Magistrowie, do rożna!

Między nami, po ulicyPojedynczo i grupamiSnują się okularnicyZ laptopami...Z komórkami, pageramiWydrukami, kompleksamiitp., itd...

Między nami, po ulicyPojedynczo i grupamiSnują się okularnicyZ laptopami...Z komórkami, pageramiWydrukami, kompleksamiitp., itd...

Nie było ich trzy miesiące, teraz wrócili, a wraz z nimi wiecznie te same problemy... Z perspektywy czasu utworzenie przez Kazimierza Wielkiego w 1364 roku w Krakowie instytucji zwanej Studium Generale wydaje się krokiem lekkomyślnym i nierozważnym.

Utrzymanie tego całego interesu kosztowało i kosztuje ogromne pieniądze, z pomysłów i rad naukowców nie chce korzystać pies z kulawą nogą, zaś studenci - wiadomo - potrafią skomplikować życie każdej kolejnej władzy: i uczelnianej, i magistrackiej, i ogólnopaństwowej.

Reklama

Kłopoty, na początku sporadyczne, zaczęły się mnożyć od 1402 roku, kiedy to syn kuchcika Władysława Jagiełły, niejaki Andrzej Wężyk, jako pierwszy otrzymał tytuł magistra nadany przez polską (a nie jak do tej pory przez uniwersytet w Pradze) uczelnię. Dobry król natychmiast zaproponował młodemu magistrowi lukratywne stanowisko na Wawelu, gdzie pan Andrzej miał obracać rożen (tak śmiesznie kiedyś nazywano grill). Ku zdumieniu monarchy urażony magister odmówił, poszedł w dyplomaty i słusznie słuch o nim zaginął.

Druga afera wybuchła w roku 1414, gdy do JM Rektora wpłynął donos, że przybyły z Gniezna przed trzema laty student, syn kierownika tamtejszej szkoły katedralnej, Jakub, to w rzeczywistości przebrana niewiasta, sprytnie kryjąca pod rewerendą wszystkie okrągłości, a nazywająca się Nawojka. Bezwstydnica uczyła się tak dobrze, że Magnificus, obejrzawszy indeks, nie kazał jej spalić na stosie, lecz zamknąć w klasztorze, gdzie do końca dni swoich uczyła mniszki sztuki czytania i pisania.

Jeszcze Polska nie przestała trząść się z oburzenia, a tu bach! Do pana rektora - jest rok 1427 - zgłasza się niejaki Jan Brzuszek, przedmiejski rybak, ze skargą na studentów Almae Matris, którzy go na ulicy Szewskiej pobili kijami służącymi do tzw. pylathiki czyli, mówiąc po ludzku, palanta. Dzięki protokołowi przesłuchania winnych mamy pierwszą w dziejach - tak! - relację o podbijaniu piłki kijem, który to pomysł zerżnęli od nas Jankesi, nazywając w swej nowomowie bejzbolem.

Kronikarze dyskretnie pomijają jednak fakt zerżnięcia, skrupulatnie odnotowują jeno pierwsze na ziemiach polskich zastosowanie przez studentów palantowej (bejzbolowej) pałki do celów absolutnie pozasportowych, co podchwycił później dwór królewski, a wraz z przeprowadzką króla do Warszawy również i lud zamieszkujący piaski Mazowsza...

Co będzie w tym roku można sobie jedynie wyobrazić, chociaż bywa, że nasza wyobraźnia jest za skromna. Pewne jest tylko, że ONI znowu coś wymyślą. I że dobrze, iż wrócili, bo bez nich było okrutnie smutno.

Dzień Dobry
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy