Wojsko w biegu

Dowódcy często zapominają, że tężyzna podwładnych jest tak samo ważna jak sprawność sprzętu.

Przed kilkoma laty słyszałem, jak jeden ze starszych oficerów krytykował kolegów wychodzących na obowiązkowe zajęcia z wychowania fizycznego. Z lekceważeniem mówił o "mięśniakach", którzy "niewiele mają w głowie i wojsko nie ma z nich pożytku". Próbował wykazać wyższość tych, którzy w pracy częściej wykorzystują głowę niż mięśnie. Nie wiem, czy nieco zaokrąglony oficer miał kiedyś problemy ze zdaniem egzaminu z wychowania fizycznego, ale widuję go do tej pory, i nadal zajmuje on to samo stanowisko. Na szczęście nie znajdzie już wielu zwolenników swoich poglądów. Wartościowy żołnierz musi być i wysportowany, i sprawny intelektualnie, a dobry dowódca, to taki, który sam wyciąga podwładnych na halę, boisko czy bieżnię.

Reklama

Przykład z góry

- Wychowanie fizyczne nie jest oczkiem w głowie dowódców - powiedział przed sześciu laty pułkownik Włodzimierz Hauzer, szef Zarządu Doktryn i Szkolenia Sił Zbrojnych SGWP. "Ich utrapieniem jest wykonanie bieżących zadań, niemających nic wspólnego z wuefem. Zapominają, że tężyzna podwładnych jest tak samo ważna, jak sprawność sprzętu, z tą tylko różnicą, że zerwaną gąsienicę przełożony zauważy, a naciągniętego ścięgna żołnierza nie. Każde niedotrenowanie szybko zostanie zrewidowane na polu walki". Te słowa w przypadku wielu jednostek nie straciły jednak aktualności.

Młoda kadra pewnie nie pamięta czasów, kiedy żołnierze zasadniczej służby wojskowej przed śniadaniem biegali po jednostkach na zaprawie, którą z czasem zastąpił poranny rozruch. Jak wojsko wojskiem, zawsze był problem ze stuprocentową frekwencją na tych zajęciach i zmuszeniem "starych" do biegania. Rozwiązywał się tylko wtedy, gdy zaprawę prowadził sam dowódca pododdziału. Jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych nie było to częste. Za to od czasu do czasu dowódcy kompanii wpadali na kontrolę. W jednej ze stołecznych jednostek na hasło: "Władek idzie!", z "wozów" podrywali się najstarsi ze "starych" - taki czuli przed nim respekt! Byli i tacy, którzy przed groźbą spotkania z tym dowódcą w koszarowcu wyskakiwali przez okno z pierwszego piętra.

Żołnierze biegną za generałem

Później, kiedy w jednostkach pojawili się żołnierze nadterminowi, trzeba było zadbać o to, by nie tylko uczestniczyli razem z kolegami z "zetki" w porannym rozruchu, lecz także przewyższali ich sprawnością. Najlepszym sposobem na podwyższenie frekwencji na zaprawach był udział w nich dowódców.

Na szczeblu batalionu pierwszym, który dokonał przełomu, był major Tomasz Bąk. Kiedy w 2000 roku dowodził 18 Batalionem Desantowo-Szturmowym w Bielsku-Białej, korzystając z przysługującego mu przywileju ustalania porządku dnia, tak go zmienił, by po rozprowadzeniu wszyscy zawodowcy uczestniczyli wraz z żołnierzami służby zasadniczej w porannej zaprawie. Po kończącym ją zazwyczaj biegu na 3 kilometry był czas na prysznic i przygotowanie do zajęć programowych. Podpułkownik Piotr Patalong, jego następca w batalionie, utrzymał innowację, z tą jednak różnicą, że wspólna zaprawa nie dotyczyła kadry sztabu.

Z czasem widok dowódcy biegającego razem z podwładnymi nie był już czymś wyjątkowym.

Na przykład w Hrubieszowie biegał podpułkownik Andrzej Niekrasz, ówczesny dowódca 2 Pułku Rozpoznawczego, a ostatnio - zwłaszcza przed wyjazdem na misję do Afganistanu - na porannym treningu w 10 Brygadzie Kawalerii Pancernej można było spotkać generała brygady Andrzeja Reudowicza. Prowadził za sobą na trzykilometrową trasę kilkutysięczną grupę żołnierzy.

- Codzienny systematyczny trening pozwala wzmocnić nogi oraz zwiększa odporność na kontuzje - mówił przed wyjazdem pancerniaków na misję instruktor wuefu major Sławomir Wąs. - Pomaga żołnierzom utrzymać odpowiednią kondycję przed czekającymi zadaniami na misji w Afganistanie oraz przygotowuje do sprawdzianu rocznego z wychowania fizycznego - dodawał.

Ręka w rękę

Z życiem sportowym w garnizonie jest tak jak z działalnością Stowarzyszenia "Rodzina Wojskowa". W jednostce, w której dowódca lubi sport lub wie, jak ważny jest on dla żołnierzy, duże pole do popisu mają organizatorzy różnych imprez. Przykładem jest współpraca 1 Pułku Specjalnego Komandosów z Wojskowym Klubem Biegacza "Meta".

Przed startem do ostatniego Maratonu Komandosa pułkownik Ryszard Pietras, dowódca 1 PSK, namawiał uczestników do udziału w kwalifikacjach do jego jednostki i za przykład stawiał czołowego zawodnika na poprzednich imprezach, który z cywila stał się komandosem.

A gdzie są najbardziej prężne ogniwa SRW? W garnizonach, w których szefowa koła SRW jest żoną dowódcy jednostki. Przed kilkoma laty modelowym przykładem był Jarosław:

14 Dywizjonem Artylerii Samobieżnej dowodził podpułkownik Kazimierz Piotrowicz, a kołem SRW kierowała jego żona Anna.

Na misji

Jeszcze przed wejściem Polski do NATO wyjazdy żołnierzy na misje zagraniczne zaczęły zmieniać ich mentalność. Od kolegów z zachodnich armii uczyli się tak planować dzień, by nie zabrakło w nim miejsca na rekreację i sport. Z wizyty w Bośni i Hercegowinie, gdzie w 1998 roku Brygadą Nordycko-Polską dowodził generał brygady Mieczysław Bieniek, a wchodzącym w jej skład polskim komponentem podpułkownik Edward Gruszka, zapamiętałem boisko do siatkówki w "miasteczku satelitarnym" (tak miejscowi ochrzcili polski obóz w Žepčach), dobrze wyposażoną siłownię na posterunku Cesar, zapewniającym łączność polskiego batalionu z dowództwem brygady (jego ochronę stanowiło dziesięciu polskich żołnierzy), i prowizoryczne boisko do siatkówki w bazie żołnierzy 16 Batalionu Powietrznodesantowego w Tesliču, na którym zacięte mecze w kometkę toczył z podwładnymi sam podpułkownik Gruszka.

Dzisiaj najbardziej popularnym sportem uprawianym przez żołnierzy na misjach są biegi. 4 października 2003 roku w Lublińcu odbył się VII Bieg Przełajowy o Nóż Komandosa. Podpułkownik Wojciech Jania, dowódca 1 PSK, nie ukrywał wtedy satysfakcji z tego, że dzień wcześniej, z inicjatywy jego podwładnych służących w Iraku, podobna impreza odbyła się w Camp Babilon. Wokół pałacu Saddama Husajna na trzynastokilometrowej trasie rywalizowało 62 zawodników. Z niesprzyjającą bieganiu aurą (43 stopnie w cieniu i 58 w słońcu) wygrało 20 reprezentantów Mongolii, sześciu USA, czterech Hiszpanii i 23 Polski.

Wypad na obóz

W marcu 2011 roku na starcie Półmaratonu Warszawskiego w polskim kontyngencie w Afganistanie stanęło aż 184 biegaczy: Polacy, Amerykanie i Afgańczycy. Między biegiem w Camp Babilon a tym ostatnim, rozegranym na terenie bazy Ghazni, nasi żołnierze zorganizowali na misjach dziesiątki innych (nawet w Czadzie). Zachęcali do udziału w nich kolegów z sojuszniczych armii. Sami też chętnie uczestniczą w zawodach przez nich urządzanych.

Nikogo już nie trzeba przekonywać, jak ważną rolę na misji pełni sport. Z doświadczeń Amerykanów wynika, że nie mniejszą odgrywa po powrocie do kraju. Czy wyjazd na specjalne obozy sportowe zamiast do wojskowego sanatorium cieszyłby się u nas większą popularnością? Jeden z komandosów z Lublińca (oni wiodą prym w organizacji zawodów biegowych na misjach) przyznał, że dla niego ciekawszą ofertą niż wypoczynek w Krynicy byłby wypad na obóz, który proponują Amerykanie. Starszy chorąży sztabowy Zbigniew Rosiński, wiceprezes Mety, przyznaje, że jego klub też ma propozycję związaną ze sportami ekstremalnymi, i wielu komandosów, którzy wrócili wiosną z misji, zamierza z niej skorzystać. Chodzi o udział w Biegu Katorżnika. Tu misjonarzy nie obowiązują limity ustanowione dla zgłaszających się do startu.

Na zieloną trawkę

Przed rokiem spory sukces odnotowali piłkarze Twardego Świętoszów, z których większość jest żołnierzami 10 Brygady Kawalerii Pancernej. Pierwsza drużyna zaledwie po roku gry w IV lidze awansowała do III, a zespół rezerw z klasy B do A. Niestety, drużyna Twardego II, kierowana przez prezesa klubu podpułkownika Mariusza Boleckiego, po czwartej kolejce musiała wycofać się z rozgrywek. Z powodu wyjazdu wielu zawodników na misję do Afganistanu były kłopoty z wystawieniem na mecze pełnej jedenastki. Na szczęście wzmocniona cywilami pierwsza drużyna walczy o utrzymanie w III lidze, a dzięki sukcesom przyczyniła się do budowy przez gminę boiska w Świętoszowie. W przyszłym sezonie zespół Twardego będzie już mógł gościć rywali na własnym obiekcie. O podobnym luksusie marzyły i marzą inne wojskowe jedenastki.

Piłkarze Wojskowego Klubu Sportowego Wędrzyn udział w rozgrywkach klasy A zakończyli na rundzie jesiennej. W lutym odbyło się walne zgromadzenie WKS, na którym prezes klubu porucznik Daniel Myśliński wraz z całym zarządem podali się do dymisji. Nikt nie zgłosił się do zastąpienia tych działaczy i dlatego podjęto uchwałę o rozwiązaniu klubu. "Zakładając go, wierzyłem, że można zrobić coś dla Wędrzyna, dla młodzieży, która kopie piłkę pod blokami i dla rodzin, które zamiast spędzać niedzielne popołudnie w domu, mogłyby pokibicować miejscowej drużynie. Niestety, moje ambicje mnie przerosły, ale i tak jestem zadowolony z tego, co tu osiągnęliśmy", mówi były prezes. Porucznik zabiegał o budowę boiska w Wędrzynie, ale nieskutecznie. Jesienią jego drużyna krótko była liderem rozgrywek, a przed rozpoczęciem rundy wiosennej okazało się, że z powodu wyjazdu kilku zawodników na misję do Afganistanu będą kłopoty z zestawieniem składu. To również miało wpływ na decyzję o rozwiązaniu powstałego w 2006 roku klubu.

Konkurencja na treningach

Po upadku WKS Wędrzyn jedynym z nowo powstałych wojskowych klubów sportowych pozostał utworzony w czerwcu 2008 roku WKS Kawaleria Tomaszów Mazowiecki. Po dwóch sezonach gry w klasie B kawalerzyści awansowali do wyższej. Rywalizację o punkty w klasie A zaczęli jednak bez dziesięciu piłkarzy z podstawowego składu, którzy pojechali do Afganistanu. Drużynie społecznie prowadzonej przez trenera Macieja Bogurata udało się przetrwać przez rundę jesienną, a w listopadzie, po powrocie misjonarzy, zespół zaczął odtwarzać gotowość piłkarską i wiosną w kilku meczach pokazał prawdziwe oblicze.

- Mamy w tej chwili 23-24 chłopaków, którzy konkurują ze sobą na treningach - mówi prezes WKS starszy plutonowy Jakub Sołtysiak. - Ćwiczymy dwa razy w tygodniu. Jak na amatorów, to niemało. Utrzymujemy się z własnych funduszy, bo jednostka, niestety, nie może wspomóc nas finansowo. Z miasta również nie otrzymujemy dotacji. Ostatnio dowódca brygady obiecał nam pomoc w przygotowaniu boiska na terenie jednostki - dodaje.

Kawalerzyści, którzy spotkania w roli gospodarza rozgrywają na miejskim stadionie, walczą o utrzymanie w klasie A oraz o pozyskanie sponsorów. Trener Bogurat jest dobrej myśli i chwali zapał prezesa: "Gdyby nie Kuba, nie byłoby klubu".

Przyjemność i obowiązek

Walka o utrzymanie w klasie A po powrocie z misji w Afganistanie wpisuje się w amerykański program uprawiania sportów ekstremalnych. Potyczki na zielonej murawie z bardziej piłkarsko doświadczonymi rywalami wyzwalają nie mniej adrenaliny niż jazda po górskich ścieżkach na rowerze. Tyle tylko, że tomaszowskie przedsięwzięcie finansują sami żołnierze, którzy przy okazji w ten sposób propagują służbę w brygadzie.

Wraz z przejściem na armię zawodową wojsko przestało mieć tak duży wpływ na kształtowanie tężyzny fizycznej młodego pokolenia Polaków jak w latach, gdy zasadnicza służba była obowiązkowa. Zmieniło się za to podejście armii do kadry niedbającej o kondycję. Żołnierz, który na rocznym sprawdzianie z wychowania fizycznego dostanie ocenę niedostateczną dwa razy z rzędu lub nieusprawiedliwiony nie przystąpi do egzaminu, zostanie zwolniony ze służby. Nie ma wprawdzie dokładnych danych, ile osób musiało z tego powodu pożegnać się z armią (niektórzy w ogóle nie przystępują do egzaminu w roku, w którym wybierają się do cywila), ale takie przypadki się zdarzają. Pewnemu żołnierzowi do magicznej granicy emerytalnej 15 lat służby zabrakło zaledwie pół roku. Nie zdał egzaminu ze sprawności fizycznej, i nie doczekał wojskowej emerytury.

Pozytywnym zjawiskiem dostrzeganym w ostatnich latach jest coraz większy udział żołnierzy w zawodach cywilnych i wojskowych w różnych dyscyplinach. Oznacza to, że dbają o tężyznę fizyczną nie tylko z obowiązku, lecz także widzą przyjemność w rywalizacji. Na starcie zeszłorocznych XIII Mistrzostw WP w Maratonie stanęła rekordowa liczba żołnierzy - 408, a wśród nich między innymi major Zdzisław Szymczyna. Oficer z Regionalnego Węzła Łączności w Krakowie jest jednym z tych, którzy chęci do biegania nabrali dzięki przygotowaniom do rocznego sprawdzianu z wychowania fizycznego.

Kłopoty weteranów

Zapomnienia powinni szukać w sportach ekstremalnych. Army Warrior Adventure Quest to program dla żołnierzy wracających do kraju z Iraku czy Afganistanu, a jego koszt szacowany jest na około 7 milionów dolarów na każde 80 tysięcy żołnierzy uczestniczących w misjach. Z danych US Army Combat Readiness wynika, że tylko między październikiem 2001 a październikiem 2009 roku aż 287 żołnierzy zginęło w wypadkach samochodowych w ciągu roku od powrotu do kraju, w tym około 21 procent w pierwszym miesiącu, a około 67 procent w okresie do 180 dni od przyjazdu do domu. Wynika z tego, że weterani mają kłopoty z przystosowaniem się do normalnego życia po przyjeździe ze strefy objętej działaniami wojennymi. Niektórzy zapomnienia szukali w narkotykach lub alkoholu, a inni w szybkiej jeździe samochodem. Stąd tak wiele wypadków spowodowanych przez żołnierzy.

Twórcy programu stwierdzili, że dobrą metodą bezkonfliktowego powrotu do życia w rodzinie i społeczeństwie jest dostarczenie im mocnych wrażeń na obozach organizowanych w różnych miejscach na świecie. Dawkę adrenaliny zapewnia uprawianie sportów ekstremalnych, takich jak: kolarstwo górskie, skoki na bungee i spadochronowe, nurkowanie, narciarstwo alpejskie, snowboard, wspinaczka wysokogórska.

Jacek Szustakowski

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

***KOMENTARZ***

- W sport angażują się pasjonaci. Od jakiegoś czasu to również tacy ludzie są wyznaczani do kierowania kulturą fizyczną w wojsku. I mimo zmniejszenia liczebności armii coraz więcej żołnierzy startuje w zawodach; w zasadzie nie spotyka się już takich, którzy zostali na nie wysłani z "łapanki". Można także zauważyć, że rywalizacja sportowa to często okazja do poszukiwań kandydatów do służby wojskowej. Sport wymaga wyrzeczeń i zaangażowania, uczy systematyczności oraz wychowuje i dyscyplinuje, czyli wyrabia cechy tak mile widziane przez przełożonych u podwładnych - uważa starszy chorąży sztabowy Zbigniew Rosiński od lutego jest wiceprezesem WKB Meta Lubliniec (przez 16 lat był prezesem klubu).

- Reprezentacja Wojska Polskiego jest bardzo dobrze przygotowana do startu w V Wojskowych Igrzyskach CISM w Brazylii. Stu trzech naszych reprezentantów walczyć będzie o medale w dwunastu dyscyplinach. W każdej z nich mamy mniejsze lub większe szanse na miejsca na podium. Jak zostaną one wykorzystane, okaże się w lipcu 2011 roku. Start w Brazylii będzie podsumowaniem zmian w sporcie kwalifikowanym w siłach zbrojnych, które rozpoczęły się w 2002 roku od zbudowania zespołów i grup sportowych. Efektów naszej polityki kadrowej spodziewamy się w Rio, a w najbliższej przyszłości - w postaci nominacji olimpijskich wywalczonych przez naszych zawodników na igrzyskach olimpijskich w Londynie - uważa pułkownik Michał Bułkin jest szefem Oddziału Wychowania Fizycznego i Sportu w Zarządzie Szkolenia Sztabu Generalnego WP.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: bieg | wojsko | aktywność fizyczna | sport
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy