Ponury śpioch

Między 1985 a 1988 rokiem zabił osiem osób. Potem zniknął. Po trzynastu latach wrócił i znów zaczął mordować.

Dwudziestodziewięcioletnia Enietra Margette mieszkała w Mieście Aniołów od dziecka. Według niej to wcale nie był raj. Hollywood, Sunset Bullevard i posiadłości znanych aktorów znajdowały się zaledwie kilkanaście kilometrów dalej, ale jakby na zupełnie innej planecie. Ona wychowała się w jednej z najbiedniejszych dzielnic południowego Los Angeles, zamieszkałej w większości przez Afroamerykanów.

Twarz, którą szpeciły blizny

W tej opanowanej przez gangi okolicy niemal każdej nocy ginęli ludzie. Ofiarami krwawych porachunków bardzo często padały kobiety. Enietra nauczyła się tu żyć. Ostrożna, nieufna w stosunku do obcych starała się nie wychodzić po zmroku z domu, a w dzień unikać pustych ulic, ciemnych zaułków. A jednak zatrzymała się, kiedy zaczepił ją przejeżdżający obok mężczyzna.

- Może cię podwieźć? - zapytał.

Miał miłą, przyjazną twarz, którą szpeciły tylko charakterystyczne blizny, najprawdopodobniej po przebytej w dzieciństwie ospie. Na oko 30-letni, może trochę starszy, szczupły, Afroamerykanin zupełnie nie pasował do miejscowych osiłków, ciągle włóczących się w okolicy. Nieznajomy wyglądał na sympatycznego. Jechał wolno, tuż obok niej. Enietra zapamiętała pomarańczowego forda pinto, bardzo zadbanego, z charakterystycznymi białymi pasami ciągnącymi się przez maskę, dach i klapę bagażnika - zupełnie jak w sportowych autach.

Reklama

Rozglądnęła się. Ulica była pusta, zapadał Zmierzch. - Nie, dziękuję - odpowiedziała.

Wyciągnął pistolet i...

Po chwili zastanowienia dodała, że idzie do przyjaciółki, że to niedaleko, zaledwie kilka przecznic. Tego wieczoru miały razem urządzić imprezę. Nieznajomy nalegał. - Daj spokój. I tak jadę w tamtym kierunku... - powiedział, uśmiechając się do niej. Jechał wolno jeszcze kawałek. Rozmawiali chwilę, przekomarzając się, aż w końcu Enietra uznała, że mężczyzna chyba nie ma złych zamiarów i wsiadła do jego auta. Przedstawiła się. Po krótkiej rozmowie całkiem przestała się go obawiać. Niepokój wrócił, gdy kierowca wspomniał, że po drodze musi się gdzieś zatrzymać.

- Tylko na chwilę - zapewniał. - Potem od razu pojedziemy dalej.

Zaparkowali przed jakimś domem. Mężczyzna wszedł do środka, a Enietra została w samochodzie. Widziała w oknie sylwetki rozmawiających, ale nie dostrzegła twarzy. Po kilku minutach kierowca wrócił do auta. Był w zdecydowanie gorszym humorze. Ruszyli. Enietra zaczęła żałować, że dała się namówić na podwiezienie. Kierowca forda, który kilkanaście minut temu wydawał się jej czarującym dżentelmenem, teraz całkowicie się zmienił. Nagle zdenerwował się z niewiadomego powodu, zaczął jej robić dziwne uwagi, po chwili zaś zupełnie ignorował. Kobietę przestraszyła ta nagła zmiana nastroju nieznajomego i w końcu poprosiła go, by pozwolił jej wysiąść. Wtedy mężczyzna wyciągnął pistolet i strzelił jej prosto w pierś.

Cudem ocalona

Ocknęła się po błysku flesza. Poczuła straszliwy ból. Mężczyzna dobierał się do niej, zdzierał z niej ubranie. Potem zgwałcił ją. Na koniec pobił rękojeścią pistoletu. Robił jej też zdjęcia...

Mimo wyczerpania spowodowanego upływem krwi Enietra próbowała się bronić. Szarpała się z oprawcą, starała się go uderzyć, jednak szybko opuszczały ją siły, brakło jej tchu. Wtedy zaczęła błagać o litość. Sadysta uznał widocznie, że kobieta nie przeżyje, bo wyrzucił ją z samochodu niczym worek ziemniaków. Upadła bezwładnie na bruk. Leżąc w kałuży krwi, Enietra wiedziała tylko jedno: jeżeli zostanie w tym miejscu, jeżeli choć na chwilę zamknie oczy, już nigdy się nie obudzi. Całą siłą woli zmusiła się, by wstać. Słaniając się, powlokła się w stronę domu przyjaciółki. Pragnienie przeżycia okazało się silniejsze od skrajnego wyczerpania. Jakimś cudem udało się jej dotrzeć do drzwi. Przyjaciółka w pierwszej chwili nie poznała skatowanej Enietry. Potem trzęsącymi się rękami wybrała numer pogotowia, następnie pobiegła po domową apteczkę, próbowała zatamować krew. Karetka przyjechała po kilku minutach. Ranna trafiła do szpitala, a tam od razu na salę operacyjną. Lekarze widząc, w jakim była stanie, dziwili się, że uszła z napadu z życiem.

Makabryczna listopadowa noc 1988 roku na zawsze odmieniła Enietrę. Kobieta powoli wracała do zdrowia i do normalności. Potem jeszcze przez długi czas nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ktoś wyrządził jej tak wielką krzywdę. Dopiero wiele lat później miała się dowiedzieć, że nie była jedyną ofiarą poznanego tamtego wieczoru mężczyzny.

Dwie dekady terroru

Dwadzieścia lat później dramatyczną historię Enietry Margette opisała Christine Pelisek, reporterka "LA Weekly". Wtedy mieszkańcy Los Angeles dowiedzieli się o istnieniu Ponurego Śpiocha, który od dwóch dekad grasował w Mieście Aniołów. Był jednym z najdłużej działających seryjnych zabójców w USA. Lokalna policja wiedziała o nim dużo wcześniej, ale z jakiegoś powodu nie ujawniła żadnych informacji aż do czasu, kiedy sprawą zainteresowały się media. Po publikacji "LA Weekly" wyszło na jaw, że Ponury Śpioch (ang. Grim Sleeper) zaczął mordować w połowie lat 80. i... robił to nadal, wciąż pozostając nieuchwytnym.

Swój pseudonim zawdzięczał nietypowemu dla seryjnych zabójców zachowaniu: przez trzynaście lat, od listopada 1988 do marca 2002 roku, pozostawał w uśpieniu. W tym czasie - z sobie tylko znanych powodów - nie zaatakował ani razu. Rozgłos, jaki nadała sprawie Ponurego Śpiocha prasa, zmusił policję do ujawnienia wielu informacji na temat toczącego się od dawna śledztwa. Okazało się, że w drugiej połowie lat 80. ubiegłego wieku w Los Angeles regularnie znajdowano ciała czarnoskórych kobiet, pochodzących z biednych rejonów miasta. Policja na początku nie łączyła ze sobą poszczególnych zabójstw, zakładając, że są one wynikiem brutalnych porachunków między lokalnymi gangami, do jakich często dochodziło w mieście w tamtym okresie.

Morderstw było jednak coraz więcej. Tylko w ciągu dwunastu miesięcy od sierpnia 1985 do sierpnia 1986 roku w podobnych okolicznościach zginęły dwie kobiety i mężczyzna, 36-letni Thomas Steele (jedyna ofiara płci męskiej). Policja podejrzewała, że Steele mógł być świadkiem któregoś z morderstw i dlatego zginął. Jako narzędzia zbrodni użyto tego samego pistoletu niewielkiego kalibru. Wszystkie ciała porzucono w ciemnych zaułkach.

Mroczna układanka

Kolejne zabójstwa miały miejsce w styczniu, kwietniu i październiku 1987 roku oraz w styczniu i wrześniu 1988 roku. Kobiety były przed śmiercią bite, duszone i molestowane seksualnie. W listopadzie 1988 roku Ponury Śpioch zgwałcił i postrzelił Enietrę Margette - tylko ona uszła z życiem. Po tym nieudanym ataku morderstwa ustały, a sprawca zapadł się pod ziemię. Policja już wtedy podejrzewała, że ma do czynienia z seryjnym zabójcą, ale nie udało się jej wpaść na żaden trop sprawcy. Snuto różne domysły na ten temat: że trafił do więzienia za inne przestępstwo albo że nie żyje. Z powodu braku śladów sprawa Ponurego Śpiocha utknęła w martwym punkcie. W końcu trafiła do archiwum z adnotacją: nierozwiązana.

Na początku XXI wieku w Los Angeles powołano specjalną jednostkę policji i wyznaczono jej jeden cel: odkurzenie dawnych akt z wciąż niewyjaśnionymi zbrodniami i ponowne przeanalizowanie zebranych dowodów przy użyciu nowoczesnej techniki kryminalistycznej, m.in. analizy próbek DNA. Podobne jednostki powstawały w tym czasie na całym świecie, także w Polsce - tzw. Archiwum X z Krakowa. Priorytetowe stało się zbadanie sprawy tajemniczych morderstw kobiet, do jakich doszło w drugiej połowie lat 80.

To ten sam człowiek

Śledczy szybko potwierdzili wcześniejsze hipotezy, mówiące o tym, że zabójstw dokonała jedna osoba. Ustalono, że morderca działał według takiego samego schematu. Jego ofiarami były czarnoskóre kobiety, często prostytutki, samotnie przemierzające ulice Los Angeles: jedna wyszła po papierosy, kolejna wracała z pracy do domu, jeszcze inna chciała tylko na chwilę pójść do sklepu. Najmłodsza miała 18, a najstarsza 35 lat. Każda z nich zginęła od strzału z pistoletu. Obrażenia niektórych jednoznacznie wskazywały na atak na tle seksualnym.

Z czasem zabójca stał się bardziej brutalny: dusił swoje ofiary i bił je do utraty przytomności. Od 1985 do 1988 roku w niemal identyczny sposób zabił siedem kobiet.

Dopiero analiza próbek materiału genetycznego pobranych ze śliny zostawionej na ciałach ofiar - niemożliwa do przeprowadzenia 20 lat wcześniej - wykazała, że za śmierć każdej z kobiet odpowiadał ten sam człowiek.

Powrót mordercy

Śledczy przeżyli szok, kiedy okazało się, że seryjny zabójca nie umarł, tylko... nadal morduje. 19 marca 2002 roku na jednej z rzadko uczęszczanych uliczek Los Angeles znaleziono ciało 14-letniej Princess Berthomieux. Dziewczynka zaginęła cztery miesiące wcześniej, tuż przed wigilią Bożego Narodzenia. Zwłoki wykazywały ślady pobicia, śmierć nastąpiła na skutek uduszenia. I chociaż zabrakło dotychczasowego elementu łączącego to morderstwo z zabójstwami przypisywanymi Ponuremu Śpiochowi - strzału z broni palnej - policja szybko znalazła inny dowód: DNA pozostawione przez zabójcę Berthomieux... pasowało do próbek genetycznych zabezpieczonych w latach 80.

Policja nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego Ponury Śpioch zrobił sobie trzynastoletnią przerwę. Przypuszczano, że albo w tym czasie siedział w więzieniu za inne przestępstwa, albo nie chciał ryzykować po nieudanym ataku w listopadzie 1988 roku. Cudem uratowana wówczas Enietra Margette widziała przecież jego twarz i zapamiętała wiele szczegółów, które mogły pomóc w jego schwytaniu. Najbardziej pesymistyczna wersja śledczych zakładała, że zabójca działał nadal, tylko zachowywał większą ostrożność, a morderstwa zostały przypisane komuś innemu. 11 lipca 2003 roku w jednej z ciemnych alejek z dala od centrum miasta znaleziono kolejne ciało. 35-letnia Valerie McCorvey, tak jak Princess Berthomieux, została uduszona. Przed śmiercią oprawca molestował ją seksualnie. Policja podejrzewała początkowo, że Valerie McCorvey zabił jej chłopak. Analiza DNA wykluczyła go jednak z kręgu podejrzanych. Materiał genetyczny pasował do Ponurego Śpiocha.

Policja rozkłada ręce

Zabójca przypomniał o sobie 1 stycznia 2007 roku. Wtedy bezdomny, koczujący w okolicy Western Avenue, przeszukiwał właśnie jeden z kontenerów na śmieci, kiedy natknął się na duży plastikowy worek. Mężczyzna rozerwał folię i zajrzał do środka. To, co znalazł, przeraziło go. Zobaczył skulone zwłoki nagiej kobiety. Natychmiast zawiadomił policję. Potem szybko zidentyfikowano ciało. Ofiarą była 25-letnia Janecia Peters, matka 4-letniego chłopca. Zginęła od strzału w plecy z broni palnej. Śledczy znaleźli na jej ciele DNA Ponurego Śpiocha.

Policja była coraz bardziej zdesperowana... i bezradna. Powołano specjalną grupę, nad którą kierownictwo objął detektyw Dennis Kilcoyne. Miał za zadanie wytropić i schwytać czarnoskórego mężczyznę, podejrzanego o dokonanie jedenastu zabójstw w latach 1985-1988 i 2002-2007. Śledczy, choć dysponowali portretem pamięciowym zwyrodnialca, jego DNA i odciskami palców, nie potrafili złapać mordercy. Próbki materiału genetycznego zostały oczywiście porównane ze znajdującymi się w powiększającej się z roku na rok bazie danych kryminalistów. Problem polegał jednak na tym, że DNA skazańców zaczęto gromadzić stosunkowo niedawno, więc poszukiwany, nawet jeżeli złamał wcześniej prawo, wcale nie musiał figurować w rejestrze.

Mniej więcej w tym samym czasie ukazał się pierwszy z serii artykułów Christine Pelisek. Dziennikarka przeprowadziła własne śledztwo. Udało jej się dotrzeć do policyjnych informatorów, którzy potwierdzili, że za morderstwami z lat 80. oraz popełnionymi w latach 2002-2007 stała ta sama osoba. Pelisek rozpętała burzę cyklem sensacyjnych reportaży. Mieszkańcy Los Angeles byli zbulwersowani faktem, że policja tak długo ukrywała informacje o seryjnym zabójcy. Dziennikarze wytykali ewidentne niedopatrzenia w śledztwie. Władzom miasta i policji zarzucano traktowanie sprawy po macoszemu ze względu na kolor skóry ofiar, ich niski status społeczny (niektóre kobiety były prostytutkami) i pochodzenie (większość ofiar mieszkała w najbiedniejszej części Los Angeles).

Anonimowy telefon

Po fali krytyki, jaka spadła na policję, o pomoc poproszono w końcu społeczeństwo. Ustanowiono nagrodę w wysokości pół miliona dolarów (!) dla osoby, która przekaże śledczym informacje pozwalające zidentyfikować i ująć mordercę. Sprawę nagłośniono też w telewizji, m.in. w programie "America's Most Wanted", dzięki któremu udało się schwytać ponad tysiąc kryminalistów. Wszystko na nic. Ponury Śpioch wciąż pozostawał na wolności.

W 2009 roku policja ujawniła przechowywany wcześniej w archiwum zapis rozmowy telefonicznej z 10 stycznia 1987 roku, prowadzonej między oficer dyżurną policji i anonimowym informatorem. Mężczyzna mówił, że kierowca niebiesko-białego vana o numerach rejestracyjnych 1PZP746 porzucił ciało kobiety w alejce przy East 56th Street, ukrył je pod warstwą śmieci, a następnie odjechał. Kiedy policjantka zapytała swojego rozmówcę o nazwisko, ten zaśmiał się tylko i powiedział: - Znam zbyt wiele osób. Po czym rzucił słuchawką.

Po tym anonimie policja szybko odnalazła samochód. Auto stało z ciepłym jeszcze silnikiem przed jednym z miejscowych kościołów (nieistniejącym już Cosmopolitan Church). Jak się później okazało, pojazd należał do gminy wyznaniowej i służył do transportu osób sypiających w przykościelnej noclegowni. Niestety, nikt nie potrafił udzielić informacji policjantom, kto i dlaczego używał samochodu tej nocy. Nie udało się również zabezpieczyć żadnych znaczących śladów, poza odciskami palców. Ówczesne metody śledcze rzeczywiście nie pozwalały na dokładniejsze zbadanie vana, ale zignorowanie wątku Cosmopolitan Church było równoznaczne z odrzuceniem kluczowego tropu. Zdaniem detektywa Dennisa Kilcoyne'a w 1987 roku śledczy dopuścili się szeregu zaniedbań.

Po nitce do kłębka

Wszyscy, którzy należeli do tego kościoła, powinni zostać przesłuchani. Ich dane trzeba było zamieścić w dokumentacji. Tymczasem nie wydaje się, by prowadzący sprawę poświęcili na to zbyt wiele czasu. Wszystko wskazuje na to, że tak ważny ślad został zlekceważony. Nie jestem w stanie tego zrozumieć - krytykował po latach swoich kolegów po fachu detektyw, cytowany przez "LA Weekly". Upublicznienie nagrania rozmowy telefonicznej z 1987 roku było kolejnym desperackim krokiem policji.

Śledczy liczyli, że ktoś rozpozna głos informatora lub przypomni sobie jakiekolwiek szczegóły dotyczące tamtej nocy. Ale nikomu nie udało się powiązać faktów i znaleźć rozwiązanie zagadki.

Śledztwo nabrało tempa dopiero po zastosowaniu tzw. familial searchingu. Metodę tę oparto na założeniu, że wielu kryminalistów ma w rodzinie kogoś bliskiego, kto także złamał prawo. Jeżeli więc uda się dopasować próbkę materiału genetycznego pobraną na miejscu zbrodni do DNA zarejestrowanego w bazie danych skazańca, krąg podejrzanych zawęża się do członków jego rodziny.

Familial searching jest praktyką kontrowersyjną i bardzo krytykowaną przez obrońców praw obywatelskich, twierdzących, że metoda ta nazbyt ingeruje w prywatność niewinnych osób, które mają nieszczęście należeć do rodziny skazanego. Policja broni swojego narzędzia pracy, argumentując, że tego typu analizy kodu genetycznego mogą pomóc w schwytaniu osób niebezpiecznych dla otoczenia, kiedy wszystkie inne środki zawiodą.

Ostateczny dowód

Dzięki zastosowaniu familial searchingu po raz pierwszy w historii amerykańskiej kryminalistyki udało się schwytać przestępcę - był nim właśnie Ponury Śpioch. Śledczy użyli tej techniki natychmiast po jej zalegalizowaniu w Kalifornii w 2008 roku. Pierwsza analiza nie przyniosła żadnych efektów. Dopiero po drugiej, przeprowadzonej półtora roku później, udało się ustalić, że wyekstrahowany łańcuch DNA z materiału zebranego z ciał ofiar seryjnego zabójcy bardzo przypomina DNA niejakiego Christophera Franklina, młodego czarnoskórego mężczyzny oskarżonego o popełnienie przestępstwa z użyciem broni i posiadanie narkotyków. Ale to nie Christopher, tylko jego 57-letni ojciec, były mechanik Lonnie D. Franklin Jr., idealnie pasował do profilu Ponurego Śpiocha.

Zgadzała się rasa podejrzanego, jego wiek, a także miejsce zamieszkania - miał dom w okolicy, gdzie najczęściej porzucano zwłoki kobiet. Śledczy potrzebowali jeszcze ostatecznego dowodu - próbki jego materiału genetycznego.

Szok i ulga

Policja zaczęła dyskretnie obserwować Lonniego D. Franklina. Śledczy bali się, że go spłoszą. W końcu zauważyli, że mężczyzna wyrzucił resztki pizzy do śmietnika. Zebrano je, później zabezpieczono również szklankę, z której pił wodę. To wystarczyło, by pobrać próbki do badań. Późniejsze porównanie potwierdziło podejrzenia detektywa Dennisa Kilcoyne'a i jego kolegów. Kod genetyczny Franklina zgadzał się z DNA Ponurego Śpiocha.

Lonnie D. Franklin Jr. został zatrzymany 7 lipca 2010 roku. Sąsiedzi byli zaskoczeni niespodziewaną akcją policji u powszechnie lubianego mężczyzny. Pytani później przez dziennikarzy, przyznawali, że mechanik bywał czasem wulgarny, ale jednocześnie podkreślali, że należał do osób towarzyskich i chętnie pomagał, gdy ktoś go o coś poprosił.

Po aresztowaniu mordercy bliscy ofiar Ponurego Śpiocha mogli odetchnąć. - To dobry dzień - komentował na gorąco Donnell Alexander, brat zamordowanej w 1988 r. Alicii Alexander. W rozmowie z agencją AP przyznał, że nigdy nie przestał wierzyć w to, że zabójca jego siostry prędzej czy później wpadnie w ręce policji.

- Nie myślisz o tym codziennie, ale przy okazji każdych urodzin, wakacji, świąt Bożego Narodzenia... - mówił. - Aresztowanie nie jest jeszcze zamknięciem całej sprawy. Ale pomaga. Większość rodzin ofiar była tego samego zdania. W ich wypowiedziach często powtarzało się jedno słowo: ulga.

Franklinowi zarzucono popełnienie dziesięciu morderstw i jedno usiłowanie zabójstwa. Zabrakło dowodów, by oskarżyć go także o zamordowanie Thomasa Steele'a,jedynego mężczyzny w gronie ofiar przypisywanych Ponuremu Śpiochowi. Podczas pierwszych przesłuchań Lonnie D. Franklin Jr. ani razu nie przyznał się do winy. Czeka w areszcie na ustalenie daty rozpoczęcia procesu, który według prowadzącego sprawę sędziego może potrwać aż trzy lata. Grozi mu kara śmierci.

Błędy policji

Policji z Los Angeles wielokrotnie zarzucano niedokładność, opieszałość i ignorowanie kluczowych tropów. Kiedy dwadzieścia lat później specjalna grupa śledcza chciała naprawić błędy z przeszłości, musiała zmierzyć się z efektami zaniedbań swoich kolegów po fachu. Przesłuchanie osób związanych w 1987 roku z kościołem, do którego należał van, w większości przypadków okazało się zwyczajnie niemożliwe, bo w archiwach brakowało podstawowych danych.

Ale śledczy kilka razy wykazali się też niepotrzebną nadgorliwością. Jej wynikiem były nieuzasadnione aresztowania. Jeszcze w latach 80. o zabójstwa prostytutek w południowym Los Angeles próbowano oskarżyć miejscowego policjanta, Rickey'a Rossa. I mimo że szybko oczyszczono go z zarzutów (m.in. na podstawie testów balistycznych), Ross przez wiele lat musiał żyć z piętnem podejrzanego. Wielu nie wierzyło w niewinność policjanta aż do jego śmierci. Zmarł w 2003 roku, a Ponury Śpioch zabijał dalej.

Mąż, ojciec, sąsiad... morderca

Lonnie David Franklin Jr., tak brzmi pełne nazwisko mężczyzny oskarżonego o dziesięć morderstw, przez wiele lat mieszkał w jednorodzinnym domku przy 81st Street w Los Angeles. Miał żonę i syna. Był mechanikiem. Przez pewien czas, na początku lat 80. ubiegłego wieku, pracował nawet w policyjnym warsztacie,

gdzie naprawiał radiowozy. Nie przeszkodziło mu to w regularnym łamaniu prawa. Już po zatrzymaniu w lipcu 2010 roku okazało się, że Franklin był wcześniej aresztowany przynajmniej piętnaście razy, m.in. za włamanie. Nigdy nie trafił jednak na dłużej za kratki, m.in. ze względu na niską szkodliwość społeczną swoich czynów... i z powodu braku miejsc w więzieniu stanowym.

Franklin zwykł dzielić się ze znajomymi swoimi pełnymi przemocy fantazjami seksualnymi. Lubił brutalny seks i chwalił się licznymi podbojami. Czasami pokazywał nawet zdjęcia. Ilekroć rozmowa zeszła na temat prostytutek, rzucał pod ich adresem agresywne komentarze. Jednocześnie otwarcie przyznawał się do korzystania z ich usług. Wszyscy w okolicy wiedzieli, że regularnie zapraszał je do siebie. Sąsiadom zależało na dobrych relacjach z Franklinem, bo miał fach w ręku. Reperował auta na własnym podjeździe i potrafił zdobyć tanie, używane części do samochodów. Być może dlatego wszyscy przymykali oko na jego dziwactwa...

Michał Raińczuk

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: poszukiwania | przestępca | policja | morderca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy