Czy twoje dziecko jest twoje?

Coraz częściej mężczyzn, których partnerki spodziewają się dziecka, bardziej od kompletowania wyprawki i odliczania dni do porodu frapuje pytanie "Czy ono, aby na pewno jest moje"?

Współczesna psychiatria uznaje obsesyjne niedowierzanie w ojcostwo mającego przyjść na świat dziecka za odrębną jednostkę chorobową. W słowniku medycznym występuje ona pod nazwą Zespołu Leontesa, którą zawdzięcza "Opowieści zimowej" Williama Szekspira.

Objawy Zespołu Leontesa

Zespół Leontesa ujawnia się dopiero w momencie, gdy mężczyzna dowiaduje się, że będzie ojcem. Oznacza to, że nie występuje tylko u typowych "zazdrośników". Wręcz przeciwnie - pojawia się także u statecznych, zrównoważonych mężczyzn, którzy wcześniej nie mieli problemów z zaufaniem do partnerki.

Reklama

Zespołowi Leontesa towarzyszą następujące objawy: chorobliwa zazdrość wobec ciężarnej żony bądź partnerki, snucie teorii na temat jej niewierności, a co za tym idzie, wypieranie się własnego ojcostwa. Współcześnie zespół Leontesa często prowadzi do sądowego postępowania dowodowego w celu potwierdzenia bądź wykluczenia ojcostwa. Osoby, u których występują powyższe syndromy, dalekie są od radości z powodu narodzin dziecka. W skrajnych przypadkach uwagi krewnych o wizualnym podobieństwie niemowlęcia traktują jako element ukartowanego spisku. A niekiedy nawet wyniki testów genetycznych otrzymane do ręki nie są w stanie rozwiać ich wątpliwości. Wszak potwierdzają ojcostwo z 99,9999-procentową dokładnością. A co z tym 0,0001 proc.? - pytać niektórzy.

Niewiara w wierność

Szacuje się, że w samych Niemczech około 25 tys. mężczyzn nie przyznaje się do ojcostwa w stosunku do 53 tys. dzieci. Skąd ta niepewność, która doprowadza coraz więcej panów do obsesji?

Kiedyś ojcostwo, przynajmniej w przypadku małżeństwa, było uznawane za pewnik. Od momentu wprowadzenia i upowszechnienia się testów genetycznych, o takiej pewności można śmiało zapomnieć. Z badań przeprowadzonych w połowie lat 90. przez brytyjskiego antropologa Robina Bakera, wynikało, że co dziesiąte dziecko na świecie wychowywane jest przez innego mężczyznę niż jego biologiczny ojciec. W Polsce, jak donoszą badania Rafała Płoskiego, genetyka z Akademii Medycznej w Warszawie, 7-8 proc. dzieci wychowują mężczyźni żyjący w błędnym przekonaniu, że są ich ojcami. Zaś we Francji jest ich już dwukrotnie więcej, bo aż 15 proc. Liderami pozostają jednak niektóre regiony Anglii, gdzie dzieci ze związków pozamałżeńskich stanowią 25 proc. ogółu oraz Stany Zjednoczone, gdzie pozamałżeńskie poczęcia stanowią już jedną trzecią.

Życie jak w operze mydlanej

Nie tylko statystyki chwieją pewnością ojców w posadach. Swoje trzy grosze dorzucają także media. Kiedyś perypetie nieślubnych dzieci i wrabianych "tatusiów" były jedynie częścią fabuły brazylijskich telenoweli. Dziś erotyczno-genetyczne skandale na dobre zagościły w świecie gwiazd show-biznesu czy nawet polityki. Testom genetycznym, ku uciesze widowni, poddali się już Wesley Snipes, Kevin Costner, Diego Maradona, Puff Daddy czy Jean Claude van Damme. Niepewność ojcostwa zręcznie wykorzystują też twórcy programów medialnych, gdyż jest to temat tak gorący, jak i dochodowy. Sukcesy odniósł w USA reality show, w którym adoptowana dziewczyna miała rozpoznać, który spośród biorących udział w grze mężczyzn jest jej biologicznym ojcem. W Niemczech rekordy popularności biła z kolei telenowela dokumentalna, w której wzięły udział kobiety, niepewne ojcostwa swoich dzieci. Przy czujnej asyście kamer i milionów widzów udawały się wraz z możliwymi kandydatami na ojców zrobić testy genetyczne.

Kowalski głupieje

Takie historie nie przechodzą bez echa w życiu przeciętnego Polaka. Obecnie 2 tysięcy mężczyzn rocznie prosi swoje partnerki o wykonanie testów. Wielu robi też testy bez ich wiedzy, samodzielnie pobierając próbkę materiału genetycznego i w tajemnicy zawożąc do kliniki. Wystarczy przecież włos czy ślina niemowlęcia zebrana patyczkiem z gąbką, jaki można kupić w każdej aptece.

- Chciałbym zrobić testy, żeby mieć całkowitą pewność, że to moje dziecko. - mówi 27-letni Przemek, którego żona jest w siódmym miesiącu. - Nie mam żadnych podstaw, żeby nie ufać swojej żonie. Między nami nie ma kłótni, ani niejasności. Ale teraz ciągle się słyszy takie historie, i to często właśnie w szczęśliwych rodzinach. Wolę mieć pewność od razu niż niespodziankę po latach - tłumaczy. Jego żona myśli, że to przejściowy kaprys i do testów nie dojdzie. W przeciwnym razie, obiecuje, że się wyprowadzi. -Uważam, że to upokarzające, jeżeli mąż woli zapłacić półtora tysiąca lekarzom zamiast kupić wózek dla dziecka. Albo badanie, albo zaufanie - mówi.

Magdalena Szot

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Partnerki | ojcostwo | testy | dziecko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama