Jojo, locking, plaża i drift

O ile oficjalne punkty programu zakończonej niedawno II edycji Freestyle City Festival są jednoznacznie widowiskowe, to okazało się, że zdarzenia, jakie miały miejsce za kulisami głównych rozgrywek zasługują na miano prawdziwych hitów cieszyńskiej imprezy.

Chodzi przede wszystkim o wydarzenie, jakie miało miejsce w nocy z soboty na niedziele, kiedy to doszło do nieoczekiwanego pojedynku mistrza tańca locking'u z mistrzem technik jojo. - Czegoś takiego nie widziałem nigdy w życiu. Pełno ludzi się zbiegło i wszyscy zaczęli tańczyć! - wspomina Sebastian Woźniak z Cieszyna.

Pojedynek mistrzów - jojo vs locking

Przed Piwnicą Stary Targ, w atmosferze festiwalowej nocy, można było się spodziewać freestylowych akcentów.

- Zaczęło się trochę dziwnie. Wyszedłem się przewietrzyć, a tu jacyś ludzie wyskoczyli z głośnikiem. Stanąłem z boku i pomachałem trochę swoim jojem. Macham, a tu nagle chłopaki zaczynają tańczyć obok na zajawce. Razem się zgrywaliśmy na takim spontanie, jakiego wcześniej nie doświadczyłem. Super akcja - mówi Damian Lada, z grupy Backspin.

Reklama

Organizatorzy festiwalu już rozważają łączone pokazy i rywalizacje różnych dyscyplin kultury freestylowej. Na tym jednak nie koniec nocnego szaleństwa w Cieszynie.

Surfing na rynku

Drugim hitem Freestyle City Festivalu okazał się fragment plaży na rynku, który pozwalał na surfowanie na tafli wody. Chodzi o dyscyplinę zwaną Skimboard, która w Cieszynie zdobyła wielu sympatyków.

O ile w ciągu dnia instruktorzy z ekipy SkmBeam wprowadzali nowicjuszy w technikę ślizgu po wodzie, o tyle nocne ekipy rozbawionych festiwalowiczów mogły na spontanie ślizgać się nie tylko na desce, ale i na własnych ciałach.

- Okazało się, że ta freestylowa zajawka przypadła do gustu nawet paniom na wysokich obcasach i kolegom ze świata oddalonego od freestylu, którzy wracali z różnych imprezowych stron miasta. Okazało się że klimat festiwalu łączy wszystkich i to jego największy atut - mówi Grzegorz Gałuszka, instruktor Skimboardu.

Palenie gumy

Ostatnią nieplanowaną niespodzianką był niedzielny pokaz na parkingu przed browarem, gdzie pojawiły się cztery ekstremalne fury: 2 nissany 200 SX, Ford Sierra oraz BMW M3. Ich właściciele i sympatycy Freestyle City Festivalu - Pończak, Bori, Piotrek i Krzysiek zaserwowali widzom samochodowe szaleństwo.

- Ustawiliśmy dwie beczki. Wokół nich nasi kierowcy kręcili ósemki. Mało tego, niejednokrotnie robili to w dwa samochody. Męczyli je aż do zupełnego zdarcia i ostatecznego przebicia opon - tłumaczy Sebastian Wojtek, koordynator strefy drift.

Na całym Wzgórzu Zamkowym unosił się dym i zapach spalin. Słychać było ryk silników i piski opon, które przyciągały coraz więcej ludzi.

- Nasza przygoda z driftem zaczęła się, kiedy dostaliśmy prawo jazdy. Drift to dla nas rozrywka, sposób na zabawę z kumplami - mówi Pończak. - Jest adrenalina, bo żadnego z wykonywanych manewrów nie możemy tak do końca kontrolować - dopowiada Krzysiek, jeden z kierowców.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: płazy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy