał żadnej wiadomości o żonie i dzieciach. Kiedy już dotarły, okazały się przerażające. Dom został obrabowany, żonę zgwałcono, w głębokiej traumie trafiła do zakładu dla obłąkanych. Dzieci opieka społeczna wysłała do wujka Johna, do Stanów. Jakby mało było przygnębiających wieści – w Kanadzie zmarła Mama Mandelbaum, a wkrótce potem poczciwą Kitty zabrało zapalenie płuc. Worthowi wydawało się, że spada w dół jakiejś oślizgłej, czarnej studni pozbawionej dna...

W 1897 roku Adama Wortha zwolniono z więzienia za dobre sprawowanie. Słaby i rozbity psychicznie musiał się szybko pozbierać, czekało go kilka rzeczy do załatwienia. Wrócił do Londynu.

Musiał uporządkować sprawy

Wynajął mały pokój przy Piccadilly, niedaleko swego dawnego mieszkania, a następnie włamał się do jubilera po drugiej stronie ulicy, żeby mieć na bilet do Ameryki. Przed wyjazdem odwiedził żonę w przytułku, nie poznała go i nie było z nią kontaktu. W Ameryce po pierwsze przypomniał się dzieciom. Potem postanowił wykorzystać swoją ostatnią kartę przetargową.

William Pinkerton raczej nie spodziewał się rewizyty i kiedy w jego gabinecie pojawił się Adam Worth, proponując pośrednictwo przy zwrocie obrazu Gainsborougha, przeżył mały wstrząs. Złodziej-dżentelmen zaproponował zwrot Księżnej Devonshire prawowitemu właścicielowi w zamian za 25 tysięcy funtów i gwarancję nietykalności. Negocjacje toczyły się jeszcze przez jakiś czas, ale ostatecznie w 1901 roku portret lady wrócił do galerii. W ślad za księżną do Londynu popłynął też Adam z dziećmi. Wynajął dom w Camden, posłał latorośle do porządnych szkół.

Kiedy umarł rok później, syn Harry Raymond miał 15 lat, Constance 10. Chłopiec zorganizował pogrzeb, załatwił sprzedaż domu, kupił bilety na podróż do Stanów, a w Nowym Jorku wynajął mieszkanie dla siebie i siostry. Na wieść o śmierci Wortha William Pinkerton odnalazł dzieci i przesłał im pieniądze. Potem przez lata otaczał je dyskretną opieką. Gdy Harry skończył szkołę, zaoferował mu pracę.

Syn Napoleona zbrodni został detektywem.

Natalia Karnecka-Michalak

Śledztwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama