Wyprawa pod psem i kotem

Mało kto wie, że I wojna światowa toczyła się również na jeziorze Tanganika w Afryce Wschodniej.

Podpisany w 1885 roku traktat kongijski przewidywał, że w razie wybuchu wojny w Europie kolonie zwaśnionych państw zachowają neutralność. Już jednak 5 sierpnia 1914 roku Brytyjczycy zaatakowali Niemiecką Afrykę Wschodnią od strony Ugandy. Ich pierwszym celem były posterunki wojskowe w rejonie Jeziora Wiktorii. Trzy dni później dwa brytyjskie krążowniki ostrzelały portowe miasto Dar es Salaam.

Kluczowe jezioro

Złamanie postanowień traktatu z 1885 roku spowodowało, że w rejonie wielkich jezior doszło do walk. Brytyjczycy stosunkowo szybko przejęli kontrolę nad Niasą i Wiktorią. Niemcy natomiast panowali nad najdłuższym (670 kilometrów) słodkowodnym jeziorem świata, Tanganiką. Po podziale kolonialnym Afryki stanowiło ono naturalną granicę między posiadłościami niemieckimi a Kongiem Belgijskim. Po wybuchu wielkiej wojny stało się terenem zbrojnej konfrontacji.

Także na innych kierunkach Brytyjczykom nie wiodło się najlepiej. Kompromitującym fiaskiem zakończył się desant dwóch indyjskich brygad piechoty pod portowym miastem Tanga. Choć siły inwazyjne miały ośmiokrotną przewagę nad obrońcami, zmuszone zostały do odwrotu oraz pozostawienia broni ciężkiej i zapasów. W bitwie o Tangę (3-5 listopada 1914 roku) wojska brytyjskie straciły ponad 800 żołnierzy, z czego 359 zostało zabitych, a 148 zaginęło. Po stronie niemieckiej zginęło około 70 ludzi, w większości strzelców afrykańskich, askarysów. 3 listopada 1914 roku Brytyjczycy ponieśli też bolesną porażkę w bitwie o Kilimandżaro, mimo że mieli ponaddwukrotną przewagę liczebną nad przeciwnikiem.

Reklama

45-tonowy parowiec

Na Tanganice Niemcy dysponowali w chwili wybuchu wojny patrolowcem "Hedwig von Wissmann", który miał od 60 do 100 ton wyporności i mógł przewieźć do 200 żołnierzy. Już w sierpniu 1914 roku wyposażono go w zdemontowane z uszkodzonego w Dar es Salaam okrętu badawczego "Möwe" (sami Niemcy wysadzili go w powietrze 10 września 1914 roku) 37-milimetrowe działka rewolwerowe (publikacje anglojęzyczne podają, że było ich cztery, a źródła niemieckie - że trzy). Tym samym parowiec stał się kanonierką. Nad Tanganikę wysłano też załogę "Möwe", z komandorem podporucznikiem Gustawem Zimmerem na czele, który objął dowodzenie nad całą flotą jeziorną.

Niemcy nie próżnowali. 22 sierpnia 1914 roku załoga "Hedwig von Wissmann" wyeliminowała z gry jedyny belgijski statek, 90-tonowy "Alexandre del Commune". Następnie przerzucili na Tanganikę 45-tonowy parowiec "Kingani", zbiornikowiec "Piotr" i łódź motorową "Benz". Pierwszy z nich, uzbrojony w jedno działo rewolwerowe, wszedł do akcji w listopadzie 1914 roku. Niemcy zniszczyli wtedy na Tanganice brytyjskie jednostki "Good News" i "Cecil Rhodes". Sytuacja aliantów w rejonie jeziora pogorszyła się jeszcze po zwodowaniu przez Niemców 9 czerwca 1915 roku parowca "Graf von Götzen". Tak naprawdę jednostkę tę zbudowano w 1913 roku w Papenburgu w Niemczech. Następnie zdemontowano i statkiem przewieziono w częściach do Dar es Salaam, a stamtąd koleją, w tajemnicy, do Kigomy, i z powrotem złożono.

Śmiała, choć niezwykle trudna ekspedycja

Nowy parowiec był gigantem. Miał (zależnie od źródeł) od 800 do 1,5 tysiąca ton wyporności i mógł zabrać na pokład do tysiąca żołnierzy. Jego uzbrojenie było imponujące: 88-milimetrowa armata na dziobie i dwie rewolwerowe 37 milimetrów. Te ostatnie zdjęto z "Hedwig von Wissman". Wkrótce parowiec otrzymał nową broń - 47-milimetrowe zdobyczne brytyjskie działo na dziobie i 37-milimetrowe na rufie, a w sierpniu 1915 roku na pokładzie dziobowym zamontowano kolejne, 105-milimetrowe. Parowiec dysponował też 88-milimetrową armatą na rufie i 37-milimetrowym działem na śródokręciu.

Sytuacja w rejonie Tanganiki była na tyle trudna, że brytyjska admiralicja zdecydowała się na śmiałą, choć niezwykle trudną ekspedycję. Postawiono dostarczyć nad jezioro dwie uzbrojone łodzie motorowe. Pomysłodawcą przejęcia kontroli nad Tanganiką i przysporzenia kłopotów Niemcom był zawodowy myśliwy i weteran wojny burskiej John Lee. Człowiek ten przekonał wiosną 1915 roku admirałów w Londynie, że taka operacja jest możliwa, bo Niemcy mają na jeziorze tylko dwie jednostki bojowe. Jednocześnie ostrzegł, że wróg buduje wielki parowiec.

Łodziami przez dżunglę

Dowódcą ekspedycji wyznaczono komandora podporucznika Geoffreya Spicera-Simsona. Brytyjczycy, nie mając większego wyboru, zdecydowali się wysłać do Afryki dwie dwunastometrowe łodzie motorowe, których kadłuby wykonano z drewna mahoniowego. Co prawda były one mniejsze od parowców niemieckich, ale ich walor stanowiła duża prędkość. Dwa silniki lotnicze pozwalały rozwinąć prędkość do 20 węzłów na godzinę.

Jak na swe rozmiary były też silnie uzbrojone: w trzyfuntową (47-milimetrową) armatę Hotchkinsa na dziobie i karabin maszynowy Maxim na rufie. Łodzie nazwano "Mimi" i "Toutou". Spicer-Simson początkowo proponował nazwy "Dog" (pies) i "Cat" (kot), ale nie zgodziła się na to admiralicja. Tak czy inaczej, komandor podporucznik postawił na swoim, bo wspomniane imiona to dziecinne onomatopeje psa i kota w języku francuskim.

Jednostki przetestowano na Tamizie, po czym 15 czerwca 1915 roku ekspedycja wypłynęła do Afryki Południowej na pokładzie statku "Lanstephan Castle". Tymczasem na Czarnym Lądzie kilkuset tubylców pod kierownictwem Johna Lee wyrąbywało już drogę przez dżunglę, by przetransportować łodzie. Statek wpłynął do portu w Kapsztadzie w Kraju Przylądkowym 2 lipca. Zakończył się najdłuższy, a zarazem najprostszy etap liczącej 15 tysięcy kilometrów podróży na pole bitwy. Następnie ekspedycja przepakowała się do pociągu i wyruszyła do odległego o 4,3 tysiąca kilometrów Fungurume w Kongu Belgijskim, dokąd dotarła 26 lipca.

Droga nie stała się łatwiejsza

Tam Geoffrey Spicer-Simson spotkał się z Johnem Lee, między innymi po to, by zwolnić myśliwego ze służby. Być może była to kwestia konfliktu osobowości. Teraz przed grupą śmiałków zaczynała się najtrudniejsza cześć drogi ku Tanganice. Czekał ich około 240-kilometrowy marsz przez dżunglę, góry i bagna. Łodzie umieszczono na lawetach ciągnionych przez przywiezione z Wielkiej Brytanii lokomobile. Ich parowe silniki pożerały ogromne ilości opału, stąd każda maszyna ciągnęła oprócz łodzi dziesięciotonowy zapas drewna. Zdobywanie opału i niezbędnej dla silników wody stało się niebawem jednym z największych wyzwań dla członków wyprawy. Dwudziestu ośmiu Brytyjczykom towarzyszyły setki afrykańskich tragarzy, a orszak miał trzy kilometry długości.

Ekspedycja pokonywała średnio pięć kilometrów dziennie. Jak wspominał Spicer-Simson, pewnego dnia udało im się przebyć aż 24 kilometry, ale zdarzyło się też, że posunięto się do przodu niewiele ponad kilometr. W końcu sierpnia dowódca ekspedycji uznał, że potrzebuje pomocy, jeśli ma zdążyć przed porą deszczową. Gdyby opady zastały ich w drodze, wyprawa niechybnie zakończyłaby się fiaskiem. W jednej z wiosek zarekwirowano 42 woły, które przydały się przy przeciąganiu łodzi przez góry Mitumba wznoszące się na wysokość do 2000 metrów.

8 września wyprawa dotarła na płaskowyż, ale droga wcale nie stała się łatwiejsza. Problemem były pożary oraz brak wody. W pewnym momencie dzienna racja wynosiła zaledwie pół kubka, bo większość zużywały woły i lokomobile. Spicer-Simson opłacił zwojami kolorowej tkaniny grupę Murzynek, które chodziły po wodę do odległych często o kilkanaście kilometrów studni. Ostatecznie ekspedycja dotarła 28 września do miejscowości Sankisia, a stamtąd koleją (24 kilometry) do Bukamy.

Nieudany zwiad

1 października 1915 roku rozpoczął się czwarty etap wyprawy: spławianie łodzi rzeką Lualaba. Tu też nie było łatwo. Zdarzyło się, że na odcinku 20 kilometrów łodzie aż 14 razy wpadały na mieliznę. Pomimo trudności 22 października wyprawa dotarła do Kabalo, gdzie znowu znajdowały się tory, aczkolwiek ich stan techniczny był bardzo zły. Z tego powodu przejazd 280 kilometrów do Lukugi nad zachodnim brzegiem Tanganiki trwał aż tydzień.

Przybycie nad jezioro nie stanowiło końca misji. Otóż Spicer-Simson wybrał na swoją bazę miejscowość Kalemie na południe od Lukugi. Nie było tam przystani, ale Belgowie bardzo szybko zbudowali kamienny falochron, a na brzegu pochylnie, do których doprowadzono tory.

Dowodzący niemiecką flotyllą kapitan Zimmer wiedział od szpiegów o wyprawie brytyjskiej, ale nie znał jej celu. Był przekonany, że chodzi o pomoc w budowie belgijskiego parowca. O łodziach nie wiedział nic. Gdy jednak w przechwyconej depeszy belgijskiej znalazła się informacja o budowie portu, postanowił przeprowadzić zwiad. Niemieckie jednostki krążyły przez pierwsze noce grudnia 1915 roku w pobliżu alianckiej przystani. Aby zdobyć więcej informacji, porucznik Walter Rosenthal zaryzykował i podpłynął do portu wpław. Zobaczył brytyjski obóz, łodzie motorowe i części belgijskiego statku. Nie udało mu się jednak wrócić i ostrzec Zimmera, gdyż został pojmany i trafił do niewoli. Co prawda w wysłanym grypsie zamieścił napisaną uryną tajną wiadomość, ale ta nie dotarła na czas.

Niemieccy szpiedzy

Brytyjczycy zwodowali swoje łodzie 22 i 23 grudnia 1915 roku. Trzy dni później Niemcy dali okazję Spicerowi-Simsonowi, by zrealizował swój cel, jakim było zdobycie z zaskoczenia najmniejszego z ich parowców. "Kingani", którego załoga nie wiedziała o łodziach brytyjskich, zbliżyła się do Kalemie. Spicer-Simson ruszył na wroga jako dowódca "Mimi". "Toutou" dowodził porucznik Arthur Dudley.

Brytyjczycy wzięli Niemców w dwa ognie, skrzętnie wykorzystując informację, że "Kingani" ma działo tylko na dziobie. Jednostka została kilkakrotnie trafiona, a następnie przejęta. Zginęło trzech członków jej załogi, a 11 dostało się do niewoli. Pewne uszkodzenia w zderzeniu z niemieckim parowcem odniosła "Toutou". Atak zabezpieczała belgijska łódź "Netta", która miała udzielić pomocy rozbitkom, gdyby którąś z brytyjskich jednostek trzeba było porzucić.

Tymczasem Gustaw Zimmer, choć był świadom obecności brytyjskich wojskowych w Kalemie, ciągle nic nie wiedział o ich flotylli. Swoje decyzje opierał na błędnych informacjach wywiadowczych, że "Kinganiego" posłały na dno pociski z belgijskich dział nadbrzeżnych. Kapitan postanowił więc przeprowadzić na początku lutego atak na Kalemie, wykorzystując w tym celu oba pozostałe parowce. Według jego planu "Hedwig von Wissmann" miała najpierw podpłynąć do belgijskiego brzegu i dowiedzieć się od niemieckich szpiegów o sytuacji w mieście. Po wykonaniu tej misji zawrócić i dołączyć do "Grafa von Götzena", a w południe 9 lutego wspólnie zaatakować tamtejszą przystań.

Drewniane atrapy

Nieświadomi obecności brytyjskich jednostek Niemcy płynęli blisko belgijskiego brzegu, skąd dostrzeżono ich 8 lutego. Spicer-Simson ruszył na nich "Fifim". "Hedwig von Wissmann" próbowała ucieczki, ale na jego drodze stanęła "Mimi" dowodzona przez porucznika Alfreda Edwarda Wainwrighta. Bitwa trwała 90 minut. Zabójcze okazało się trafienie w maszynownię. Płonący niemiecki parowiec spoczął na dnie Tanganiki. Zginęło siedmiu członków jego załogi, a pozostałych 21 dostało się do niewoli. Brytyjczycy ponownie, tak jak w grudniu, nie ponieśli żadnych strat.

Niemcy próbowali odzyskać prymat w rejonie jeziora. Po utracie "Hedwig von Wissmann" wysłano koleją z Dar es Salaam do Kigomy zdemontowany 250-tonowy statek "Adiutant", ale nigdy nie wszedł on do akcji.

Ostateczna ofensywa wojsk belgijskich, wspieranych przez Brytyjczyków, rozpoczęła się w połowie kwietnia 1916 roku. Sytuację aliantów poprawiło przybycie w maju czterech wodnosamolotów Short 827, które zaczęły bombardowania sił niemieckich, w tym okrętu "Graf von Götzen". Zimmer rozkazał zdemontować główne uzbrojenie jednostki i zastąpić je drewnianymi atrapami. Gdy 28 lipca 1916 roku wojska belgijskie zajęły Kigomę, parowca już tam nie było. Niemiecki dowódca postanowił dokonać samozatopienia u ujścia rzeki Malagarasi, by okręt nie wpadł w ręce aliantów.

Bohater dziwak

Afrykanie uważali, że Geoffrey Basil Spicer-Simson włada ziemią, po której stąpa. W czasie swej kariery w Królewskiej Marynarce Wojennej dwukrotnie stawał przed sądem wojennym. Najpierw, gdy dowodził niszczycielem, doszło do zderzenia z innym okrętem. Za karę skierowano go wówczas do pracy w stoczni. Po tym natomiast, gdy dowodzony przez niego trałowiec HMS "Niger" został storpedowany w 1914 roku w ciągu dnia w porcie Deal u wybrzeżu Kentu, trafił za biurko w Londynie. O wybraniu go na dowódcę wyprawy na Tanganikę zdecydowało prawdopodobnie to, że znał Afrykę i jej rzeki. W latach 1911-1914 służył bowiem na rzece Gambia.

W trakcie afrykańskiej misji bardzo szybko zyskał ogromny szacunek podwładnych. Z drugiej strony, jego coraz bardziej niezwykłe zachowania podczas pobytu w Kalemie spowodowały, że część rodaków zaczęła podejrzewać, iż popadł w szaleństwo. W filmie dokumentalnym poświęconym jego wyprawie, który zrealizowano dla National Geographic, wspomniano o ceremonialnych kąpielach, magicznych tatuażach i noszonej zamiast szortów przepasce biodrowej w kolorze khaki. Jego dziwaczne dla Europejczyków praktyki spowodowały, że zyskał niezwykły podziw wśród członków plemienia Bo-Holo-Holo, którzy nazwali go "Panem przepaski na biodrach".

Po zwycięskim grudniowym starciu z Niemcami tubylcy obsypali Spicera-Simsona piaskiem, co było symbolicznym potwierdzeniem, że włada ziemią, po której stąpa. Zniszczenie drugiego parowca niemieckiego spowodowało, że mieszkańcy zaczęli budować kapliczki, w których umieszczano drewniane lub gliniane figurki przedstawiające brodatego mężczyznę w korkowym hełmie i przepasce na biodrach, z gołym wytatuowanym torsem.

Tadeusz Wróbel

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: wojna | wyprawa | Niemcy | Afryka | światowa | sztuki walki | Wielka Brytania
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy