Ballada o rewolwerowcu cz. II

Gdy napadał na banki, kasjerzy skwapliwie otwierali sejfy i pytali z szacunkiem: "Pan jest Jesse James? Pańskie pieniądze, sir". A on, zebrawszy łupy, kłaniając się obrabowanym i wpychał garście dolarów do męskich czapek i damskich torebek. To nic, że często kogoś zabijał. Mieszkańców przepełniała duma, że zostali obrabowani przez najsłynniejszy gang w kraju!

Koniecznie przeczytaj pierwszą część przygód Jessego Jamesa!

Następnym celem było Richmond. Miejscowość ta miała nie tylko bank, ale i więzienie, w którym od wojny siedziało paru kumpli z kawalerii Quantrilla, Jesse i towarzysze postanowili załatwić dwie sprawy za jednym zamachem. Do zespołu dokooptowano jeszcze dwóch młodszych Youngerów, Jima i Boba, którzy okazali się zdolni i chętni do pracy, a przy tym lojalni - jak to rodzina. Kilkunastoosobowa grupa, wyjąc dziko i strzelając na prawo i lewo, przetoczyła się przez miasteczko. Bracia James z kuzynami wpadli do banku i równie szybko z niego wypadli, z łupem pod pachą, po czym wszyscy pogalopowali do więzienia.

Reklama

Zemsta rozwścieczonych mieszkańców

Jednak w tym czasie ocknęli się mieszkańcy. Burmistrz i kilku mężczyzn chwycili za broń i w stronę napastników pomknęły kule. Ci nie pozostali dłużni. Burmistrz zginął, a opadający dym odsłonił też ciała dwóch obrońców więzienia - strażnika i jego piętnastoletniego syna. Rewolwerowców zaczął otaczać nagle coraz ciaśniejszy kordon wkurzonych obywateli. Wobec takiego obrotu sprawy bandyci zdecydowali się na odwrót. Ci, którzy mogli, galopowali przed siebie strzelając na oślep do tyłu, ci, co nie mogli, zostali w Richmond na dłużej.

Stopniowo, ucząc się na własnych błędach, gang Jamesa i Youngera wypracował model działania. Obaj przywódcy zatrudniali wyłącznie profesjonalistów, skoki planowali z dala od rodzinnych stron i nie brali więcej niż parę robót w roku. Resztę czasu spędzali w domach, ciesząc się życiem rodzinnym. Ich sława rosła wraz z kolejnymi napadami.

Duma z bycia okradzionym

Szczególną estymą cieszyli się bracia James. Ratowali się nawzajem z opresji, uciekali na jednym koniu i robili różne ciekawe rzeczy pobudzające wyobraźnię gawiedzi. Dochodziło do tego, że w pilnie strzeżonych placówkach finansowych kasjerzy skwapliwie otwierali sejfy, pytając z szacunkiem: "Pan jest Jesse James? Pańskie pieniądze, sir". A on, zebrawszy łupy, opuszczał bank jako ostatni, kłaniając się obrabowanym, a czasem wpychając garście dolarów do męskich czapek i damskich torebek. Fakt, że przy tej okazji ktoś bywał zastrzelony, stawał się w tym momencie mało istotny wobec dumy, jaka przepełniała mieszkańców - oto ich miasteczko okradł najsłynniejszy gang w kraju!

Obrońca uciśnionych

Przedstawiciele prawa systematycznie odwiedzali okręg Kearney, mając nadzieję, że któregoś dnia zastaną raubritterów w domu, nigdy im się jednak nie udało. Mimo to uparcie deptali grządki mamy Zee. Świeżo owdowiała pani Samuels prowadziła gospodarstwo z pomocą córek i opóźnionego w rozwoju syna, zawsze mogła też liczyć na wsparcie sąsiadów. W ich oczach była matką bohaterów, a i bracia James dbali o to, aby pod ich nieobecność miał kto zaorać rodzinne pola czy zebrać plony.

Starali się przy tym być pomocni sąsiadom, służyli radą, dawali pieniądze, niesfornych synów brali "na wychowanie", zostając w pewnym sensie cichymi sponsorami okręgu. Wielebny pastor James zapewne przewracał się w grobie, ale reszcie się to podobało. Legenda mówi, że Jesse wielokrotnie ratował wysiedlanych farmerów, a gdy rok okazał się niezbyt urodzajny, rozdawał żywność. W mroźne zimy sprawdzał, czy okoliczne dzieci są ciepło ubrane. A potem jechał postrzelać gdzie indziej.

W połowie lat 70. XIX wieku napady na banki stały się bardziej ryzykowne. Rekiny finansjery nie zamierzały dawać się doić w nieskończoność, wzmocniono ochronę placówek, a gubernator Missouri zirytowany, że prasa nazywa stan "matką bandytów", podwoił siły w lokalnych posterunkach. Jesse postanowił więc zostawić na razie banki w spokoju i przerzucić się na środki transportu. Przez pewien czas gang obrabiał dyliżanse, zabierając wszystko, co miało jakąś wartość, ale rezultat był marny. Najeździ się człowiek, nastrzela, nakrzyczy, a w takim pudle - sprzedawca Biblii, fryzjer i stara panna w podróży do chorej ciotki. Większość cennych towarów, poczta, przekazy pieniężne i grube portfele klientów podróżowały już koleją. Należało więc rozpoznać nowy teren.

100 tysięcy dolarów w złocie

Ówczesne parowozy sapiąc, gwiżdżąc i stękając osiągały zawrotne prędkości 20-30 km na godzinę, zatem obrabowanie pociągu wydawało się dość prostym zadaniem. Pozostawała tylko kwestia, w jaki sposób zatrzymać rozpędzonego stalowego potwora. Ale i z tym sobie sprytni chłopcy poradzili. Frank James, który przeprowadzał rozpoznanie, jeżdżąc pociągami po całym kraju, wrócił z wiadomością, że ekspres do Iowa 21 czerwca 1873 r. będzie przewoził 100 tysięcy dolarów w złocie dla wschodnich banków. Zbójecka kompania przyjechała dzień wcześniej do leżącego przy trasie Adair.

21 czerwca o świcie członkowie gangu rozmontowali tory poza miastem na długości jednej czwartej mili, odkręcając szyny od podkładów. Potem pozostało już tylko czekać. Pociąg nadjechał mniej więcej planowo, anonsując swe przybycie kłębami czarnego dymu. Nie miał szans zatrzymać się czy choćby zwolnić zanim doszło do katastrofy. Wykolejona lokomotywa zaryła bokiem w ziemię, miażdżąc maszynistę, wagony rozsypały się jak zabawki. Zanim spanikowani pasażerowie zdążyli się ucieszyć, że żyją, do pociągu wkroczyli panowie z rewolwerami i zaczęli systematycznie odbierać portfele, biżuterię, torebki, a najchętniej oczywiście gotówkę. Jednak, ku rozczarowaniu gangu, w wagonie pocztowym nie było 100 patyków. Pojechały wcześniejszym składem. Nieco zdegustowani tym niefartem chłopcy postanowili szybko odbić sobie straty na następnym pociągu, w pobliżu Gads Hill. Tym razem nie rozwalali torów, lecz po prostu zatrzymali parowóz, po czym oskubali cały skład od konduktora po ostatni wagon. Opłaciło się, zebrali 10 tysięcy. Na koniec Jesse po namyśle zwrócił konduktorowi złoty zegarek, mówiąc: "Będzie ci potrzebny" - tak przynajmniej głosi legenda.

Według innej opowieści jednym z pasażerów owego pociągu był słynny detektyw Allen Pinkerton, który, pozbawiony portfela, za punkt honoru uznał ujęcie złodziei. Nie wiadomo, czy to prawda, ale faktem jest, że zirytowane kompanie kolejowe skrzyknęły się i wynajęły agencję detektywistyczną Pinkertona, mając nadzieję, że uda mu się to, co władzom federalnym nie wychodziło od dekady. Te nadzieje okazały się płonne. Detektywi, podobnie jak wielu innych przed nimi, plątali się po Kearney, niepokoili mamę Zee, zaczepiali sąsiadów i niczego się nie dowiedzieli.

Nie przyszło im do głowy zagadnąć o młode małżeństwo Mary i Thomasa Howardów, świeżo przybyłych z St. Louis. Był to nie kto inny jak Jesse James z małżonką - para pod zmienionym nazwiskiem żyła sobie spokojnie, z dala od wścibskich oczu. To, co wydarzyło się w 1875 roku, opinia publiczna powszechnie przypisywała detektywom Pinkertona, choć szef agencji zaprzeczał jakimkolwiek związkom z tragedią. Późnym wieczorem 21 stycznia mama Zee przebywała sama w domu, nie licząc chorego ośmioletniego Archiego. Na podwórku pojawiły się ciemne postacie, które plątały się po obejściu i zaglądały w okna. Potem czyjś głos wezwał Franka i Jessego do wyjścia z podniesionymi rękami.

Zerelda była w kuchni, uspokajając przestraszonego synka, kiedy przez kuchenne okno wrzucono bombę. Gdy zaalarmowani hukiem i pożarem sąsiedzi przybiegli na pomoc, znaleźli umierającego, ciężko poparzonego Archiego i mamę Zee z urwanym ramieniem.

Jesse James poprzysiągł zemstę

Na wiosnę 1876 roku James poprowadził gang ku północy. Postanowił uderzyć bezpośrednio na jankeskie terytorium. Celem było Northfield, miasteczko w Minnesocie z całkiem zasobnym oddziałem First National Bank. Przedsięwzięcie, które miało być efektownym skokiem, okazało się jednak dla bandy gwoździem do trumny.

Na pozór wszystko wyglądało tak samo - domy z drewna i cegły, zabłocona główna ulica, lecz inni okazali się mieszkańcy. Northfield i okolice zasiedlali przybysze ze Skandynawii, pobożni, pracowici i życzliwie usposobieni do przybyszów. Swoje ciężko zarobione pieniądze umieszczali w swoim banku i bardzo nie lubili, kiedy ktoś im je zabierał. Dla Jessego był to zupełnie nowy stosunek do własności. Dotychczas miał do czynienia z wyraźnym podziałem na biednych i bogatych, wykorzystujących i wykorzystywanych, a jego akcje spotykały się z cichą aprobatą przynajmniej części poszkodowanych. Na tej durnej północy wszystko wyglądało inaczej.

Gang nie miał żadnych szans

Zgodnie z utartym schematem część członków gangu rozstawiła się na ulicy, a szefowie weszli do banku. Nie wiedzieli, że zza firanek obserwują ich dziesiątki oczu - fryzjerów, piekarzy, rzeźników i szewców, gotowych do obrony miasta. Do czekającego na koniu gangstera podszedł przechodzień z uprzejmym pytaniem: "A co tu się dzieje?". Jeździec splunął, rzucił macią i zepchnął mężczyznę z chodnika. To wystarczyło. Rzeźnicy, piekarze i szewcy wyszli na ulicę i nagle okazało się, że niezwyciężona banda ucieka bez łupu, w popłochu i wśród gradu kul, kuląc się pod razami noży, wideł i grabi, spadając z oszalałych ze strachu koni.

Nie wszystkim udało się uciec. Niedobitki gangu rozpierzchły się w różne strony dla zmylenia pogoni. Braci Younger aresztowano wkrótce potem kilkanaście mil za miastem. Powędrowali do więzienia na długie lata i nigdy już nie zobaczyli swego sławnego kuzyna. Frank i Jesse po wielu miesiącach tułaczki osiedli pod Nashville, gdzie sprowadzili rodziny i żyli w spokoju przez następne trzy lata.

Męczące spokojne życie

Pod koniec tego przymusowego urlopu Jesse miał już serdecznie dosyć życia rodzinnego, bezczynności i Nashville. Irytowały go głosy, że łomot, jaki dostał od wieśniaków z Northfield, pozbawił go odwagi. Zdecydował się wrócić do gry. Po pierwsze państwo Howard zjechali na stare śmieci w Kearney. Po drugie Jesse z Frankiem przystąpili do reorganizacji gangu. Wśród wielu dokooptowanych członków znaleźli się bracia Charlie i Robert Ford, którzy mieli odegrać znaczącą rolę w życiu młodszego z Jamesów. A raczej jego schyłku.

Na razie na rozgrzewkę chłopaki obrobili pociąg w Glendale, z niezłym zyskiem 40 tysięcy dolarów. Potem po krótkiej przerwie napadli na dyliżans pocztowy w Kentucky oraz kasy oszczędnościowe w Alabamie i Iowa. Jesse James ewidentnie odzyskał formę. W trakcie napadu na pociąg w Winston był jedynym, który nie nosił maski - przeciwnie, przy wejściu do każdego wagonu uprzejmie się przedstawiał. Dla podróżnych czytających dziesięciocentowe powieścidła o nim spotkanie oko w oko z bohaterem ulubionych lektur musiało być nie lada przeżyciem.

Gubernator stanu Missouri miał dość. Wyznaczył nagrodę 10 tysięcy dolarów za Jessego i Franka - "dead or alive" (żywych lub martwych). Była to najwyższa nagroda, jaką ogłoszono w USA za czyjąś głowę, pozostawało więc kwestią czasu, kto i kiedy się na nią skusi.

Prosto w tył głowy

Jesse James nie przejął się nagrodą i zwołał naradę na 3 kwietnia 1882 r. Co prawda gang znowu znalazł się w rozsypce - część jego członków przebywała w więzieniu, część na cmentarzu, Frank wyjechał z żoną do Tennessee, ale naszemu bohaterowi marzył się jeszcze jeden spektakularny skok. Towarzyszyć mieli mu bracia Ford i to z nimi właśnie siedział w jadalni swego białego domku, omawiając plany.

Podczas rozmowy Robert Ford kręcił się niespokojnie na krześle, wyraźnie podenerwowany. Może Jesse zastanowił się przelotnie, co gryzie Małego Boba, a może i nie. Kiedy odwrócił się, żeby poprawić na ścianie wiszący krzywo obraz, Robert strzelił mu w tył głowy. Zanim z kuchni przybiegła żona, obaj bracia uciekli.

Jessego pochowano na rodzinnej farmie w obecności rodziny, przyjaciół i połowy mieszkańców okręgu. Obecni na ceremonii przedstawiciele prawa nie śmieli aresztować Franka. Zrobili to co prawda potem, ale sąd okazał się wyrozumiały i Frank wyszedł na wolność. Charlie Ford, przekonany, że czeka go okrutna zemsta, latami drżał na widok własnego cienia, popadł w paranoję i w końcu palnął sobie w łeb. Zabójca Jessego nie miał takich problemów. Za pieniądze z nagrody kupił bar w Kalifornii, w którym chwalił się swoim wyczynem, lecz nie cieszył się długo tą inwestycją. Zastrzelił go jeden z klientów, zmęczony głupią gadaniną.

Natalia Karnecka-Michalak

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: gangi | ballady | kara więzienia | bank | miasteczko | pociąg | Ford | frank szwajcarski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama